Fran Alvarez: Jestem szczęśliwy w Widzewie
Ładowanie...

Fran Alvarez

Wywiady i konferencje

I Drużyna

11 September 2025 19:09

Fran Alvarez: Jestem szczęśliwy w Widzewie

Reprezentuje barwy Widzewa Łódź od ponad dwóch sezonów i zamierza to robić jeszcze długo. Z Franem Alvarezem porozmawialiśmy jednak nie tylko o piłce nożnej, ale również o życiu, rodzinie, biznesie i wielu innych sprawach. Zapraszamy do lektury wywiadu z pomocnikiem czerwono-biało-czerwonych!

Mateusz Jabłoński: Trochę się pozmieniało w Twoim życiu od naszego ostatniego spotkania. Zostałeś ojcem.

Fran Alvarez: Na początku było trochę ciężko, bo bardzo się stresowaliśmy. Marta przebywała w Hiszpanii, a ja tutaj. Nie wiedziałem, w jakim momencie będę musiał wrócić do kraju. Gdy Thiago się urodził… trudno to opisać. Czekaliśmy dziewięć miesięcy, by ujrzeć twarz naszego synka. Piękna chwila. Najpiękniejsza w moim życiu. Krótko po porodzie musiałem wrócić do Polski i Widzewa, ale teraz rodzina jest już ze mną i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Gdy wracam do domu po treningu i widzę twarz syna, przepełnia mnie radość.

 

Jak sobie radzisz w tej niezwykle odpowiedzialnej roli?

- Życie zmieniło się diametralnie. Wcześniej moją głowę mogły zaprzątać myśli o jakichś głupotach czy nieistotnych sprawach, ale nagle zdajesz sobie sprawę, co jest tak naprawdę ważne w życiu. Twój syn jest od ciebie zależny, więc musisz myśleć o jego zdrowiu i o wszystkim innym. Musisz o niego dbać. To coś wyjątkowego. Coś, co trzeba przeżyć na własnej skórze. Czuję, że dojrzałem jako człowiek i mężczyzna.

 

Thiago pojawił się już kilka razy w Sercu Łodzi. Rośnie młody Widzewiak?

- Kupiłem Thiago koszulkę meczową z napisem "papa", czyli "ojciec". Marta wie, że lubię te momenty, gdy Thiago chodzi ze mną po murawie po meczach i dlatego schodzi z nim, abym mógł wziąć go na boisko. Chcę przeżywać szczęśliwe chwile razem z moim synem. Moment, w którym kibice śpiewali dla niego "sto lat", zapamiętam na całe życie. Pokażę mu kiedyś nagranie z tej chwili jako pamiątkę.

 

WIDLGD404-142

 

Oprócz ojcostwa jest jeszcze jedna rzecz, która wypełnia Twój czas wolny. Chodzi mi o założoną przez Ciebie markę odzieży sportowej - Willin. Jak rozwijała się ona przez ostatnie kilkanaście miesięcy?

- Ten rok jest najlepszym w historii mojej marki. Zmieniliśmy wiele rzeczy, bo zyskaliśmy doświadczenie, co pozwoliło nam na naprawienie wcześniejszych błędów. Coraz lepiej rozumiemy, jak powinniśmy zarządzać firmą. Mogę powiedzieć, że w tym roku Willin się rozwija. Jestem z tego zadowolony, tak samo jak z ludzi, z którymi współpracuję. W życiu, piłce czy biznesie ważne jest, aby otaczać się właściwymi osobami. Kiedy masz je wokół siebie, wszystko jest możliwe.

 

Ilu pracowników ma obecnie Willin?

- Mamy trzy osoby zatrudnione na umowach oraz trzy działające jako freelancerzy. Być może poszerzymy załogę, gdy będziemy rozwijać kolejne projekty. W tym momencie na stałe przy marce pracuje 6-7 osób.

 

Czy Wasz model biznesowy zakłada ekspansję na Polskę w jakiejś formie?

