Serafin Szota: Liczę na zdrową rywalizację
Ładowanie...

Serafin Szota

Wywiady i konferencje

Piłkarze

I Drużyna

14 June 2022 14:06

Serafin Szota: Liczę na zdrową rywalizację

23-letni Serafin Szota opowiada nam o swoich licznych klubowych doświadczeniach, rywalizacji i ambicjach. Poznajcie lepiej nowego obrońcę Widzewa!

Jak kształtowała się twoja pozycja na boisku? Od najmłodszych lat wiedziałeś, że środek obrony to twoje miejsce?

Serafin Szota: - Gdy zaczynałem przygodę z piłką w Starcie Namysłów, byłem napastnikiem. Zazwyczaj tak bywa w grupach młodzieżowych, że najbardziej techniczny zawodnik gra z przodu. Później w Lechu chwilowo próbowali wystawiać mnie na szóstce czy ósemce, ale szybko zostałem przesunięty głębiej, więc w zasadzie od początku jestem stoperem.

Co ciekawe, młodzieżowy mundial zaliczyłem na prawej obronie i wiele osób tak właśnie mnie kojarzy, ale ja zdecydowanie wolę pozycję stopera i najlepiej czuję się grając w trójce. Należę do tej szkoły stoperów, których uczono rozgrywania od tyłu, spokoju, wprowadzania piłki. Rzadko posługuję się długim podaniem, ale jest takie słynne powiedzenie „Trybuny ci bramki nie strzelą”, więc gdy sytuacja tego wymaga, a drużyna potrzebuje oddechu, takie środki też mogą być stosowane.

Przybliż kibicom w skrócie twoją dotychczasową przygodę z piłką.

- Moja przygoda to sinusoida. Zaczynałem w Akademii Lecha Poznań, gdzie szło mi bardzo dobrze i czułem się doceniany. Potem mój trener, Przemysław Małecki, otrzymał propozycję pracy w Zagłębiu Lubin. Ufałem mu, więc kiedy zechciał zabrać mnie ze sobą, nie wahałem się.

W Lubinie zaczynałem od rezerw, ale po tygodniu zostałem włączony do pierwszego zespołu. Trener Stokowiec pochwalił moją postawę, pojechałem z drużyną na wyjazd, więc czułem już zapach Ekstraklasy i że zmierza to w dobrym kierunku. Niestety trenera zwolnili dwa tygodnie później, a w oczach Mariusza Lewandowskiego nie znalazłem uznania.

Odezwał się do mnie wtedy trener Mariusz Rumak z pierwszoligowej Odry Opole i pod jego wodzą w końcu zagrałem pierwszy, dobry sezon na poziomie I ligi. Miałem wówczas 19 lat, wystąpiłem w 24. meczach grając na środku obrony, co uważam za przyzwoity wynik.

Czułeś wtedy, że to twój dobry czas i moment?

Najlepszym okresem były Mistrzostwa Świata U20, rozgrywane tutaj w Łodzi. Wtedy miałem do czynienia z Jackiem Magierą i jego sztabem. To byli ludzie, od których tryskała niesamowita energia, a właśnie takimi osobami lubię się otaczać.

Po mistrzostwach miałem kilka propozycji. Zadzwonił do mnie m.in. Maciej Stolarczyk, ówczesny trener Wisły. I choć mam w pamięci wiele przykrych sytuacji związanych z pobytem w Krakowie, to bardzo szanuję ten klub i nie chciałbym o nich teraz wspominać.

Kibiców Widzewa na pewno martwi twój brak występów w minionej rundzie.

- Gdy rok temu do Wisły przychodził trener Adrian Gula, powiedział, że mnie potrzebuje i zapewnił, że jeśli będę pracował tak, jak dotychczas, to dostanę swoją szansę. Już cztery kolejki później wskoczyłem do składu i zostałem w nim do końca rundy. Uważam, że pokazałem się wtedy z dobrej strony na boiskach Ekstraklasy, strzeliłem bramkę i mimo młodego wieku, czułem się jednym z liderów tamtej drużyny.

Niestety w klubie nastąpiła zmiana trenera i najwidoczniej nie przypadłem do gustu nowemu szkoleniowcowi, bo zostałem zepchnięty na bok już na samym początku. Trener w ogóle ze mną nie rozmawiał. Powiem dosadnie, ale uważam, że będąc na ławce czy na trybunach, zrobiłem na boisku więcej niż niektórzy. I niech to będzie puenta ostatniego pół roku w Wiśle.

Wiemy, ze miałeś inne propozycje z Ekstraklasy, ale co zadecydowało o tym, że wybrałeś Widzew? Rozważałeś pozostanie w Krakowie?

- Najważniejszy był dla mnie aspekt rozwojowy. Odejście z Krakowa nie było łatwe, bo wiedziałem, że zostawiam drużynę w 1 lidze, ale musiałem patrzeć na własną przyszłość. Dostałem jasny sygnał od zarządu, że chcą, abym został w klubie, ale przez pół sezonu nie zagrałem ani minuty i to dało mi do myślenia. Nie mogłem zaryzykować, że kolejne kilka miesięcy będzie wyglądało tak samo.

Gdy słyszysz hasło Łódź, co przychodzi ci do głowy jako pierwsze?

- Widzew. Wiem, że w dużej mierze jest to kwestia bycia sportowcem, ale zawsze takie było moje pierwsze skojarzenie. Pamiętam też, że jako dziecko jeździłem z tatą do Łodzi po towar, bo moi rodzice prowadzą kwiaciarnię. A w wieku 11 lat byłem ze szkołą na przełajowych mistrzostwach Polski i biegałem wtedy na Piotrkowskiej. Zresztą, gdyby nie piłka, to pewnie poszedłbym w lekką atletykę i jakieś dłuższe dystanse, bo mam niezłą wytrzymałość.

A jaką osobowością jesteś w szatni?

- Myślę, że w każdym klubie byłem wysoko w hierarchii, jeśli chodzi o cechy wolicjonalne i przywódcze. Już na początku, gdy w wieku 13 lat przyjechałem z małej miejscowości do Lecha, po bardzo krótkim czasie zostałem kapitanem. W Stomilu, choć byłem tylko na wypożyczeniu, zdarzały mi się mecze z opaską na ramieniu. Z pewnością w każdej szatni było mnie pełno, bo jestem osobą, która nie lubi nudy, więc żarty są na porządku dziennym.

Czego ty, osobiście, życzyłbyś sobie na ten sezon?

- Tylko i wyłącznie zdrowej rywalizacji. Nigdy nie śmiałbym oczekiwać od żadnego trenera zapewnienia co do gry. Jeżeli będę najlepszy, będę grać. W Polsce często problemem jest to, że trenerzy pomijanie młodych zawodników tłumaczą brakiem doświadczenia. Ale my nie zdobędziemy doświadczenia grając w FIFĘ. Rywalizacja nie powinna dotyczyć wieku, tylko umiejętności.

Przyszedłem do Widzewa, bo jestem ambitny, lubię wyzwania, a to jest utytułowany klub. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogę tutaj być i zrobię wszystko, żebyśmy zaszli jak najdalej. Charakter nie pozwala mi żeby było inaczej.