Fran Alvarez
Wywiady i konferencje
I Drużyna
Fran Alvarez: Drużyna musi mieć ambicję
Mateusz Jabłoński: Zacznijmy od rzeczy, która interesuje wielu kibiców. Jak z twoim językiem polskim?
Fran Alvarez: Znam tylko podstawy, bo to trudny język. Staram się, aby z każdym dniem był coraz lepszy, ale potrzebuję czasu. Lekcje, które mamy w Klubie, bardzo mi w tym pomagają. Próbuję też mówić w tym języku w szatni.
Kontynuujmy zatem temat Polski. Jak radzisz sobie z tutejszą pogodą?
- W Hiszpanii jest dość ciepło przez cały rok, a tutaj nie. Jest to trudne, szczególnie że całe dotychczasowe życie spędziłem w moim kraju. Obecnie myślę jednak, że temperatura nie jest dla mnie problemem. Jestem zadowolony. Gdy jest zimno, czasem muszę założyć na siebie kilka warstw przed treningiem i to wystarczy.
Jak podoba ci się miasto?
- Jest świetne. Gdy Widzew wysłał swoją ofertę, byłem nieco przestraszony, bo to moja pierwsza przygoda za granicą. Na początku zawsze czujesz się trochę niepewnie, ale teraz wszystko jest w porządku. Mieszkam blisko jednego z centrów handlowych i ulicy Piotrkowskiej, więc mam co robić. Bardzo mi się tu podoba, więc liczę na to, że spędzę w Łodzi więcej czasu.
Masz jakieś swoje ulubione miejsca?
- Na Piotrkowskiej jest mnóstwo restauracji i kawiarni. Razem z moją dziewczyną często chodzimy też do Manufaktury.
Czy twoja partnerka znalazła tu pracę?
- Jest pielęgniarką i mimo że bardzo dobrze mówi po angielsku, nie może pracować w swoim zawodzie, bo najważniejszy jest język polski. Pomaga mi jednak przy fakturach i papierkowej robocie związanej z moją marką odzieżową.
Miałeś okazję odwiedzić jakieś inne miejsca oprócz Łodzi?
- Byłem w Warszawie i Krakowie. Chcę także wybrać się do Gdańska.
Z kim w szatni oprócz rodaków trzymasz się najbliżej?
- Zdecydowanie z Fabio. Bardzo mi pomógł na początku. Zawsze pytał, czy wszystko jest w porządku i czy może mi jakoś pomóc. Gdy przyszedłem do Widzewa, grał jako obrońca, a teraz jest zawodnikiem bardziej ofensywnym. Myślę, że ta zmiana dobrze mu zrobiła. Może bardziej eksponować swoje atuty, co widać po statystykach. Cieszy mnie, że mu się powodzi.
Myślę, że zmiana trenera miała na to wpływ.
- Obecny trener dostrzega u niego jakość w posługiwaniu się piłką. Jako skrzydłowy strzela więcej bramek i notuje więcej asyst. To dobrze, bo w ten sposób pomaga zespołowi.
Jak porównałbyś pod względem czysto piłkarskim to, jak ty i Jordi graliście w Albacete, a jak gracie teraz?
- Choć zespoły w Hiszpanii też były dobre, tutaj liga jest inna. Staramy się przede wszystkim wspierać atak. Ja na przykład robię to próbując mu podać lub dośrodkować w jego stronę. Dobrze rozumiemy się na boisku. Dla mnie gra z nim jest przyjemnością.
Czy wcześniej też był tak ekspresyjny w reakcjach na boiskowe wydarzenia?
- Zawsze taki był, bo on jest autentyczny. Gdy coś czuje, nie boi się tego wyrazić.
Mowiło się, że w decyzji o przejściu do Łodzi przekonywał cię właśnie on…
- To świetna osoba i piłkarz. On również bardzo mi pomógł w pierwszych tygodniach. Gdy Klub się ze mną skontaktował, tak już mówiłem, byłem nieco sceptyczny, bo to mój pierwszy wyjazd poza Hiszpanię. Jordi jednak w trakcie rozmowy telefonicznej opowiedział mi o Widzewie, kibicach i mieście. On nie miał wątpliwości, że warto tu przybyć. Mówił mi, że Ekstraklasa to dobra liga, a fani są niesamowici. Przyjaźnię się także z Danim Villanuevą, który grał tutaj do 2022 roku. Już wtedy widziałem nagrania z Serca Łodzi. Pełen stadion na drugim poziomie rozgrywkowym to prawdziwy ewenement. Ludzie zawsze wspierają drużynę. Cieszę się, że po tych rozmowach zdecydowałem się na transfer do Widzewa.