- To możliwe. Mam w głowie kilka pomysłów - szczególnie w zakresie sklepu internetowego. Kibice Widzewa być może byliby zainteresowani naszymi produktami, część z nich mógłbym wręczyć różnym zawodnikom. Na razie jednak koncentrujemy się na Hiszpanii. Nie możemy przecież sprzedawać wszędzie. To jeszcze nie ten moment. Poza tym obecnie realizujemy zamówienia tylko dla profesjonalnych zespołów i sportowców, więc tak - wejście na polski rynek mogłoby być dobrym rozwiązaniem, ale jeszcze nie teraz.

 

Są jakieś konkretne marki lub projektanci, którzy są dla Was inspiracją?

- Nasz grafik nie ma dowolności w zakresie designu, bo musi działać zgodnie z oczekiwaniami klientów. Marka należy do nas, ale wygląd ubrań musi być zgodny z życzeniami i wytycznymi zamawiających. Własnej kolekcji, na przykład lifestylowej, nie możemy uruchomić, bo to bardzo drogie. Założenie sklepu online czy magazynowanie produktów jest kosztowne.

 

Teraz współpracujemy z konkretnymi klientami, którzy określają swoje preferencje oraz zapotrzebowanie. Następnie zlecamy produkcję fabrykom i dostarczamy produkt. Kontrahenci płacą połowę ceny na początku i połowę po otrzymaniu zamówienia, więc wytworzenie tych ubrań nie jest aż tak obciążające finansowo. Prowadzenie otwartego sklepu internetowego to co innego. Trzeba przeznaczyć duży budżet na marketing, aby wszyscy dowiedzieli się o produktach. Ta wizja to Willin 2.0, wizja przyszłości.

 

Jesteś aktywnym użytkownikiem LinkedIna. Co Cię do tego skłoniło, jakie potencjalne korzyści widzisz w tym portalu?

- Na Instagramie przykładowo postuję tylko o piłce, bo wiem, że praktycznie wszyscy zainteresowani go używają. LinkedIn to co innego. Zacząłem na nim regularnie publikować mniej niż rok temu. Uważam, że to dobre miejsce, aby nawiązać kontakt z ludźmi, którzy są w miejscu, do którego dążę. Moja historia, łączenie profesjonalnej piłki z biznesem, dla wielu może być interesująca. Niektóre cechy są przydatne w obu branżach i dlatego chcę się dzielić przemyśleniami o tym za pośrednictwem tego portalu. Popołudniami mam rozmowy z klientami, właścicielami dużych firm. Chcę się rozwijać nie tylko w zakresie sektora odzieży sportowej. Chcę nawiązywać kontakt z różnymi przedsiębiorcami, każda znajomość to inne doświadczenia, inne rozwiązania. Dlatego lubię LinkedIna, bo mogę dotrzeć do ludzi, którzy może pomogą mi w przyszłości.

 

Nowe kontakty, o których wspominasz, to głównie ludzie z Hiszpanii, a może też polscy przedsiębiorcy?

- Dużo ludzi z Polski mnie obserwuje, ale trochę boję się nawiązywać z nimi kontakt, bo mój język angielski jest na to za słaby. O piłce mogę rozmawiać bez problemu, ale specjalistyczne biznesowe słownictwo to już wyższa szkoła jazdy. Prawie zawsze nawiązuję więc kontakt z hiszpańskimi biznesmenami, którzy posiadają duże firmy i mogą mnie nauczyć, jakich błędów nie popełniać. Chcę wyciągać wnioski z ich doświadczeń.

 

107

 

Cały czas rozwijasz się pod tym kątem?

- Codziennie słucham różnych podcastów, na przykład wywiadów z ludźmi sukcesu. Myślę też o MBA. Świat wokół nas rozwija się w szalonym tempie. Sztuczna inteligencja to dobry przykład narzędzia, które można wykorzystać w biznesie. Czytam dużo książek o biznesie i finansach. Najlepsza pozycja w tej tematyce, w ogóle najważniejsza w moim życiu, to "Sztuka zwycięstwa" Phila Knighta, współzałożyciela Nike.

 

Jak AI mogłoby wpłynąć na piłkę nożną?

