Global categories
Prezes, który czasami uderzał krzesłem w stół
Ludwik Sobolewski pojawił się w Widzewie w 1969 roku, jako były działacz innego łódzkiego klubu - Startu. Po latach tak opowiadał o kulisach tego wydarzenia: - Nie mogliśmy razem ze Stefanem Wrońskim znaleźć zrozumienia we władzach Startu. Wtedy stawiano tam na siatkówkę. Po drugie - władze Łodzi i dzielnicy Widzew były zainteresowane, by powstała silna drużyna - mówił Sobolewski w wywiadzie dla pisma "Widzewiak" w 2001 roku.
Jak sam opowiadał, Widzew był wtedy biednym klubem z małą drewnianą trybunką i nikt nie myślał o piłce w europejskim wydaniu. Chodziło jedynie o grę na poziomie III ligi. Wspomniany Stefan Wroński, oddany kolega i współpracownik Sobolewskiego, po jednym z meczów z rezerwami Legii na stadionie przy ul. Łazienkowskiej powiedział, że chciałby tu przyjechać na pierwszoligowy mecz z drużyną Widzewa. - Odpowiedziałem mu, by się nie wygłupiał - wspominał Sobolewski po latach.
Jednak już niedługo później razem z Wrońskim oraz trenerem Leszkem Jezierskim zaczął realizować ten plan. Zaczął od... podróżowania po kraju i szukania piłkarzy. Był takim ówczesnym "skautem", jak byśmy dzisiaj nazwali Sobolewskiego. - Pamiętam, że niemal cały czas siedziałem w samochodzie i jeździłem, żeby przekonać się na własne oczy, kogo mi polecają. Tak trafili do nas: Możejko, Romke, Rozborski, Janas i Kamiński. W ŁKS nie chciano Grębosza i Chodakowskiego. Montowaliśmy coraz mocniejszą ekipę, która wkrótce pokazała się nie tylko na krajowych boiskach, ale i w Europie - opowiadał Sobolewski w rozmowie z Romanem Kołtoniem pod koniec lat 90. na łamach "Przeglądu Sportowego".
Wspomniany Andrzej Grębosz tak opowiadał o swoim przejściu z ŁKS-u do Widzewa: - Chociaż przed podpisaniem kontraktu z Widzewem się z nim nie widziałem, to można powiedzieć, że już go praktycznie znałem, bo bardzo wiele w piłkarskim światku się o Ludwiku Sobolewskim mówiło. Było wiadomo, że to człowiek, który wie czego chce. Potrafił załatwiać tzw. sprawy nie do załatwienia. Jego słowo było dużo ważniejsze i dawało większe gwarancje, niż jakikolwiek kontrakt.
Widzew grał już wtedy na zapleczu ekstraklasy, a wiosną 1975 roku do niej awansował. Sobolewski dalej jeździł ze swoimi współpracownikami po kraju i tak wkrótce widzewiakami zostali Zbigniew Boniek, Mirosław Tłokiński, Władysław Żmuda, Józef Młynarczyk i Włodzimierz Smolarek. Na ówczesne czasy Ludwik Sobolewski działał bardzo nowatorsko jak na realia polskiej piłki, przeprowadzając bardzo sprytnie wiele transferów piłkarzy. Tak jak w przypadku wyciągnięcia Smolarka ze służby wojskowej w CWKS Legia. - Sobolewski to był niesamowity prężny organizator, jak na tamte lata taki ówczesny prezes-menedżer. Uwielbiał grać w szachy, ba, mało tego. To był arcymistrz szachowy i sprawę powrotu Smolarka też rozegrał jak partię szachów - opowiadał Andrzej Strejlau, były selekcjoner reprezentacji Polski.
W 1977 roku Widzew odnosi pierwsze sukcesy - zdobywa wicemistrzostwo Polski, a w Pucharze UEFA mało komu wtedy znany klub z Łodzi eliminuje angielski Manchester City. Rok później Ludwik Sobolewski zostaje prezesem RTS Widzew i mu przewodził, z krótkimi przerwami, aż do 1993 roku. To za jego rządów piłkarska drużyna wywalczyła dwa mistrzostwa i pięć wicemistrzostw kraju, jeden Puchar Polski, oraz grała z sukcesami w Europie, dochodząc m.in. do półfinału Pucharu Mistrzów w 1983 roku.
To nie były lata usłane tylko boiskowymi sukcesami, bo poza murawą, w zaciszu klubowych gabinetów swoje trudne "mecze" rozgrywali nie piłkarze, a właśnie prezes Sobolewski. - Rywalizowaliśmy z klubami, gdzie rządzili ministrowie i generałowie. Potęgami było górnictwo i wojsko - wspominał legendarny prezes Widzewa te czasy, gdy m.in. zabiegał o ściągnięcie do RTS-u takich piłkarzy jak Roman Wójcicki, Dariusz Dziekanowski czy Jerzy Wijas. - Wijas był nie do uratowania. Nie mieliśmy takiej siły przebicia. Po transferze Dziekanowskiego do Legii miałem obiecane, że Jurek zostanie w Łodzi. Niestety generałowie nas oszukali - wspominał po latach Sobolewski.
Były prezes Widzewa musiał też sobie radzić z piłkarzami Widzewa, którzy stanowili grupę charakternych postaci. - Myślę, że wicemistrzostwa i mistrzostwa z tego okresu można byłoby zamienić w odwrotnych proporcjach, lecz górę wzięła młodość. Taka jest piłka. Czasem należało uderzyć krzesłem w stół - opowiadał Sobolewski w jednym z wywiadów.
W 1987 roku odszedł ze stanowiska prezesa Widzewa, ale dwa lata później na nie powrócił i zarządzał klubem w trudnym okresie przemian po upadku komunizmu w Polsce. Drużyna spadła wtedy do II ligi, ale pod wodzą prezesa Sobolewskiego szybko wróciła do krajowej elity i jako beniaminek ekstraklasy wywalczyła start w europejskich pucharach. Rok po tych sukcesach Ludwik Sobolewski przestał być prezesem spółki akcyjnej, w jaką zmienił się Widzew, a na której czele stanęli Andrzej Grajewski i Andrzej Pawelec.
W klubie jednak nadal bywał i doradzał nowym władzom. Pojawiał się też na meczach drużyny RTS-u i nie zapominał też o sympatykach klubu z alei Piłsudskiego, o których tak mówił po meczu z Ruchem w 2001 roku: - Podobają mi się kibice. Zawsze ich ceniłem. Pamiętam kiedy spadliśmy do drugiej ligi - kibice nie gwizdali - widać, że zależało im na klubie.
Ponadto Ludwik Sobolewski cały czas interesował się tym, co działo się z jego klubem i piłkarskim zespołem, dopóki pozwalało mu na to zdrowie. Po ciężkiej chorobie zmarł 11 listopada 2008 roku. Został pochowany na cmentarzu na Zarzewie w Łodzi.