Dani zdobył niezwykle ważną bramkę w I lidze. Jego trafienie dało trzy punkty w meczu z Puszczą w rundzie wiosennej.
- To bardzo dobry zawodnik, wielki profesjonalista. Zawsze nienagannie pracuje na siłowni, uważa też na to, jak się odżywia. Odejście z Widzewa było dla niego trudne, ale wiem, że tego gola nigdy nie zapomni. Teraz gra w CD Teruel na trzecim poziomie rozgrywkowym. W tym sezonie znów nie miał zbyt wielu minut, ale mimo to strzelił kilka goli.
Jordi i Dani dużo opowiadali ci o polskiej piłce. Zastanawiam się jednak, na ile sprawdziło się twoje wyobrażenie o Ekstraklasie. Jesteś w niej już prawie rok.
- To jest dobra liga. Moim zdaniem jednak jej poziom naprawdę wzrośnie dopiero wtedy, gdy jeden zespół osiągnie coś dużego w europejskich pucharach. Na przykład półfinał Ligi Europy. Dwa lata temu kupowano piłkarzy głównie z trzeciej ligi hiszpańskiej, teraz bardziej jest to już La Liga 2. To oznacza, że kluby sprowadzają coraz więcej jakościowych zawodników. W ciągu kilku najbliższych lat Ekstraklasa może zanotować spory progres. Aby wskoczyć na wyższy poziom, potrzebny jest sukces w pucharach.
Latem miałeś też ofertę z Jagiellonii.
- Tak, ale ostatecznie zdecydowałem się na Widzew. Nie chodziło o pieniądze lub coś podobnego. Dla mnie to była najlepsza opcja, bo w tym momencie zależało mi przede wszystkim na tym, aby cieszyć się graniem w piłkę. Pod koniec pobytu w Albacete nie czułem tej przyjemności. Grałem mało. W Ekstraklasie chciałem na nowo poczuć radość z piłki, więc wizja grania co dwa tygodnie przy pełnych trybunach mnie przekonała.
Myślisz, że Klub pod względem otoczki może konkurować z zespołami La Liga?
- Może ogólna otoczka wokół klubów w lidze hiszpańskiej jest większa, ale kibice Widzewa na trybunach i poza nimi są niesamowici. Z tym naprawdę mało kto może się równać. Gdy grałem w Albacete i przyjeżdżaliśmy pod stadion, wokół naszego autokaru gromadzili się fani i robili hałas, ale potem, podczas meczu, było już cicho. Oni w ciszy obserwowali przebieg spotkania. Tutaj stadion żyje przez całe dziewięćdziesiąt minut. Dodatkowo w Hiszpanii pirotechnika jest chyba zakazana. Pamiętam, że podczas podczas oprawy w trakcie derbów w Sercu Łodzi stanąłem na środku boiska z Luisem da Silvą i spojrzeliśmy na sektor D. Tego widoku nigdy nie zapomnę.
Mecz z Ruchem był największym kibicowsko wydarzeniem, w jakim brałeś udział?
- Bez wątpienia. W barażach o La Liga 2 mierzyliśmy się z Deportivo La Coruna na Riazor, czyli również okazałym obiekcie, ale tam było około trzydziestu tysięcy ludzi. W Chorzowie pięćdziesiąt. Niewiarygodne.
Wróćmy do Ekstraklasy pod kątem sportowym. Który gracz rywali zrobił na tobie największe wrażenie?
- Bardzo lubię Nene z Jagiellonii. W mojej opinii jest jednym z najlepszych zawodników w lidze. Ma dobry przegląd pola.
Których piłkarzy z polskiej ligi spotkałeś już wcześniej na swojej drodze?