- Na wiele sposobów. Widzę to po swoim biznesie, gdzie niektóre narzędzia bardzo usprawniły to, co jeszcze półtora roku temu musieliśmy robić manualnie. To dla mnie interesujące. W piłce może być podobnie, na przykład w zakresie statystyk.

 

Wejdźmy już w kwestie sportowe pełną gębą. Po zakończeniu zeszłego sezonu z Klubu odeszło dwóch Twoich bliskich kolegów, Juan Ibiza i Fabio Nunes. Jak się z tym czułeś?

- Było mi trochę przykro, bo miałem świetne relacje z tą dwójką. Jeździliśmy razem na treningi, codziennie spędzaliśmy razem dużo czasu. Taka jest jednak piłka nożna. Co roku się tak dzieje. Czasem odchodzą twoi koledzy, czasem odchodzisz ty. Byliśmy razem dwa lata, z Juanem znaliśmy się również z Villarrealu. Ich odejście nie oznaczało oczywiście, że będę kompletnie samotny, bo cały czas jest ze mną moja rodzina, ale miło mieć rodaków u boku. Teraz przyjaźnię się z Baeną i Visusem. To świetni piłkarze i jeszcze lepsi ludzie.

 

Co Twoim zdaniem sprawiło, że ostatni rok Fabio w Widzewie potoczył się nie po jego myśli?

- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Moim zdaniem on jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale od początku sezonu nie dostał szansy, aby to udowodnić. Gdy przyszedł nowy trener, też było mu trudno, bo wcześniej przez wiele miesięcy nawet nie trenował, nic nie robił. Nie wiem, co było przyczyną takiego stanu rzeczy, ale w mojej opinii to dobry gracz. W zeszłym sezonie miewaliśmy problemy ze skrzydłowymi, więc Fabio mógłby często występować i nam pomagać.

 

Jak idą mu poszukiwania nowego klubu?

- Rozmawialiśmy kilka tygodni temu, choć głównie o życiu prywatnym. Jego sytuacja jest trudna, bo w zeszłym sezonie grał bardzo mało. Mam nadzieję, że uda mu się znaleźć nowego pracodawcę i dalej będzie cieszył się futbolem. To dla niego ważne.

 

Zaskoczył Cię kierunek obrany przez Juana? Liga tajska to egzotyka.

- Faktycznie, z perspektywy Hiszpanii Tajlandia to kraj na drugim końcu świata, ale jego rodzina cały czas będzie przy nim. Moim zdaniem to dobra decyzja. Dołączył do jednego z najlepszych klubów w tym kraju. Musi wykorzystać szansę i starać się dawać z siebie wszystko.

 

IMG_1352

 

Jak zaprosi Cię w odwiedziny, będziesz miał świetne wakacje.

- Na urlop chętnie się tam wybiorę, ale grać w Tajlandii raczej nie będę (śmiech).

 

A co z Jordim? Jak wygląda jego sytuacja w Japonii?

- Rozmawiałem z nim i jego położenie jest skomplikowane. Przechodząc tam miał głowę pełną marzeń, a teraz nie gra, choć bardzo by chciał. Jest w pełni zdrowy i uważam, że na pewno jest lepszy od innych piłkarzy. Trener jednak sądzi inaczej. W Japonii jest też inna kultura. Oglądałem skróty jego meczów i na ich podstawie zdecydowanie uważam, że zasługuje na grę. Inni zawodnicy nie są od niego lepsi.

 

Ostatnie pytanie o Twoich kolegów z przeszłością w Widzewie. Dani Villanueva - co u niego słychać?

- To jeden z moich najbliższych przyjaciół, więc mamy praktycznie codzienny kontakt. Mamy taką samą mentalność, interesuje nas biznes. Obaj jesteśmy aktywni na LinkedInie, on próbuje budować tam swoją markę osobistą. Wynika to z faktu, że Dani być może nie będzie dalej grał w piłkę. W zeszłym sezonie zmienił klub, a następnie spadł z ligi. Zarobki w niższych ligach hiszpańskich nie są już aż tak atrakcyjne. Został też ojcem i wolałby żyć w swoim mieście, w Maladze. Chciałby zrobić coś na własną rękę i możliwe, że to nie będzie już związane z piłką nożną.

