Peter Therkildsen: Z czasem i cierpliwością nadejdą dobre wyniki
Ładowanie...

Peter Therkildsen

Wywiady i konferencje

I Drużyna

26 November 2025 17:11

Peter Therkildsen: Z czasem i cierpliwością nadejdą dobre wyniki

Dołączył do Widzewa na wypożyczenie, ale po niezłej rundzie wiosennej przeniósł się do niego na stałe. Porozmawialiśmy naprawdę długo z Peterem Therkildsenem, który nie ukrywa, że zakochał się w Klubie i panującej w nim atmosferze. Zapraszamy do lektury!

Mateusz Jabłoński: Jesteś w Widzewie od lutego, ale w tym czasie miałeś już czterech różnych trenerów. To nie jest męczące?

Peter Therkildsen: Nie wiem, czy męczące, ale na pewno wymagające. Jako piłkarz potrzebujesz stabilności i czasu, aby przyswoić filozofię szkoleniowca i jak najlepiej realizować ją na boisku. To nie jest łatwe, choć w pewnym sensie ekscytujące, bo wiąże się z wieloma doświadczeniami. Widzew ma teraz wielkie ambicje, co przekłada się na wielką presję. Aby osiągnąć nasze cele, musimy się rozwijać, a czasem wydarzają się różne rzeczy. Dlatego my, zawodnicy, musimy się przystosować i - mimo że ta sytuacja jest wymagająca - dawać z siebie wszystko.

 

Z którym szkoleniowcem miałeś najlepsze doświadczenia?

- Trudno powiedzieć. Daniel Myśliwiec został zwolniony, zanim zdążyłem u niego zadebiutować. Z Patrykiem Czubakiem pracowaliśmy dwukrotnie i przekonaliśmy się, jak bardzo jest ambitny i jak bardzo zależy mu na Widzewie. Mam z nim świetne wspomnienia. Z Zeljko Sopiciem podobnie, ponieważ obdarzył mnie kredytem zaufania i chciałem mu się za to odwdzięczyć. Uważam, że pod jego wodzą grałem na dobrym, stabilnym poziomie. Teraz nowy trener i jego sztab przynoszą ze sobą nowe przyzwyczajenia, co też jest ekscytujące. Uważam się za człowieka elastycznego, który nie martwi się tym, kto siedzi na ławce trenerskiej, lecz tym, aby wcielić filozofię i założenia tej osoby w życie na boisku.

 

Wspomniałeś o zwolnieniu Daniela Myśliwca tydzień po Twoim przyjściu. To także nietypowa sytuacja.

- To było bardzo niecodziennie i dziwne, jednak po różnych przeżyciach w mojej karierze wiem, że na takie rzeczy trzeba być przygotowanym, robić swoje na treningach czy w meczach. W piłce nic nie jest pewne. Wszystko zmienia się w błyskawicznym tempie, a nie na wszystko masz wpływ. Musisz się nauczyć to akceptować. Nikt nie wie, jak sprawy potoczyłyby się dalej. Dlatego najlepszym, co można było zrobić, było przyjęcie tego do wiadomości i dalsza praca.

 

Komentarze sympatyków Djurgarden na Twój temat były raczej negatywne, co odbiło się także na nastawieniu kibiców Widzewa. Z czego wynikała ta krytyka?

- Świetne pytanie, dla mnie to po prostu specyfika mediów społecznościowych, bo jeśli zapytałbyś ludzi z klubu, którzy obserwowali mnie na treningach, powiedzieliby coś zupełnie innego. Nie byłem podstawowym zawodnikiem, więc naturalnie nie byłem ulubieńcem fanów. Sądzę, że nie mogłem zaprezentować im pełni swoich umiejętności, a w internecie łatwo jest wypowiadać się o rzeczach, o których nie ma się wiedzy. Nie wiem, co dokładnie pisali, bo już dawno temu zrozumiałem, że czytanie komentarzy kibiców nic mi nie da, ponieważ, jak już mówiłem, w piłce wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Dziś jesteś bohaterem, a jutro zerem. Jeśli zbytnio przejmujesz się opiniami, często od osób, które nie znają kontekstu, a może nawet nie oglądały meczu, tylko rzuciły okiem na statystyki czy na zdanie innych, to może być dla Ciebie szkodliwe. Domyślam się więc, że nieregularne występy były kluczem do tego, aby potem pisać, że jestem słaby. Mam jednak nadzieję, że będę oceniany na podstawie mojej gry, a nie tamtych wpisów.

 

Jak zapatrywałeś się na przenosiny do Łodzi? W Djurgarden grałeś mało, do Widzewa, o którym nigdy wcześniej nie słyszałeś, pierwotnie miałeś przyjść tylko na jedną rundę. W dodatku był to Twój pierwszy wyjazd poza Skandynawię. Było trochę czerwonych - nomen omen - flag.

- Byłem w takiej sytuacji i momencie kariery, że szukałem regularnej gry. Tak jak każdy piłkarz zresztą. To prawda, że przed transferem nigdy nie słyszałem o Widzewie, lecz kiedy zobaczyłem, że to polski klub z najwyższej ligi, wzbudziło to moje zainteresowanie. Same rozgrywki znałem, byłem świadomy ich renomy przez wielu zawodników, którzy w niej występowali. Dodatkowo zrobiłem własny research, rozmawiałem z agentami i ludźmi z Klubu. Im więcej się dowiadywałem, także w zakresie historii Widzewa i jego kibiców, tym bardziej byłem podekscytowany. Chciałem podjąć rękawicę, choć wiązało się z tym pewne ryzyko, bo opuszczałem swój macierzysty region, ale marzyłem o tym. Chciałem spróbować czegoś nowego i dlatego wypożyczenie było odpowiednią opcją na początek. W tym czasie prezentowałem się z dobrej strony, często występowałem i trochę zakochałem się w otoczce wokół ligi i Widzewa. Chce się być częścią Klubu, który tak wielkie ambicje podpiera imponującymi tradycjami.

 

Czy kiedykolwiek wcześniej miałeś realne perspektywy wyjazdu poza Skandynawię?

- Nigdy nie dostałem konkretnej oferty, choć zainteresowanie się zdarzało. Szczególnie w trakcie mojego pobytu w Norwegii, ale wtedy klub nie miał zamiaru mnie sprzedawać. Gdy przechodziłem do Djurgarden, znowu pojawiały się sygnały, jednak nie brałem ich pod uwagę, bo byłem zdecydowany na ten kierunek ze względu na renomę klubu. Poza tym to zawsze było zainteresowanie, nie konkretne propozycje. W futbolu droga od zapytania do działania jest długa.

