Wywiady i konferencje
Akademia
Piotr Urban: Chciałbym, żeby z Widzewem kojarzyły się Akademia i szkolenie
Martyna Kowalska: Dużo czasu spędził pan w Hiszpanii - najpierw jako zawodnik, później trener i koordynator w drużynach młodzieżowych. Czy tamtejsze szkolenie bardzo różni się od tego w Polsce?
Piotr Urban: Różni się. Prawda jest taka, że podejście chłopaków do gry jest inne i specjalnie mówię "chłopaków", a nie "zawodników", bo tam najpierw chcą grać w piłkę, ponieważ ją kochają. Rodzice też trochę inaczej do tego podchodzą. Po kilku latach w Polsce widzę, że tutaj więcej się napinają. I przede wszystkim czuję, że trenerzy w Hiszpanii podchodzą do tego bardziej jak do hobby i przez to nie naciskają też tak mocno na wyniki. Jeśli mówimy konkretnie o profilu zawodnika, to wiemy, że technika jest na dużo wyższym poziomie. To się bierze również z treningów, które są inne.
Często mówi się o innej intensywności.
- Mnie zawsze śmieszy - i to się niestety nie zmieni - jak polski zawodnik wyjeżdża za granicę i mówi, że intensywność jest tam dużo większa. Kibice wtedy na to: no to co, u nas się nie biega? Przecież chcą biegać. Nie znam trenera, który powie "nie biegajcie dzisiaj". Ta intensywność bierze się z techniki. Skoro możesz szybciej operować piłką, to musisz więcej biegać i nie możesz odpoczywać. Jest po prostu inaczej.
Co z Hiszpanii chciałby pan "zaszczepić" w Polsce?
- Ja zawsze zwracam uwagę właśnie na technikę. Dla mnie to jest bardzo ważne - technika, rozumienie gry, ale na szczęście to coś, o czym w Polsce ostatnio też dużo się mówi. Przede wszystkim mam dużą frajdę z pracy z trenerami. Chcę pomagać trenerom, mówić im o innych opcjach - nie powiedzieć im dokładnie, co muszą zrobić, ale by zastanowili się może nad tym i zobaczyli, jak ciekawie zrobił to ktoś inny.
Czyli czasem warto czerpać od innych z własnego podwórka.
- Wiele razy mam wrażenie, że kibice oczekują tego, że trenerzy z klubu będą oglądać, jak pracują na całym świecie - w Anglii, Hiszpanii, Niemczech. To jest przydatne, ale nie do końca wykorzystujemy potencjał trenerów, którzy już są w klubie. Ja zawsze mówię - zobacz jak trenuje inny rocznik, bo to jest zupełnie inna perspektywa, gdy po prostu idziesz i oglądasz trening, patrzysz z boku, co robi inny trener. Sam robiłem te same błędy, gdy trenowałem, a teraz chcę, żeby ktoś szybciej mógł przejść przez ten proces.
Po powrocie do Polski przez ponad 5 lat pracował pan w Legii Warszawa, w międzyczasie pomagał pan także w reprezentacji Polski U-21. Czy to był udany okres?
- Na pewno ta praca była bardzo przydatna, jestem co do tego w stu procentach przekonany. Poznałem inny punkt widzenia. Wiedziałem już, jak to wygląda w Hiszpanii, a później miałem okazję zobaczyć też, jak to funkcjonuje na przykład w Anglii. W Legii był Radek Mozyrko, który się tam wychował i dzięki temu mogłem zapoznać się z tym, na co on zwraca uwagę.
Był również dyrektor z Holandii - tutaj było dużo podobieństw do Hiszpanii, ale choćby zarządzanie ludźmi było już w zupełnie innym stylu i myślę też, że dlatego to mi się bardzo podobało. Widziałem inne rzeczy, których jeszcze nie znałem i czasem mogłem wybrać, co jest lepsze, a co nie.
Gdy już nie pracowałem w klubie, to miałem taki czas, żeby pomyśleć - okej, to bym zrobił tak, to bym utrzymał, a to jednak bym zmienił, bo tu popełniłbym błąd i myślę, że to bardzo mi się przydało.
Później nie widzieliśmy pana już przy linii bocznej boiska. Była potrzeba w pewnym sensie odpoczynku od piłki młodzieżowej?
- W pewnym momencie uznałem, że muszę odchodzić z Legii, bo miałem wrażenie, że to już nie jest miejsce dla mnie. Ten projekt w Widzewie przychodzi dla mnie w idealnym momencie i myślę, że jakbym mógł znów wybrać, to właśnie tak bym wybrał. Mamy jeszcze kilka miesięcy do końca sezonu, można poznać Klub i przede wszystkim ludzi.
Nie jestem zmęczony piłką. Czasem jest taki moment, w którym obojętnie jak bardzo kochasz piłkę, to masz tego dosyć. Dlatego ta przerwa była dobra.
Za to można było zobaczyć pana w roli eksperta w telewizji.
- W telewizji działałem praktycznie od początku pobytu w Polsce. Troszkę tak z przypadku, nie myślałem wcześniej o tym. Jednak cały czas mówiłem, że chcę pracować przy piłce, a ta telewizja to jest taki dodatek. Jest to ciekawe doświadczenie, ale wolę być w klubie niż mówić o tym, co się w nim dzieje.
I teraz wraca pan do pracy w sporcie. Dlaczego padło właśnie na Widzew?
- To dobre pytanie. Powiem tak, miałem to szczęście, że przez ten okres było kilka telefonów, ale też nie ukrywam, że osoba Maćka Szymańskiego mnie przekonała. Wiem, jaki on jest skrupulatny do wszystkiego. Gdy przedstawiał mi program szkolenia i tak dalej, to w pewnym momencie powiedziałem mu, że nie musi mi pokazywać nic więcej, bo ja widzę, że to jest na wysokim poziomie i wiem, że ta baza jest.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, gdy rozmawialiśmy na temat Widzewa, to kibice. Ja tak mam, że zwracam uwagę na kibiców i historię. Pomyślałem sobie, że mają tu tyle fajnych rzeczy i nie wyobrażam sobie, że nie będą mieli fajnej Akademii.
No i uznałem, że to jest to. Dla mnie kluczowi są ludzie, z którymi współpracuję i jeśli tutaj nie czułbym, że jest jakiś fajny feeling, to bym się nie zdecydował. Mam wrażenie, że potencjał jest niesamowity.;
Na co przede wszystkim będzie chciał Pan zwrócić uwagę podczas pracy w Akademii Widzewa?
- Nie wiem, czy będę tutaj rok, dwa, dziesięć czy dwadzieścia, ale chciałbym, żeby jak ktoś będzie mówił "Widzew Łódź", to kojarzyły mu się też Akademia i szkolenie. Teraz mam wrażenie, że tak nie jest - jak powiesz "Widzew", to ktoś odpowie, że historia i wielcy zawodnicy - to było w przeszłości, ale chciałbym, żeby za kilka lat mówili, że tu dobrze szkolą i to będzie oznaczało, że zrobiliśmy tę pracę dobrze.