 

Jego działalność biznesowa polega jednak na czymś innym niż Twoja.

- Kilka miesięcy temu pomagał mi przy Willin, ale zakończyliśmy współpracę, bo Dani jest bardzo ambitny i nie mogłem dać mu takiej odpowiedzialności, jakiej oczekiwał. Teraz współpracuje z różnymi inwestorami, z firmami handlującymi złotem. To rozsądny gość. Jestem pewien, że będzie robił to, co tylko będzie chciał.

 

Wspomniałeś już o Twoich rodakach, którzy dołączyli do Widzewa w trwającym okienku transferowym. Pomagasz im zaadaptować się w mieście?

- Wcześniej w ogóle ich nie znałem, Baenę kojarzyłem, ale nie mieliśmy okazji, żeby się poznać. Obaj są świetnymi osobami. Do Łodzi przeprowadzili się z partnerkami, więc czasem spotykamy się w sześć osób. Chcę im pomóc, również w zakresie wynajmu mieszkania. Zależy mi na tym, aby czuli się komfortowo. Tak wobec mnie zachowywał się Jordi, a teraz ja wspieram Angela i Ricardo.

 

IMG_9748

 

Ich sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że nie jest to ich pierwszy wyjazd zagraniczny tak jak w Twoim przypadku.

- Na początku było trudno, ponieważ nigdy wcześniej nie mieszkałem w innym państwie. W Polsce żyje mi się świetnie, jestem tu szczęśliwy. Jedynym problemem jest zima, gdy już wczesnym popołudniem robi się ciemno. Przez resztę roku trudno na coś narzekać.

 

Czy to pierwszy raz w karierze, gdy w drużynie dochodzi do rewolucji kadrowej o takiej skali? Jak do tego pochodzisz?

- Moim zdaniem to dobrze, bo gdy przychodziłem do Widzewa, miałem nadzieję, że będziemy aspirować do najwyższych miejsc w tabeli. Myślę, że nowi piłkarze wniosą jakość potrzebną do zrealizowania tych celów. Trener Sopić mówił kiedyś na konferencji, że jestem dziadkiem drużyny i faktycznie, gdy mam okazję pomóc nowym zawodnikom, to robię to. Chcę przekazywać im swoje doświadczenie.

 

Młodzi gracze przychodzą do Ciebie z prośbą o porady?

- Trochę mają z tym problem, ale gdy dostrzegam, że coś jest nie tak, zwracam na to uwagę i tłumaczę, jak pewne rzeczy można zrobić w inny sposób. Zawsze mam dobre intencje, chcę pomóc.

 

Warto dodać, że jesteś członkiem rady drużyny.

- To duża odpowiedzialność. Musimy dbać o to, aby szatnia była dobrym i zgranym środowiskiem. To pozwoli na dobrą grę i wygrywanie spotkań, co jest najważniejsze. Jako sześć osób zrzeszonych w radzie drużyny musimy pilnować, aby wszyscy podążali w tym samym kierunku.

 

Jest jakiś nowy zawodnik, który wywarł na Tobie szczególne wrażenie?

- Szczerze mówiąc - każdy. W poprzednim sezonie szło nam przeciętnie i czasami na treningach czułem, że drużynie brakuje jakości. Teraz jest lepiej, nie potrzebujemy aż tak wielu wskazówek, bo zawodnicy dobrze czują piłkę, pewnych rzeczy nie trzeba im mówić. Poza tym mamy piłkarzy, którzy mogą zrobić różnicę w ostatniej tercji.

 

Czas porozmawiać o Twojej nowej umowie. Nie masz wrażenia, że jest ona trochę sygnałem, że masz być jednym z liderów tego nowego Widzewa?