 

Ze względu na Twoje dobre występy Widzew zdecydował się na transfer definitywny. Kiedy rozpoczęły się rozmowy na ten temat?

- Negocjacje zaczęły się od mojej rozmowy z Niko, podczas której przedstawił mi, czego oczekuje Widzew i co może mi w takiej sytuacji zaproponować. Rozmawialiśmy oczywiście także o moich własnych ambicjach. Do tego doszła kwestia Djurgarden, z którym również musiałem się porozumieć, bo formalnie nadal byłem zawodnikiem tego klubu. Po rozmowach wszystkie trzy strony doszły do wniosku, że najlepszym wyborem będzie moje pozostanie w Łodzi. Stało się dla mnie jasne, że z ambicjami moimi i Klubu nie było lepszej opcji niż dalsze bycie częścią tej przygody i zobaczenie, dokąd nas ona doprowadzi.

 

Miałeś jakieś rozterki co do pozostania?

- Moje największe wątpliwości wiązały się z tym, że w Łodzi jestem sam. Nikt z mojej rodziny nie jest ze mną na miejscu, więc taka przeprowadzka czasem może nie być łatwa, bo jesteś odizolowany od swoich bliskich. Miałem to w głowie, bo możesz kochać Klub i fanów, ale jeśli poza boiskiem jest źle, to prędzej czy później przełoży się to na murawę. Zastanawiałem się, czy będąc samotnym w Polsce będę mógł cieszyć się życiem oraz z niego korzystać, aby grać dla Widzewa z dobrą energią. Doszedłem do wniosku, że tak i ostatecznie nie wahałem się ani trochę.

 

Peter1802-014

 

Jak żyje Ci się w Polsce, gdy przyzwyczaiłeś się do takiego życia? Jak czujesz się w Łodzi?

- Lubię swoje życie. Jest ciche, bo piłka zajmuje jego większą część, nawet gdy wracasz do domu, to nadal myślisz o odżywianiu, regeneracji oraz swoim ciele. Podchodzę do niego spokojnie, spaceruję po mieście, odkrywam je. Myślę, że znam je już bardzo dobrze. Mam swoje hobby, którym poświęcam czas, rozmawiam dużo z przyjaciółmi, wychodzę z kolegami z drużyny na wspólne posiłki. Cieszę się życiem, spokojnym, ale miłym. Lubię Łódź. Wielu ludzi narzeka, że nie jest tak nowoczesna jak Kraków czy Warszawa, ale dla mnie ma swój urok.

 

Masz jakieś ulubione miejsca?

- Mam kilka kameralnych kawiarni, do których często przychodzę, ale nie jestem pewien ich nazw. Niektóre z nich są w okolicy OFF Piotrkowska, wielu naszych zawodników często spotyka się w tych rejonach na kawę czy lunch. To wyjątkowa część miasta, podobnie jak sama główna ulica. Oprócz tego Manufaktura i Galeria Łódzka to miejsca, gdzie można kupić wszystko, co potrzebne.

 

Z kim w szatni trzymasz się najbliżej?

- Wiele rozmawiam z trzema Hiszpanami, którzy mieszkają w tym samym budynku, tak jak wielu innych zawodników. Mam też wiele rozmów z Juljanem Shehu, który bardzo pomógł mi w adaptacji. Jako drużyna lubimy spotykać się na mieście. Wcześniej także z Noahem Diliberto, teraz ze Steliosem. Trudno wyróżnić jedną osobę, bo dobre relacje mam ze wszystkimi, ale najwięcej czasu spędzam z Hiszpanami i Shehu.

 

Podczas obozu w Opalenicy wskazałeś Diliberto (i on również wskazał Ciebie) jako osobę, którą zabrałbyś na bezludną wyspę. Skąd wzięła się Wasza przyjaźń? Macie dalej kontakt?

- Tak, czasem nadal rozmawiamy. Noah jest świetnym gościem. Mimo że jego czas w Widzewie był trudny, uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy. Zawsze był przemiły i skory do wszelkiej pomocy. Podczas okresu przygotowawczego spędzaliśmy mnóstwo czasu razem i mieliśmy świetny kontakt. Był naprawdę świetnym kolegą i życzę mu jak najlepiej.

 

Wróćmy do piłki. W ostatnim meczu zeszłego sezonu, przeciwko Rakowowi, popełniłeś błąd przy straconym golu, a zespół przegrał. Niezbyt fortunne zakończenie. Co czułeś?

- Wielu kibiców czy komentatorów zapomina, że w tym wszystkim jest czynnik ludzki. Piłkarzom, podobnie jak ludziom wykonującym inne zawody, czasem może przytrafić się gorszy dzień w pracy. We wcześniejszych meczach grałem na solidnym poziomie, ale zdarzają się także i wpadki. Dlatego musiałem to zaakceptować i nie myśleć o tym zbyt długo. Oczywiście bezpośrednio po meczu byłem sobą rozczarowany, bo nikt nie lubi popełniać błędów, lecz każdy to robi. Szczególnie jako obrońca, bo to newralgiczna pozycja, gdzie pomyłka może doprowadzić do straty gola. Kiedy jesteś napastnikiem i się pomylisz, masz jeszcze całą drużynę za sobą. Tak jak powiedziałem, błędy się zdarzają, a ja nie mogłem zrobić nic więcej niż o tym zapomnieć i skupić się na dalszej pracy, aby to się nie powtórzyło.

 

Teoretycznie jesteś letnim transferem Widzewa, ale w tamtym momencie jakiś staż w drużynie już miałeś. Jak zatem zapatrywałeś się na sytuację, gdy tak wielu piłkarzy do Was dołącza przez całe okienko? Co tydzień pojawia się ktoś nowy, co naturalnie wpływa na przygotowania.

- Dla mnie to było ekscytujące, ponieważ te ruchy były odzwierciedleniem ambicji Klubu. Zmieniły hierarchię i sytuację kadrową, ale pozytywnie. Intensywność oraz jakość na treningach się zwiększyły. Gdy widzisz, że przychodzi ktoś nowy i od razu coś wnosi, wiesz, że chcesz być częścią takiego zespołu. Wiadomo, że to, jak często będziesz występował, zależy od twojej pracy, ale mamy ambicje i to intensywne okienko było na to najlepszym dowodem. Poza tym lubię poznawać nowych ludzi, ich kulturę, spojrzenie na świat. Mamy bardzo zgraną szatnię, wszyscy są przyjaźnie nastawieni.

 

Fran Alvarez na łamach tego cyklu powiedział, że w zeszłym sezonie na treningach czasami czuł, że drużynie brakowało jakości. Zgodzisz się z tą tezą?

