Global categories
Warsztatowiec z awansami i... dobrym humorem
- Musisz od razu po roku wrócić z zespołem do ekstraklasy - słyszy trener Paweł Kowalski (na zdjęciu powyżej czwarty od lewej w środkowym rzędzie) od prezesa Ludwika Sobolewskiego podczas rozmowy po zakończeniu jednego z najgorszych sezonów w historii drużyny z Alei Piłsudskiego. Kowalski był wtedy już "czwartym do brydża" na trenerskiej ławce Widzewa, bo spadkowy sezon czerwono-biało-czerwoni zaczęli pod wodzą Bronisława Waligóry. Potem na trzy mecze w roli szkoleniowca widzewiaków wyskoczył, jak królik z kapelusza... Jan Tomaszewski. Na pięć kolejnych spotkań rolę trenera przejął Czesław Fudalej.
Tak Widzew doczłapał się do końca ligowej jesieni 1989 roku. Wiosną zespół prowadził już Paweł Kowalski, ale nie okazał się cudotwórcą, bo i nie miał z czego, a bardziej z kim, tych cudów tworzyć. Mimo że w kadrze ówczesnego RTS-u byli tacy piłkarze jak Kazimierz Przybyś, Marek Podsiadło, Wiesław Cisek, Tomasz Łapiński, Mirosław Myśliński, Jacek Bayer i Leszek Iwanicki (na zdjęciu poniżej), to Kowalski zastał rozbity mentalnie zespół, pogrążony w kryzysie podobnie jak cały klub.
Taka była między innymi cena odnalezienia się Widzewa w nowym ustroju, w którym trzeba było samemu zabiegać o sponsorów, bo dotychczasowi dobrodzieje w postaci różnych łódzkich fabryk i zakładów przeżywali jeszcze większy kryzys. A na piłkarski dołek najlepszy zawsze jest taki trener jakim był Paweł Kowalski. Warsztatowiec, a nie tani efekciarz lubiący poklask, bo Kowalski miał już wtedy 20-letnie doświadczenie na trenerskiej ławce, poparte wcześniejszą grą przez wiele lat w ekstraklasie jako piłkarz, a nawet kilkoma występami w reprezentacji Polski.
Kowalski mógł pochwalić się trzema powrotnymi awansami do najwyższej ligi w Polsce, wywalczonymi z ŁKS-em (jako asystent), a potem z Polonią Bytom i Motorem Lublin. - To był bardzo solidny trener, a wcześniej piłkarz. A przy tym bardzo dobrze trafiał z zespołami, do których przychodził pracować. Tak było w Widzewie, w Polonii Bytom, a później w Myszkowie i Katowicach. To był spec od awansów - wspomina znany łódzki dziennikarz Bogusław Kukuć.
Jednak trzeba uczciwie przyznać, że szybki powrót Widzewa do krajowej elity to nie była "bułka z masłem" dla trenera Kowalskiego i jego piłkarzy. Mimo solidnego składu, bo w drużynie pozostała większość piłkarzy z ostatniego sezonu w ekstraklasie, widzewiacy do końca sezonu 1990/1991 walczyli o awans z II ligi, zajmując ostatecznie drugie miejsce. Warto jednak wspomnieć, że tyle samo punktów (48) miała trzecia Jagiellonia, a o punkt mniej Miedź Legnica i Stilon Gorzów.
Po tym sukcesie, przed nowym sezonem drużynę wzmocnili m.in. bramkarz Piotr Wojdyga, obrońca Marek Bajor oraz pomocnicy Paweł Miąszkiewicz i Bogdan Jóźwiak. W efekcie widzewski beniaminek okazał się jesienią 1991 roku jedną z rewelacji rozgrywek ekstraklasy. Na inaugurację łodzianie rozbili 5:0 Pegrotur Dębica, a potem odnieśli trzy kolejne zwycięstwa. Wydawało się, że wiosną 1992 roku pod wodzą trenera Kowalskiego Widzew może nawet zdobyć mistrzostwo kraju. Przyszedł jednak kryzys i po remisie 3:3 z Hutnikiem Kraków w 23. kolejce, władze klubu podjęły decyzję o zmianie trenera. Pawła Kowalskiego zastąpił Władysław Żmuda i na koniec sezonu zajął z drużyną trzecie miejsce, co oznaczało powrót Widzewa do europejskich pucharów po sześciu latach przerwy.
Kowalski miał w tym swój duży udział, ale nie pierwszy, jeśli chodzi o wprowadzenie drużyny RTS-u do europejskich rozgrywek. Bo praca w Widzewie w latach 1990-1992 była już jego drugą przygodą z tym klubem. I tu sięgamy jeszcze głębiej do przeszłości, czyli roku 1976. Wtedy po udanym pierwszym sezonie po awansie do ekstraklasy, zespół przestał prowadzić trener Leszek Jezierski. Szansę dostał młody i ambitny Janusz Pekowski, ale nie potrafił dogadać się z ówczesną drużyną Widzewa, która stanowiła niezłą mieszankę wybuchową. Przyszedł więc Kowalski, ale nie wyleciał w powietrze na tej minie, tylko potrafił ją rozbroić niczym doświadczony saper.
A do tego przekonać takich piłkarzy jak Zbigniew Boniek, Stanisław Burzyński, Zdzisław Rozborski, Mirosław Tłokiński, Ryszard Kowenicki i Tadeusz Błachno do tego, żeby razem powalczyć nawet o wygranie ligi. I prawie to się Kowalskiemu udało, bo tamten Widzew nagle zaczął grać tak dobrze, że na koniec sezonu 1976/1977 zameldował się na drugim miejscu, finiszując serią pięciu zwycięstw z rzędu. Tego Pawłowi Kowalskiemu nie odbierze nikt. Został pierwszym szkoleniowcem, który zdobył z Widzewem miejsce na ligowym podium i zarazem pierwsze wicemistrzostwo w historii klubu.
W kolejnym sezonie miał poprowadzić drużynę RTS-u w pucharowych meczach z Manchester City, ale po słabym początku ligi latem 1978 roku, Kowalski odszedł z Widzewa. - Chyba za bardzo fetowano w klubie to pierwsze wicemistrzostwo i awans do Pucharu UEFA. Brzemienna w skutkach okazała się zwłaszcza porażka 1:4 u siebie z Legią Warszawa, która w dwóch wcześniejszych sezonach na Widzewie przegrywała - wspomina Bogusław Kukuć.
Jednak zdaniem dziennikarza, który osobiście dobrze znał Pawła Kowalskiego, to był tylko nieudany epizod w jego trenerskim życiorysie. - Poza tym, to był nie tylko dobry trener. Potrafił zdobyć się na szczerą rozmowę z dziennikarzami, a kiedy było trzeba, to pożartował, bo charakteryzował się dobrym humorem. Był otwarty na innych ludzi. Nigdy w rozmowie nie chował się za podwójną gardą. Taki człowiek do rany przyłóż pod każdym względem.
W późniejszych latach, już jako trener na emeryturze, Paweł Kowalski był częstym gościem podczas meczów rozgrywanych na stadionie przy alei Piłsudskiego. Szczerze cieszył się z sukcesów Widzewa i smucił jego niepowodzeniami, zawsze trzymając kciuki za widzewiaków. Paweł Kowalski zmarł 3 czerwca 2016 roku, w wieku 79 lat.