- Przed wakacjami rozmawiałem z Niko, który powiedział, że to trochę głupie, że moja umowa obowiązuje jeszcze tylko przez rok. Dał mi do zrozumienia, że chce ją przedłużyć, bo postrzega mnie jako kluczowego zawodnika tego projektu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo nie miałem zamiaru nigdzie odchodzić. Jestem tu szczęśliwy, gram na dobrym poziomie. Czuję się komfortowo, znam wszystko i wszystkich. Dlatego cieszę się, że podpisałem nowy kontrakt i będę w Widzewie do 2028 roku.

 

WCZ_5469

 

Będziesz mini Jesusem Imazem Widzewa?

- Mini-mini. Nie no, on jest legendą. Niedawno zdobył setnego gola w PKO BP Ekstraklasie. Nie mam takich liczb, ale będę starał się być jak najlepszym zawodnikiem, który pomoże temu zespołowi. Jeśli uda mi się osiągnąć setkę, to będę bardzo szczęśliwy, ale nie postrzegam tego w kategoriach celu, bo to nierealne. Nie oznacza to jednak, że nie dam z siebie wszystkiego dla tego Klubu. Gdy będę czuł, że nie mogę już dać stu procent, to będzie czas na pożegnanie. Jestem tu w końcu po to, aby pomóc drużynie, strzelać i asystować, no i wygrywać.

 

Ogłaszając przedłużenie umowy napisałeś takie zdanie, że "za nowym kontraktem stoi wiele rzeczy, których nie ma na zdjęciu" i że nie wszystko jest czarno-białe. Co miałeś na myśli?

- Do mediów społecznościowych trafia jeden obrazek i informacja, że zostaję na kolejne trzy lata. A to jednocześnie oznacza, że kolejne trzy lata spędzę poza Hiszpanią, z dala od reszty rodziny i przyjaciół. To wcale nie jest takie proste, aby zakomunikować bliskim, że pozostajemy w Polsce. Wiem jednak, jakie mam tu zadania i wyzwania. Wiem, czego się ode mnie oczekuje. Nie mogę opuścić tego projektu, chcę tu być. Dążę do tego, aby moje statystyki były coraz lepsze i pomogły Widzewowi zawalczyć o pierwsze miejsce.

 

Czy narodziny dziecka zasiały w Was takie ziarnko niepewności, że może jednak powinniście wrócić do ojczyzny?

- Nie, bo wcześniej rozmawialiśmy o tym z Martą wiele razy. Mówiłem jej, że chcę zostać ojcem w okolicach 26.-27. roku życia, bo chcę te momenty, takie jak po meczach w Sercu Łodzi, przeżywać razem ze swoim potomkiem. On oczywiście ma teraz dopiero sześć miesięcy i nic jeszcze nie rozumie, ale z czasem stanie się świadomy, że jego tata jest profesjonalnym piłkarzem i gdy będzie szedł na stadion, poczuje tę energię naszych kibiców. Takie chwile chcę przeżywać razem z rodziną. Za 10-15 lat z pewnością będę wspominał atmosferę Serca Łodzi, a będzie to jeszcze lepsze wspomnienie z Martą i Thiago jako jego częścią.

 

Możesz zatem stanowczo powiedzieć, że wiążesz przyszłość z Widzewem na dłużej?

- Zdecydowanie.

 

Przejdźmy do tematu przemian właścicielskich. Jak taka sytuacja wpływa na zawodników? Macie teraz lepszy zespół, ale za tym idą także większe oczekiwania.

- Nie wiem, co siedzi w głowach moich kolegów z szatni, ale ja jestem podekscytowany. Tak jak mówiłem, dołączyłem do Widzewa z zamiarem walki o najwyższe cele. Dziesiąte miejsce mnie nie satysfakcjonuje. Większa presja towarzyszy wszystkim ambitnym projektom. Zwiększa się też intensywność treningów i energia na nich, ale to nas tylko napędza. Bardzo wierzę w ten projekt - nie wiem, czy w tym roku będziemy w ścisłej czołówce, ale w ciągu kilku lat myślę, że uda się to osiągnąć.

 

Pod koniec rundy wiosennej czułeś, że niektórzy piłkarze świadomi tego, że czeka ich rychłe pożegnanie, nie byli już w pełni zaangażowani?