- Raczej tak, bo widzę różnicę w porównaniu do wiosny. Jakość naprawdę istotnie się zwiększyła. Treningi przebiegają lepiej, codziennie uczymy się czegoś nowego oraz dążymy do tego, aby jak najlepiej rozumieć się na boisku. To trochę zajmuje, bo w zespole jest mnóstwo nowych twarzy, ale z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej tego, aby zakliknęło.

 

Jak oceniasz okres przygotowawczy? Może to w nim leży przyczyna tego, że zespół spisuje się poniżej oczekiwań?

- Trudno powiedzieć. Moim zdaniem ten czas był udany. Wymagający ze względu na wiele zmian, ale także ekscytujący. Dużo czasu poświęciliśmy na przystosowanie nowych nabytków do tego, co chcemy grać. W tamtym momencie, z filozofią Zeljko Sopicia, wiele rzeczy wyćwiczyliśmy i poznaliśmy się lepiej jako zespół. Nie wiem więc, dlaczego nie wszystko poszło zgodnie z planem. Taka jest jednak rzeczywistość i musimy walczyć dalej.

 

Zadałem podobne pytanie Sebastianowi Bergierowi, zadam je też Tobie - tak wysoka wygrana w sparingu z Jagiellonią była dla Was na tamtym etapie bardziej przekleństwem czy błogosławieństwem?

- Szczerze mówiąc, nie myślę dużo o wynikach meczów towarzyskich. Zawsze chcemy wygrywać, chociaż w presezonie bardziej chodzi o proces i eksperymentowanie, szlifowanie detali. Ja po tamtym spotkaniu nie czułem żadnej dodatkowej presji ze względu na wynik, tak jak i nie czułem zwiększonej pewności siebie, bo sparingi żyją swoim życiem. Obie drużyny testowały różne rozwiązania, więc nie sądzę, że tamten wynik znaczył coś więcej niż to, czego nauczyliśmy się o sobie w trakcie meczu.

 

Presezon się skończył, przyszedł pierwszy mecz, a w nim Twoja poważna kontuzja. Bałeś się, że ten uraz może zachwiać Twoją pozycją w drużynie?

- Nie, bo jest cała gama wydarzeń, które mogą ci zagrozić, na przykład zmiana szkoleniowca. Jako piłkarz musisz wyzbyć się takich myśli, ponieważ one robią więcej złego niż dobrego. Oczywiście byłem świadomy, że opuszczenie 6-7 meczów mi nie pomoże i powrót do pełni formy trochę potrwa. Wiedziałem też jednak, że przejmowanie się tym jeszcze bardziej wydłuży ten proces. Byłem zawiedziony tym, co się wydarzyło i wiedziałem, że będzie ciężko, ale co się stało, to się nie odstanie. Dlatego najlepsze co mogłem zrobić, to skupić się na rehabilitacji, wrócić na boisko i dawać z siebie wszystko. Zawsze miałem takie podejście.

 

Po powrocie zanotowałeś serię dobrych występów, z wisienką na torcie w postaci gola z Radomiakiem. Mówisz, że nie bałeś się powrotu, ale poczułeś trochę ulgę?

- Cieszyłem się, że dostałem zaufanie i szansę. Zdobycie debiutanckiej bramki było dla mnie euforycznym przeżyciem. Szczególnie że było to w domu, przed naszymi kibicami. Można powiedzieć, że poczułem trochę ulgę, ale nawet nie w kontekście powrotu po kontuzji, bo przy takim składzie wszystko może szybko ulec zmianie i wiem, że czasem będę występował więcej, a czasem mniej. Nie można koncentrować się na myśli, że chciałoby się grać w każdym meczu po 90 minut. Oczywiście chciałbym tego, natomiast trzeba patrzeć w szerszej perspektywie i być gotowym zawsze, gdy sytuacja tego wymaga.

 

046

 

Wcześniej powiedziałeś, że w futbolu czasem droga od bohatera do zera jest krótka. To chyba dobrze opisuje to, co stało się w meczu z Motorem.

- Nie będę kłamał, nie wypadliśmy dobrze. Zagraliśmy inaczej niż chcieliśmy, ale - to nie wymówka - znowu mamy nowego trenera i nowy system, do którego trzeba przywyknąć. W tamtym meczu wszystkie trzy gole podarowaliśmy zbyt łatwo. Uważam, że w pierwszej połowie byliśmy lepszym zespołem, tworzyliśmy sobie więcej okazji, ale nie trafiliśmy do siatki. Tymczasem oni strzelili gola do szatni, który zmienił momentum, a druga bramka, która padła tuż po zmianie stron, zupełnie nas dobiła. Musimy być silniejsi i szczelniejsi w obronie, bo z tym mamy ostatnio problem.

 

Nie martwi Cię to, jak duży problem stanowią mecze wyjazdowe?

- Mnie osobiście nie, bo nie śledzę takich statystyk. Wiem, że w Sercu Łodzi jesteśmy mocni, lecz musimy udowadniać jakość także poza nim. Wiele razy zagraliśmy nieźle, ale musimy zbudować mentalność drużyny, która potrafi zabić mecz. Strzela, a potem nie daje sobie wbić głupich bramek.

 

To pytanie przewija się w wielu miejscach, ale trudno go nie zadać. Jeśli nie obóz, to co Twoim zdaniem jest powodem występów poniżej oczekiwań?

- Łatwo jest nakładać presję, bo mamy ambicję i cele, a dodatkowo sporo zainwestowaliśmy w świetnych piłkarzy. Ludzie zapominają jednak, że proces nie zajdzie w jeden dzień. Gramy inaczej niż byśmy sobie tego życzyli, ale codziennie pracujemy nad tym, aby to zmienić. Z każdym dniem jesteśmy coraz lepsi i to nas zahartuje. Sprawi, że nie zrobimy jednorazowego sukcesu, lecz gdy dołączymy do czołówki, zostaniemy w niej i wrócimy do bycia wielką drużyną. To jednak nie przychodzi tak łatwo i z tego powodu część meczów ułożyła się nie po naszej myśli, nawet jeśli graliśmy solidnie, lepiej od rywala. Brakowało nam jednak detali, które szlifujemy. Naprawdę jest mnóstwo zmiennych. Jestem jednak przekonany, że z czasem i cierpliwością nadejdą dobre wyniki. Wiem, że cierpliwość jest najtrudniejszą rzeczą w piłce nożnej, bo każdy chciałby osiągnąć sukces od razu. My też, ale to nie jest takie proste, potrzeba czasu.

 

Jakie są Twoje pierwsze wrażenia co do Igora Jovićevicia?