- Nahuela Leivę ze Śląska. Graliśmy razem w Villarrealu. Jest ode mnie dwa-trzy lata starszy, ale pamiętam, że wtedy był naprawdę niesamowity. Zresztą ten sezon w jego wykonaniu też jest dobry. Dlatego myślę, że dla wielu graczy z Hiszpanii otwiera się szansa. Rozmawiam z niektórymi z nich i są pod wielkim wrażeniem różnych ujęć z meczów Ekstraklasy. Szczególnie tego, jak wygląda atmosfera na stadionach.
Załóżmy, że jakiś piłkarz z La Liga 2 ma ofertę z Polski i prosi cię o radę. Co mówisz?
- Żeby tu przyjeżdżał.
Pojawiają się pogłoski, że Espanyol jest tobą zainteresowany. Jak się do tego odniesiesz?
- Powiedziałem mojemu agentowi, że teraz jest mój czas i chcę się rozwijać oraz pomagać drużynie. Jestem tu szczęśliwy. Nie wiem, co wydarzy się latem albo za rok, ale w tym momencie koncentruję się tylko na Widzewie.
Kilka razy wspomniałeś o swojej przeszłości w Villarrealu. Jak wspominasz tamte czasy?
- Gdy dołączyłem do tego klubu, miałem piętnaście lat. Spędziłem tam prawie siedem i pół roku, w trakcie których było dużo dobrych chwil. Pierwszy raz grałem z dala od domu, ale bardzo cieszyłem się wtedy piłką. Przed Villarrealem musiałem płacić za treningi, na które dojeżdżałem pociągiem łącznie godzinę dziennie. W nowym miejscu zacząłem zarabiać pieniądze, żyłem w bursie i grałem w piłkę przez całe dnie. Same pozytywne wspomnienia.
Skauci tamtego klubu po raz pierwszy dostrzegli cię w wieku jedenastu lat.
- Wtedy mieszkałem w Benidormie i mój ojciec dostał propozycję, abym wziął udział w jakimś turnieju jako członek drużyny Villarrealu. Wtedy mogliby ocenić mój poziom. Z różnych powodów nie mogłem jednak skorzystać z tamtej szansy. Kilka lat później wystąpiłem w krajowych rozgrywkach jako reprezentant swojego miasta. Łowcy talentów z Villarrealu znowu zwrócili na mnie uwagę, ale nie wydaje mi się, aby pamiętali o tamtej sytuacji. Zaproszono mnie na dziesięciodniowe testy. Po nich dostałem ofertę kontraktu.
Gdy dołączasz do akademii takiego klubu, od początku wpajają ci, że na końcu twojej drogi stoi La Liga?
- Na tym trochę polega problem hiszpańskiej piłki. Wszyscy wokół ciebie mówią o najwyższym poziomie. Jeśli nie grasz w La Liga, to się nie liczysz, nie jesteś piłkarzem. Każde dziecko w takiej szkółce marzy o pierwszej drużynie. Ja przeszedłem przez wiele kategorii wiekowych, na drugim zespole kończąc. Niektórzy z ludzi, którzy grali razem ze mną, teraz chodzą do normalnej pracy. To wszystko jest skomplikowane. Każdy marzy o graniu jak najwyżej, ale nie dla każdego znajdzie się tam miejsce.
Jakie rady dałbyś młodym chłopakom, którzy dziś mogą być w podobnym położeniu? Mają piętnaście lat i marzą o grze w pierwszym zespole. Być może czytają nas gracze klubowej Akademii.
- Gdy miałem piętnaście lat, ciężko pracowałem, ale postrzegałem pierwszy zespół jako coś odległego. Najważniejsza jest ciężka praca i dyscyplina. Trzeba być zmotywowanym. Nie można także skupiać się na rzeczach dookoła ciebie. Trzeba być przede wszystkim skupionym na własnej pracy. To jest fundament w drodze do pierwszego składu.
Utrzymujesz kontakt z jakimiś kolegami z tamtego okresu?
- Przyjaźnię się z Danim Villanuevą, spędziliśmy tam razem siedem lat. Rozstaliśmy się dopiero, gdy on przeniósł się do Granady, a ja do Valladolid. Jestem też w kontakcie z Manu Morlanesem, który gra w Mallorce na poziomie La Liga. Z wieloma piłkarzami czasem rozmawiam za pośrednictwem Instagrama, ale te dwie osoby to moi najbliżsi koledzy.