- Może tak było, ale z drugiej strony jesteśmy piłkarzami, więc jeśli nie grasz w jednym klubie, to po prostu chcesz odejść do drugiego. Widzew z większymi ambicjami jest atrakcyjny dla nowych zawodników, bo teraz gra toczy się o coś więcej niż środek tabeli. Każdy chce zarabiać pieniądze, ale jeszcze lepiej je zarabiać walcząc o coś.

 

WIDPOG-2208-086

 

Piłkarze byli w jakiś sposób informowani, jak ten proces przebiega? Czy o wszystkim dowiadywaliście się z mediów?

- Teraz w internecie wszystko pojawia się przed oficjalnym ogłoszeniem, więc stamtąd się dowiadywałem. Czasem ktoś powiedział też coś w szatni. Potem już to ogłoszono, ale nie wiedzieliśmy nic wcześniej.

 

Miałeś jakąś dłuższą interakcję z Robertem Dobrzyckim?

- Zaobserwował mnie na LinkedInie (śmiech).

 

Zaskoczył Cię taki rozkwit Juljana Shehu?

- Gdy tu przyszedłem, widziałem go na treningach i dziwiłem się, dlaczego nie gra. Pytałem o to nawet niektórych kolegów z drużyny, nie mogłem tego zrozumieć. Od razu zwróciłem uwagę na jego umiejętności i gdybym był trenerem, z pewnością dawałbym mu więcej szans. Po przyjściu Daniela zaczął występować częściej i teraz trudno opisać, jak bardzo się rozwinął. W zeszłym sezonie strzelił swojego pierwszego gola, teraz ma ich sześć. Cieszy mnie to, bo zasłużył i zawalczył o miejsce, w którym dziś jest.

 

Na początku sezonu sporo mówi się o decyzjach sędziów. Nie masz wrażenia, że VAR, który w zamyśle miał rozwiązywać sytuacje clear and obvious, paradoksalnie sprawia, że wszystko staje się jeszcze bardziej zagmatwane?

- Futbol jest bardzo dynamiczną grą, więc jeśli sędzia nie przerywa akcji, bo uważa, że wszystko jest w porządku, a potem po bramce wraca do sytuacji… Choćby w Krakowie, gdzie gol padł kilkadziesiąt sekund po zdarzeniu. To już praktycznie inna akcja. W piłce trudno jest choćby raz trafić do siatki, a nam i tak nic to nie dało, bo Bergi owszem dotknął twarzy przeciwnika, ale wygrał pozycję, a obrońca cały czas go trzymał. Dla mnie to nigdy nie jest faul. Na decyzje VAR nie mamy jednak wpływu, więc musimy to zaakceptować i czekać na kolejne mecze.

 

Miałeś w karierze końcówkę jakiegoś spotkania tak katastrofalną jak w Białymstoku?

- Coś takiego chyba mi się nie zdarzyło. Bywało tak, że rywale doprowadzali do wyrównania w doliczonym czasie gry, ale w pięć minut stracić dwa gole i przegrać… wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. Mecze trwają 90 minut, a czasem nawet i 100. Dlatego trzeba pozostać skupionym przez cały czas. To, że zostały jeszcze tylko trzy lub cztery minuty, o niczym nie przesądza, bo ciągle może się bardzo wiele wydarzyć. W Białymstoku myśleliśmy, że trzy punkty mamy w garści i gdy straciliśmy bramkę na remis, byliśmy w szoku. Mieliśmy mecz pod kontrolą, a nagle wszystko się zmieniło.

 

W takich chwilach musimy korzystać z doświadczenia. To trudny moment, ale na tym terenie nawet remis byłby dobrym wynikiem, na który nie narzekalibyśmy przed meczem. Tymczasem po stracie gola chcieliśmy grać szybko, zaatakować. Może powinniśmy podejść do tego na zasadzie, że cóż, mleko się rozlało, ale teraz szanujmy wynik, który mamy. Naszym celem w tym sezonie jest być jak najwyżej i możliwe, że Jagiellonia będzie naszym bezpośrednim rywalem w tej walce. Dlatego lepiej zremisować ten mecz niż go przegrać.