- Jest ambitny, ma dobrą mentalność i jasną wizję gry. Jego koncepcja pressingu jest bardzo zbliżona do tego, z czym miałem do czynienia na wcześniejszych etapach mojej kariery. Wiążę z nim duże nadzieje i mam pozytywne odczucia co do niego i jego sztabu. Teraz jest kwestia tego, aby wszystko zakliknęło i było płynne, bo to kolejna zmiana w tym sezonie, do której trzeba się przyzwyczaić. Już teraz kilka rzeczy udało nam się poprawić, choć nie obyło się bez wpadek. To jest jednak część futbolu, a ogólne pierwsze wrażenie jest pozytywne.

 

Skoro sytuacja w lidze się skomplikowała, może to puchar będzie Waszym kluczem do sukcesu?

- Zdecydowanie, to musi być rzecz, do której dążymy. Jednak ponownie: nie możemy teraz powiedzieć, że puchar trzeba wygrać. Zbyt wybujałe myślenie zaburza proces, o którym wspominałem. Chcemy dostać się do finału i go wygrać, ale najpierw musimy skupić się na pokonaniu najbliższego przeciwnika. Na pewno zajście w pucharze jak najdalej musi być naszym celem.

 

Siedzisz na ławce w meczu z Zagłębiem i widzisz, że w 112. minucie Bartłomiej Pawłowski decyduje się na uderzenie niemal z połowy boiska. Co sobie wtedy pomyślałeś?

- Byłem zaskoczony, że zdecydował się na strzał z takiej odległości, ale czasem rzeczy idą po twojej myśli. Podjął odpowiednie ryzyko we właściwym momencie. Gdy piłka wpadła do siatki, było to magiczne uczucie.

 

W Widzewie grasz na obu bokach obrony. Jest to dla Ciebie jakieś obciążenie czy coś, do czego trzeba się po prostu przyzwyczaić?

- Na to pytanie można odpowiedzieć dwojako. W pewnym sensie ma to znaczenie, bo ciągłe zmiany mogą przeszkodzić w zachowaniu ciągłości. Z drugiej strony przez całą moją karierę byłem rozrzucany po różnych pozycjach. Dlatego myślę przede wszystkim o tym, aby dać z siebie wszystko i pomóc drużynie, niezależnie od tego, na jakiej pozycji widzi mnie trener. Niewątpliwie jest to wymagające, ale w każdej z tych ról mam duże doświadczenie, więc nie ma w tym dla mnie nic niecodziennego. Granie co 3-4 mecze po innej stronie nie jest łatwe, ale muszę być tam, gdzie oczekuje tego szkoleniowiec.

 

Patrząc na całą karierę zwiedziłeś właściwie wszystkie możliwe pozycje. Głównie grałeś jako środkowy pomocnik, ale zdarzały Ci się nawet występy w roli napastnika. Jak wpłynęło to na Twoją piłkarską drogę?

- Bardzo, zarówno negatywnie, jak i pozytywnie. Dla trenera i zespołu to dobrze mieć gracza uniwersalnego, który może wypełnić lukę w każdej formacji. Mnie to pomogło w rozumieniu gry i dlatego uważam się za mądrego zawodnika, ponieważ poznałem wiele mechanizmów różnych pozycji, co daje dużo doświadczenia. Jednocześnie jednak, jak już wcześniej wspominałem, w piłce wiele kręci się wokół momentum. Trzeba mieć jeden aspekt, w którym naprawdę jest się dobrym. Bardzo dobrym. Jeśli skrzydłowy ma braki w defensywie, ale świetnie drybluje, to jest jakościowy na swojej pozycji. Ja natomiast przez tę uniwersalność w wielu rzeczach stałem się solidny, ale w żadnej świetny. To było trudne z perspektywy potencjalnych transferów, bo przykładowo Widzew mógł się zastanawiać, na jakiej pozycji ja w ogóle gram. Ma to więc swoje wady.

 

Przypomina mi się przypadek Michała Karbownika, który w Legii grał jako lewy obrońca, jednak na zachód chciano go sprzedać jako środkowego pomocnika. To mu nie pomogło.

- Nie znam tego konkretnego przypadku, ale nigdy nie wiesz, co by było gdybym dłużej grał w środku pola. Być może nie rozwinąłbym się tak jako piłkarz, może dokonałbym większego progresu? Trudno powiedzieć. Teraz muszę zaakceptować to, w jakim kierunku potoczyła się moja kariera i być wdzięcznym za to, co już osiągnąłem. Niezależnie od pozycji, muszę grać jak najlepiej i wierzyć, że pozwoli mi to na realizację celów.

 

- Do 2022-2023 roku grałeś jako pomocnik. Co zatem sprawiło, że stałeś się bocznym obrońcą?

- Trener podjął taką decyzję ze względu na to, że w pewnym momencie w Haugesund miała miejsce plaga kontuzji, która wywołała braki na wielu różnych pozycjach. Z racji tego, że jestem graczem uniwersalnym, który łatwo się wpasowuje, w tamtym okresie grałem w obronie, na skrzydłach, w pomocy… Te kontuzje się przedłużały, a ja zasygnalizowałem trenerowi, że brak stabilności mi nie pomaga i zapytałem, czy mógłby wybrać mi docelową pozycję, na której szczególnie potrzebuje teraz zastępstwa. Tym samym ja mógłbym zaadaptować się do niej i zacząć lepiej się prezentować. Zdecydował, że moim miejscem będzie prawa obrona, po czym zagrałem kilkanaście meczów z rzędu na tej pozycji, zbierając w tym czasie dobre recenzje. Dlatego zostałem tam na stałe.

 

Czyli tak naprawdę z powodu sytuacji, która nie była spowodowana przez Ciebie, Twoja kariera diametralnie się zmieniła.

- Zdecydowanie, choć nie wiem czy na lepsze, czy na gorsze. Na razie jest ok.

 

2N0A1263

 

Grałeś w trzech ligach skandynawskich - szwedzkiej, norweskiej i duńskiej. Jak porównywałbyś te rozgrywki między sobą?

- Te ligi są bardzo podobne, chociaż mają istotne różnice. Liga szwedzka i norweska są do siebie zbliżone, duńska jest już nieco inna. Jest w niej tylko dwanaście drużyn, z których jedynie dwie grają na sztucznej nawierzchni. To dobrze zorganizowane, taktyczne rozgrywki. Zespoły nie pozostawiają rywalom tyle wolnej przestrzeni. Niektórym ekipom odpowiada pozostawanie w niskiej obronie i czekanie na kontry. Bramek w meczach nie pada aż tak dużo i gdy spojrzysz na klasyfikację strzelców w każdej z tych trzech lig, dojdziesz do wniosku, że najtrudniej dla napastnika jest w Danii. W pozostałych dwóch jest więcej wesołego futbolu, co będąc w Norwegii trochę mnie irytowało. Zespół grał czasem zbyt naiwnie, ale trzeba przyznać, że takie mecze są przyjemniejsze do oglądania.