 

IMG_7813

 

Także i w zeszłym roku wyjazd do Białegostoku był dla Ciebie trudny, bo dostałeś czerwoną kartkę już w pierwszej połowie. To był Twój najgorszy moment w Widzewie?

- Moim zdaniem nie. Zostałem wyrzucony z boiska, ale nie wynikało to z mojej mentalności czy frustracji. Nie było tak, że kogoś z nerwów uderzyłem czy coś takiego. Pierwsza żółta kartka była za faul taktyczny, który musiałem popełnić, aby przerwać kontrę. W drugiej sytuacji zareagowałem instynktownie, Jagiellonia chciała szybko wznowić, a ja automatycznie wystawiłem nogę. Sędzia pokazał wtedy drugą żółtą kartkę. W obu sytuacjach miałem na sercu dobro drużyny. To nie był mój najgorszy moment.

 

Co zatem nim było?

- W zeszłym sezonie, w okolicach 8.-9. kolejki, mogliśmy zaatakować podium, ale przegraliśmy u siebie, już nie pamiętam z kim. To była ciężka chwila, bo czułem, że możemy znaleźć się na fali wznoszącej, ale ta porażka podcięła nam skrzydła.

 

Waszym rywalem w STS Pucharze Polski będzie Termalica. Upatrujecie w tych rozgrywkach szansy na napisanie swojej historii? O puchar prawdopodobnie łatwiej niż o mistrzostwo.

- W obu turniejach musimy dać z siebie wszystko, bo dzięki nim możemy dostać się do Europy. Zwycięzca pucharu wchodzi do eliminacji Ligi Europy, a przez ligę może awansować więcej zespołów niż wcześniej. Musimy walczyć w pucharze, bo już dwa lata temu byliśmy blisko osiągnięcia celu. Moim zdaniem to była dobra okazja, aby przejść dalej, ale wszyscy wiemy, jak się skończyło. Puchar w tym sezonie będzie dla nas bardzo istotny.

 

Rozpoczyna się budowa Widzew Training Center. Uważasz, że brak ośrodka treningowego z prawdziwego zdarzenia jest główną bolączką Klubu obecnie?

- Trenujemy na tym co mamy, nie będę na to narzekał. Mam jednak wrażenie, że gdy gramy mecze, rywale są przygotowani na nasze stałe fragmenty gry. Przed meczem z Wisłą Płock omawialiśmy ich strategię co do bronienia rzutów rożnych, a w Sercu Łodzi grali zupełnie inaczej, aby od razu kasować nasze pomysły. W Krakowie to samo. Wyglądało to, jakby wiedzieli, co będziemy chcieli grać. To jest poważny problem, który trzeba rozwiązać.

 

Jesteś drugim najlepszym strzelcem wśród obcokrajowców w historii Widzewa, ex aequo z Jordim i Imadem Rondiciem. Mówiłeś, że Jesusa Imaza nie przebijesz, ale Andrzej Michalczuk chyba jest w Twoim zasięgu?

- W pierwszym sezonie miałem sześć goli, w drugim siedem, teraz już jeden, a czuję się fantastycznie i myślę, że mogę mieć coraz lepsze statystyki. Do 2028 roku są jeszcze trzy lata. Myślę, że uda mi się łącznie zdobyć więcej niż 25 goli.

 

Przez całą rozmowę uciekaliśmy od piłki zagranicznej, ale jednak zadam Ci jedno pytanie na ten temat. Real Madryt z Xabim Alonso u steru zdobędzie mistrzostwo?

- Liczę na to, bo kibicuję Królewskim, ale myślę, że Barcelona proponuje świetny futbol. Ogląda się ich z przyjemnością, grają jak z nut, wszystko wygląda tak płynnie i naturalnie. Myślę, że to oni zajmą pierwsze miejsce.

 

Rok temu rozpocząłem od pytania o Twój język polski, teraz na tym zakończę. Jak sobie z nim radzisz?

- Odpowiem po polsku: bardzo dobrze (śmiech).