 

Te rozgrywki rozwinęły mnie w zakresie umiejętności ofensywnych, zacząłem notować liczby. Z tego powodu bardziej cieszyłem się piłką w Norwegii niż w Danii. Liga norweska jest pod dużym wpływem sztucznych boisk, prawie każdy zespół z nich korzysta, co bardzo wpływa na sposób gry, bo piłka porusza się bardzo szybko. Szwecja jest trochę połączeniem tych dwóch lig, ale ma coś, czego one nie mają. Chodzi o kibiców. W Danii kilka zespołów ma świetnych fanów, natomiast innym ekipom tego brakuje. W Szwecji z kolei wokół praktycznie każdego klubu jest silna społeczność, te kluby są też starsze.

 

Mówisz, że liga duńska wyróżnia się spośród tych trzech. To kwestia tylko naturalnej murawy czy czegoś jeszcze?

- Boisko odgrywa tu dużą rolę, ale Dania ma dodatkowo akademie na wysokim poziomie, które zostawiły w tyle konkurencję z Norwegii i Szwecji. Poza tym mentalność Duńczyków jest przeniesiona z Niemiec, w tym społeczeństwie dyscyplina i organizacja są bardzo ważne. To miało także wpływ na tamtejszy futbol. No i sztuczna murawa… Jeśli przykładowo teraz Midtjylland zaczęłoby na niej grać, to ich styl po pięciu latach byłby zupełnie inny.

 

Jakie są Twoje przemyślania na temat kondycji skandynawskiej piłki? Dania od lat zachowuje solidny poziom, Norwegia kwitnie, a Szwecja jest w dołku.

- Ogólnie rzecz biorąc nie jest źle. Powoli, rok po roku, futbol w tym regionie się rozwija i coraz częściej daje światu klasowych piłkarzy. Dlatego moim zdaniem to zmierza w dobrym kierunku, również w zakresie klubów, które zaczynają rywalizować w Europie na coraz wyższym poziomie. Szwecja ma swoje problemy, ale Djurgarden w zeszłym sezonie dotarło do półfinału Ligi Konferencji. Jest jednak wiele czynników, które uniemożliwiają tym krajom stanie się potęgami. Dążymy do tego, aby te drużyny były szanowane, żeby mierzący się z nimi rywale wiedzieli, że jest się kogo obawiać. Danii już to się udało, Norwegia jest takim zespołem od niedawna, ale Szwecja zmaga się z kryzysem.

 

Juljan Shehu grą w Widzewie zapracował na powołanie do reprezentacji Albanii, a Andi Zeqiri jeździ na zgrupowania szwajcarskiej kadry, która jest na podobnym poziomie, co duńska. Ty debiut w drużynie narodowej traktujesz jako niezwykle ambitny cel, ale jednak cel, czy już tylko jako marzenie?

- To bardziej marzenie. Wiem, jacy piłkarze są do niej powoływani i dla jakich zespołów w jakich ligach grają. Co więcej, na mojej pozycji jest wielu dobrych zawodników, którzy i tak nie dostają powołań. Dlatego, choć marzę o tym, wiem, że szansa na otrzymanie powołania jest nikła, o ile nie zerowa. Po prostu inni są lepsi. Nigdy nie mów nigdy, ale byłoby bardzo trudno.

 

Jakie są Twoje inne piłkarskie marzenia?

- Mam dwie rzeczy, których chcę doświadczyć w trakcie kariery. Jedna z nich już się wydarzyła - chodzi o wyjazd poza Skandynawię. Nadal jednak marzę o tym, żeby zobaczyć jeszcze więcej. Lubię podróżować, odkrywać świat. Są kraje, w których chciałbym mieszkać i zagrać. W tym przypadku wiele zależy od tego, jak potoczą się sprawy piłkarskie. Na pewno jednak w odpowiednim momencie chciałbym wykonać kolejny krok. Poza tym chciałbym coś wygrać. Raz byłem już blisko - z Djurgarden przegraliśmy finał krajowego pucharu po rzutach karnych. Chcę podnieść jakiejś trofeum.

 

Miejmy nadzieję, że uda się to w Widzewie.

- Oby!

 

Jakie kraje miałeś na myśli mówiąc o tych, w których chciałbyś kiedyś zagrać?

- Chodziło mi bardziej o życie niż o piłkę nożną samą w sobie. Zawsze chciałem żyć w którymś z krajów śródziemnomorskich, co wiąże się z marzeniem o grze w jednej z topowych lig. Oczywiście zrealizowanie go będzie bardzo trudne. Ponadto zawsze chciałem przeżyć prawdziwą przygodę, choć to oczywiście musiałoby się stać w odpowiednim wieku. Mówiąc o przygodzie, mam na myśli MLS albo ligę japońską. Podoba mi się myśl, aby kiedyś spróbować czegoś zupełnie innego. Taki ruch byłby ekscytujący, ale wiązałby się także z radykalnymi zmianami życiowymi, więc musiałbym go dobrze przemyśleć.

 

W ostatnim czasie kilku byłych piłkarzy czerwono-biało-czerwonych podążyło taką drogą. Juan Ibiza gra w Tajlandii, Jordi Sanchez w Japonii, a Kristoffer Normann Hansen w Wietnamie…

- Jeśli chodzi o klimaty azjatyckie, mam sprecyzowany kierunek, a jest nim Japonia. Wielu moich przyjaciół grało w tej lidze i dzieliło się przeżyciami. Poza tym zawsze chciałem się tam wybrać. Dlatego, gdybym miał przenieść się na ten kontynent, to tylko do Japonii. Myśl, że przemeblowałbym całe życie, aby mieszkać w Wietnamie czy Tajlandii, nie napawa mnie pozytywną energią.

 

O podróżach jeszcze porozmawiamy, ale wróćmy do piłki. W Horsens Twoim kolegą z szatni był Louka Prip, obecnie piłkarz Jagiellonii. W Haugesund z kolei spotkałeś Sondre Lisetha z Górnika i Kristoffera Velde, niegdyś gwiazdę Lecha. Jak ich wspominasz? Masz z nimi kontakt?

- Sondre i Louka to moi bliscy przyjaciele. Z Velde czasem rozmawiam, jednak nie jesteśmy już tak blisko. Wszyscy trzej są świetnymi ludźmi i piłkarzami. Sondre notuje dobre występy w Górniku, który w ogóle gra świetnie. Velde ma rzeczy, w których jest genialny i dzięki którym osiągnął sukces w PKO BP Ekstraklasie, a potem grał w mocnych klubach. Louka posiada zabójczą lewą nogę i mam nadzieję, że w Jagiellonii pokaże pełnię swoich możliwości. O wszystkich z tej trójki mogę wypowiadać się w samych superlatywach.

 

Konsultowałeś swój transfer do Widzewa z Kristofferem Velde?

- Tak, rozmawialiśmy o tym. Mówił mi dużo o polskiej lidze, bardzo ciepło się o niej wypowiadał. Podzielił się także swoją wiedzą na temat Widzewa oraz jego historii, choć oczywiście w tej kwestii posiadał mało szczegółowych informacji. Dlatego skupiliśmy się bardziej na lidze i życiu w Polsce.

 

BBTWID410-112

 

W Djurgarden grałeś z Lukasem Bergvallem. To ciekawa historia, bo kilka dni po Twoim przyjściu w zimowym okienku transferowym zostało ogłoszone, że ten zawodnik latem przeniesie się do Tottenhamu. Wyróżniał się na treningach?

- Biorąc pod uwagę jego wiek, było widać, jak wielki ma talent. Świetnie czuł się z piłką przy nodze, grał niezwykle odważnie. Czasem może nawet nieco naiwnie, bo często podejmował ryzyko, ale zazwyczaj to się opłacało. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiło to, jak dobrze był przygotowany fizycznie. Mnóstwo biegał, w pojedynkach był bardzo silny. W tak młodym wieku dominował innych. Zazwyczaj takie talenty świetnie radzą sobie z piłką, ale brakuje im tężyzny fizycznej i okrzesania, których nabierają z czasem. A on miał to wszystko od razu.

 

Wielu młodych piłkarzy wiedząc o tym, że za pół roku będą w Premier League, mogłoby odlecieć. Jak było w jego przypadku?

- Zawsze twardo stąpał po ziemi. To uroczy, zabawny chłopak. Absolutnie nie zauważyłem, żeby transfer wpłynął na niego negatywnie. Wręcz przeciwnie, on ma to takie trochę dziecięce podejście do futbolu, że na każdy trening wychodzi z uśmiechem, bo po prostu kocha piłkę. To jego świetna cecha, którą warto, aby pielęgnował.

 

Bergvall to najlepszy piłkarz, z jakim grałeś?

- Mogę wymienić dwóch takich graczy jeśli chodzi o osiągnięcia czy kluby, w jakich występowali. Jednym z nich jest właśnie Lucas, a drugim Alexander Bah, z którym jako młody zawodnik grałem w HB Koge. Patrząc na to, co osiągnął z Benficą i kadrą, jest topowym piłkarzem. Lucas natomiast gra w tak młodym wieku w tak świetnym klubie. Ogólnie rzecz biorąc grałem z wieloma zawodnikami, których uważam za świetnych, ale najlepsze przykłady to chyba ci dwaj. Dzieliłem szatnię także z Samuelem Dahlem, który teraz też jest w Benfice. W Djurgarden moim kolegą z drużyny był Deniz Hummet, obecnie broniący barw Gamby Osaka. Kompletny napastnik o niesamowitym wykończeniu. Pod względem osiągnięć trudno jednak komukolwiek zbliżyć się do dwóch pierwszych zawodników.

 

Będąc w Djurgarden zanotowałeś dwa występy w fazie ligowej Ligi Konferencji. Czujesz bardziej niedosyt, że tylko dwa czy dumę, że zagrałeś na europejskim poziomie?

- Wcześniej musieliśmy przejść przez kwalifikacje, w których grałem często, w niektórych meczach nawet od pierwszej minuty. Dlatego czuję się wdzięczny i dumny, że brałem udział w takiej przygodzie. To także nie były proste spotkania. Mierzyliśmy się na przykład z Mariborem, który był w naszym zasięgu, pokonaliśmy go, ale nie bez wysiłku. Mecze eliminacyjne rządzą się swoimi prawami. To było ekscytujące doświadczenie, z którego jestem dumny.

 

Wielu ludzi uważa, że sztuczna murawa jest czymś, co daje Bodo przewagę. Pokusiłbyś się o stwierdzenie, że podobnie jest ze stadionem Djurgarden, który przy zamkniętym dachu przypomina trochę halę?

- Tak sądzę. Dla przyjezdnych ekip, które nie są przyzwyczajone do grania na sztucznej murawie, rywalizacja na niej na tym specyficznym, głośnym obiekcie może być trudna. My, piłkarze Djurgarden, wiedzieliśmy na przykład, że mecz krótko po rozpoczęciu zostanie przerwany, bo dym z rac i flar nie będzie miał gdzie uciec i byliśmy na to przygotowani. To przewaga, którą trzeba umieć wykorzystać.

 

Dużo powiedzieliśmy o Skandynawii pod względem piłkarskim. A jak porównywałbyś życie tam do życia w Polsce?

- Moim zdaniem te wszystkie trzy kraje nie różnią się bardzo od Polski, bo kultura jest podobna. Może tylko ta kwestia natury bardziej rzuca się w oczy. Polacy są niezwykle mili, zaadaptowanie się w drużynie było zaskakująco proste. Dlatego życie jest podobne, bo dzień piłkarza wszędzie wygląda praktycznie tak samo, więc trzeba po prostu wdrożyć się w rytm. Oczywiście jest też bariera językowa. Wszędzie muszę mówić po angielsku, co nie jest dla mnie żadnym problemem, ale nie każdy Polak czuje się w tym języku swobodnie, co naturalnie jest pewnego rodzaju przeszkodą w poznawaniu ludzi i lepszym rozumieniu ich. Jednocześnie jednak czuję, że Polacy twardo stąpają po ziemi i są dumni ze swojego kraju. Są też różnice pod względem jedzenia, ale to nie są jakieś kluczowe dla mnie rzeczy.

 

Mieszkałeś w Sztokholmie, który w Polsce jest postrzegany jako miasto, które ostatnio stało się niebezpieczne. Jak zapatrujesz się na tę kwestię?

- Nie będę udawał, że problemu nie ma, ale trzeba wiedzieć, że Sztokholm to duże miasto, a niebezpieczne regiony są bardziej na przedmieściach. Ja nigdy nie miałem żadnych nieprzyjemności wynikających z tego powodu. Wręcz przeciwnie, czułem się jak w Kopenhadze, którą uważa się za jedno z najbezpieczniejszych miejsc do życia. Nie neguję, że problem istnieje, ale ma on inny wymiar niż mogłoby się wydawać. Jest to jednak poważny kłopot, który trzeba rozwiązać.

 

Patrząc na Twojego Instagrama, przyjaciele są niezwykle ważną częścią Twojego życia. Opowiedz o tym coś więcej. Wydaje mi się też, że jego częścią jest Alexander Bah, o którym opowiadałeś wcześniej.

- Moja grupa przyjaciół jest dla mnie bardzo wyjątkowa oraz cenna. Kiedy jesteś profesjonalnym piłkarzem żyjącym poza Danią, nie masz aż tak dużo wolnego czasu, także w przerwach reprezentacyjnych. Dlatego musisz otaczać się ludźmi, z którymi naprawdę chcesz spędzać czas i którzy naprawdę chcą spędzać swój czas z Tobą. Ta grupa powstała trochę przez przypadek. Miałem pewnego przyjaciela z czasów szkolnych, z którym urwał mi się kontakt, tak jak z Alexandrem zresztą. Oni jednak nadal się przyjaźnili. Tymczasem ja w Norwegii przez piłkę poznałem Duńczyka, z którym bardzo się zżyłem, a on przyszedł z Sonderjyske, gdzie grał z Alexandrem, z którym też się zaprzyjaźnił. Alexander z kolei nadal pozostawał w bliskich relacjach z tym moim przyjacielem z dawnych lat. Każdy z nas znał się w jakiś sposób z przeszłości i odnowiliśmy kontakt, jednocześnie rozszerzając nasze grono o nowe osoby. Spotykamy się tak często, jak tylko możemy. To świetni ludzie, z którymi lubię spędzać czas i wspólnie podróżować.

 

Mieszkasz w Łodzi sam, ale może któraś z tych osób zdążyła już Cię odwiedzić?

- Dwóch moich przyjaciół miało taką chęć, ale po drodze coś się wysypało. Wielu ludzi z tej paczki też jest profesjonalnymi piłkarzami, więc mają terminarz zbliżony do mojego, a podczas przerwy reprezentacyjnej zazwyczaj rozjeżdżamy się do domów, aby odwiedzić rodzinę. Dlatego trudno to wszystko pogodzić. Dwóch moich przyjaciół bardzo chce pojawić się w Łodzi, podobnie moi bliscy.

 

Czy byłeś kiedyś świadkiem jakiejś sytuacji, w której przyjaźń rozpadła się ze względu na czyjś duży awans sportowy, ale nie dlatego, że zaczęło mu brakować czasu, ale dlatego, że zaczął się wywyższać?

- Na pewno są takie przypadki, ale ja nigdy ich nie doświadczyłem. Moi przyjaciele są skromni i poukładani. Niezależnie od tego, gdzie grają i czym się zajmują, łączy ich jedno - wszyscy są wyjątkowymi ludźmi.

 

Peter1802-017

 

Studiowałeś ekonomię biznesu na Uniwersytecie Południowej Danii, ale jej nie ukończyłeś. Dlaczego? Skąd w ogóle taki pomysł?

- Powód był prosty, po prostu wcześniej uczyłem się w szkole o profilu ekonomicznym. Jako piłkarz masz mnóstwo wolnego czasu, który możesz spożytkować na wysiłek, ale niekoniecznie fizyczny, a intelektualny. Pomyślałem więc, że może rozsądnym pomysłem byłoby studiowanie czegoś i uzyskanie dyplomu. To jednak okazało się trudnym zadaniem, bo ekonomia nie jest moją pasją, a nauka online poświęcała sporo mojego czasu. Dodatkowo nie mogłem w ogóle korzystać z tej towarzyskiej, społecznej części studiowania. Dlatego postanowiłem zrezygnować. Potem miałem różne myśli o powrocie do nauki, ale chcę pozostać skupiony głównie na futbolu. Co nie oznacza, że nie uczę się na inne sposoby - na przykład dużo czytam.

 

Skoro nie ekonomia, jakie są zatem rzeczy, które Cię interesują i wypełniają Twój wolny czas?

- Jestem osobą towarzyską, więc chętnie spędzam czas z kolegami z drużyny oraz dużo rozmawiam przez telefon z moimi przyjaciółmi, którzy są w podobnej sytuacji. Lubię też o sobie myśleć, że jestem kreatywny. Od dziecka przyjemność sprawiało mi rysowanie i czasem temu się poświęcam. Poza tym ogólnie fascynuje mnie świat, nowe kultury. Tę pasję rozwijam poprzez książki i podróże.

 

Rysować lubił także Antoni Klimek, który sam naszkicował jeden ze swoich tatuaży. Czy Ty też kiedyś tak zrobiłeś?

- Nie, ale na plecach mam cytat zapisany pismem ręcznym mojego taty.

 

Wspomniałeś o książkach. Jakie są Twoje ulubione tytuły?

- Jest kilka, które utkwiły mi w pamięci, choć są zupełnie różne, bo nie mam jednego ulubionego gatunku. Pierwszą z nich jest "Gwiazda poranna" Karla Ove Knausgaarda. Tę książkę czyta się dla przyjemności, jest bardzo wciągająca. Opowiada ona historie różnych ludzi, którzy doświadczają dziwnych zdarzeń w swoim życiu przez niespotykane zjawisko na niebie. Ich losy w trakcie akcji zaczynają się łączyć. Ostatnia książka, jaką czytałem, to "When We Cease to Unterstand the World", która opowiada o odkryciach naukowych na przestrzeni całej historii ludzkości ze szczególnym uwzględnieniem ostatniego stulecia. Ta pozycja przybliża naprawdę skomplikowane zagadnienia i stojący za nimi proces myślowy w taki sposób, że nawet taki gość jak ja, który nic o tym nie wie, może łatwo to zrozumieć. Historie tych odkryć są też nieco sfabularyzowane, aby zwiększyć przyjemność z czytania. Zdecydowanie polecam.

 

Czytałem także "Zbrodnię i karę". Zrobiła na mnie wielkie wrażenie, ale to trudna lektura, zdecydowanie nie najbardziej podnosząca na duchu. Myślę, że to książka dla osób w odpowiednim stanie psychicznym. Daje jednak perspektywę na postać Rodiona oraz jego demony, a tym samym na życie w Rosji tamtych czasów. Podobną książką, też trudną w odbiorze, jest "Małe życie". Opowiada o losach grupy przyjaciół mieszkającej w Nowym Jorku. Szczególnie jeden z bohaterów miał koszmarną przeszłość, która dalej go prześladuje. To książka o traumie i o tym, jak cierpi przez nią człowiek i jego otoczenie. Polecam, ale tylko jeśli jest się w odpowiednim nastroju, bo to nie jest łatwa lektura.

 

Mówisz o rysowaniu, o literaturze. A co z kinematografią?

- Zapomniałem o tym wspomnieć - tak, jestem kinomanem. Wiem, że Łódź jest miastem filmu. W tutejszej szkole filmowej kształcił się na przykład Roman Polański. Zawsze kochałem kino, co z wynika z rodzinnego rytuału, gdy właściwie co weekend coś wspólnie oglądaliśmy. Jako piłkarz także mam na to trochę czasu. Zawsze kochałem filmy - zarówno te nowe, jak i stare. Kino potrafi przenieść w inny wymiar emocjonalny.

 

Znowu zapytam Cię zatem o Twoich faworytów.

- Francuska "Nienawiść" z 1995 roku miała na mnie wielki wpływ. Kolejnym takim filmem, ale już nie aż tak głębokim, po prostu dla rozrywki, jest thriller "The Affair on Bus 11". To raczej niszowy wybór, ale ja bardzo lubię ten film, na końcu ma świetny zwrot akcji, który po seansie na długo został mi w głowie. To luźny film o lekkim humorze. Nie oglądasz go z niepokojem, bardziej z dezorientacją, ale i z uśmiechem. Jest tak wiele świetnych filmów…

 

A polskie kino?

- Ja nie miałem okazji się z nim zaznajomić, ale mój starszy brat tak i gorąco mi je polecał. Latem niestety za późno zorientowałem się, że w mieście odbywają się regularne pokazy kina plenerowego. Dowiedziałem się o nich chyba 2-3 dni przed końcem, a szkoda, bo chętnie bym się wybrał.

 

Jak na piłkarza masz nietypowe pasje. Jak bardzo zatem interesuje Cię ten sport? Niektórzy zawodnicy są zapalonymi kibicami, inni kompletnie się odcinają.

- Jestem gdzieś pośrodku. Z czasem zrozumiałem, że życie piłką 24/7 źle wpływa na postawę na treningach i w meczach, bo stawałem się wycieńczony myśleniem tylko o niej, analizowaniem wszystkiego. Im bardziej rozumiałem, że trzeba znaleźć balans oraz potrafić się wyłączyć, tym bardziej czułem, że zrzuciłem z siebie pewien ciężar i gdy trzeba, mam więcej energii i lepiej prezentuję się na boisku. Czułem, że sprawia mi to przyjemność. Futbol jest główną częścią mojego życia i mam wiele marzeń czy celów z nim związanych, ale gdy tylko mam okazję, próbuję wyjść z bańki.

 

WCZ_6016

 

Jakie są Twoje pozapiłkarskie życiowe marzenia?

- To najtrudniejsza kwestia, o której rozmawiam z rodziną i przyjaciółmi praktycznie codziennie. Nie wiem, jakie teraz mam marzenia. Kiedyś miałem jedno - zostać piłkarzem i utrzymywać się z tego zajęcia. Wiem, że moje życie i to, że mogę robić to co kocham, jest wielkim przywilejem. Kariera jest jednak krótka, a życie po niej bardzo długie. Wielokrotnie zastanawiałem się, co chciałbym robić na emeryturze, ale nie mam na to na razie pomysłu, więc staram się tym na razie nie przejmować. Może to wyjdzie w praniu. Chciałbym zajmować się czymś wymagającym kreatywności, a nie schematyczności, robienia codziennie tego samego. Świat stale się zmienia i chcę robić coś, co jest płynne. Coś, gdzie mógłbym doświadczać różnych rzeczy.

 

Niektórzy piłkarze na emeryturze zaczęli zajmować się na przykład muzyką lub kinem. Może to droga dla Ciebie?

- Od dziecka lubiłem teatrzyki, często parodiowałem różne osoby oraz postacie. Zawsze miałem więc z tyłu głowy taką myśl, że chciałbym być aktorem. To jednak zawód, w którym konkurencja jest olbrzymia, trudno się przebić. Szczególnie w takim wieku, w jakim ja będę po zakończeniu kariery. Ale nigdy nie mów nigdy.

 

Lubiłeś teatrzyki, chodziłeś do liceum ekonomicznego. Naturalnie nasuwa mi się więc pytanie: gdybyś nie był piłkarzem, to kim?

- Być może zdawałbym do szkoły teatralnej. Z podobnych rzeczy, duński nadawca publiczny, DR, co roku organizował konkurs dla młodych inspirujących osób, które mogły potem spróbować swoich sił w radiu lub telewizji. W młodości często myślałem, żeby wziąć udział. No i do momentu, gdy piłka stała się poważną sprawą, kochałem jeździć na nartach, więc być może zostałbym instruktorem.

 

Kochasz podróże, odwiedziłeś na przykład Kenię i Kostarykę. Jakie są Twoje kolejne wymarzone kierunki?

- Te dwa miejsca były niesamowite. W Afryce pojechałem na kilka safari i zobaczenie tamtejszych dzikich zwierząt było wyjątkowym doświadczeniem. Ludzie byli także niezwykle przyjaźni. Kostaryka była zupełnie inna - dżungla, plaże i surfing. Coś fantastycznego. Miałem też wiele pięknych podróży po Europie. Uważam, że żyjemy na wspaniałym kontynencie z wieloma świetnymi miastami. Na pewno chciałbym pojechać do Japonii i Ameryki Południowej, konkretnie Brazylii i Argentyny oraz do Australii. Te cztery kraje są wysoko na mojej liście.

 

Wydajesz się osobą, która kocha życie.

- To prawda! Jestem ciekawski, więc będąc ciągle młodym chcę nabrać jak najwięcej różnych perspektyw, bo życie jest krótkie. Chcę poznawać nowych ludzi, ich kultury i podejście do życia. To umożliwia futbol, bo w szatni spotykasz się z ludźmi z rozmaitych miejsc na świecie. Rozmawiacie o życiu, porównujecie to, jak dorastaliście. To dla mnie fascynujące tematy i dbam o to, aby ta ciekawość we mnie nie wygasła.

 

Myślę, że najlepszym podsumowaniem tej rozmowy będzie pytanie, czy zawód piłkarza jest najfajniejszym zawodem na świecie?

- Może tak być, ale nie zawsze. Futbol daje wiele dobrego. Ja czuję się bardzo uprzywilejowany, kocham ten sport. Piłka ma jednak też swoje cienie, które mogą cię frustrować i sprawiać, że jesteś smutny, czasami samotny. W futbolu są specyficzne momenty, szczególnie gdy grasz i wygrywasz, których nie da się opisać. To dla nich właśnie gram. Piłka wymaga wielu poświęceń, ale dla tych szczególnych chwil po prostu warto.