Na poziomie La Liga raz znalazłeś się w kadrze meczowej. Był to mecz z Barceloną na Camp Nou.
- Do dzisiaj nie wierzę w to, co się wtedy stało. W sobotę graliśmy z rezerwami Celty. Gdy wróciłem do domu, zadzwonił do mnie dyrektor sportowy z informacją, że ze względu na kontuzje kilku graczy pierwszego zespołu znajdę się w kadrze. Trudno było mi w to uwierzyć. Na tamten mecz nie jechaliśmy autokarem, lecz lecieliśmy wyczarterowanym samolotem. Bycie na takim stadionie jest niesamowite. Tam grali Messi, Coutinho i Dembele, który zdobył jedyną bramkę w tamtym meczu. W ostatniej minucie!
Jak oceniasz szanse swoich rodaków na zbliżającym się Euro?
- Nasza kadra jest młoda, ale bardzo jakościowa. Inne kraje jednak także mają mocne zespoły. To będzie wyrównany turniej, ale wierzę, że osiągniemy sukces.
Rozmawiamy o piłce na najwyższym poziomie, więc klasycznie już spytam - jak bardzo się nią interesujesz?
- La Liga to moje ulubione rozgrywki. Premier League też jest świetna, ale najbliżej mi do rodzimej ligi. Szczególnie że część moich dawnych kolegów gra na jej boiskach. Z dwojga gigantów wolę Real niż Barcelonę, ale to nie tak, że jestem wielkim fanem Królewskich. Gdy włączam telewizor, liczę przede wszystkim na to, że zobaczę dobry mecz.
Masz jakichś piłkarzy, którzy szczególnie cię inspirują?
- Zawsze przed moimi meczami staram się oglądać inne spotkania, bo może nawet jedno podanie czy zachowanie przyda mi się na murawie. Próbuję wyobrażać sobie takie sytuacje w moim wykonaniu.
Jude Bellingham elektryzuje młodych kibiców na całym świecie.
- Bardzo go cenię. Jest jeszcze młody, ale jego mentalność jest imponująca. Gra w największym klubie na świecie, co naturalnie wiąże się z dużą presją, lecz doskonale sobie z tym radzi. Moim zdaniem obecnie to najlepszy pomocnik na świecie. Czy wygra Złotą Piłkę? Tego nie wiem, o wszystkim rozstrzygnie Euro.
Wróćmy do Widzewa, bo to jednak Klub jest tu najważniejszy. Gol z Legią to najważniejsze trafienie w twojej karierze?
- Bez dwóch zdań. Wiedzieliśmy, że to niezwykle ważny mecz, ale gdy wychodzisz na murawę i widzisz pełne trybuny, czujesz wagę tego pojedynku. Kiedy piłka do mnie trafiła, czułem tylko ciszę. Po tym, jak wpadła do siatki, stadion eksplodował. Jestem dumny z tej bramki i z tego, że zakończyliśmy okres 24 lat oczekiwania na wygraną z Legią.
To był doliczony czas gry. W podobnych okolicznościach bramki kilka razy zdobywał na przykład Jordi. Te końcówki zdecydowanie są przewagą Widzewa.
- W meczu z Cracovią straciliśmy pod koniec, więc czasem to może odwrócić się przeciwko nam. Generalnie jednak gol w ostatnich minutach zazwyczaj jest ciosem, po którym przeciwnik się już nie podniesie.
To był trochę nietypowy sezon. Doszło do zmiany trenera, nowy szkoleniowiec też potrzebował trochę czasu. Teraz drużyna jest w dobrej formie. Jak myślisz, jakie są jej możliwości w najbliższych latach?
- Drużyna musi mieć ambicję. Zespół bardzo rozwinął się po przerwie zimowej. Co prawda pierwszy mecz z Jagiellonią przegraliśmy, jednak potem wyglądaliśmy już dużo lepiej. Teraz nie mamy szans na miejsce premiowane awansem do pucharów, ale jeśli nadal będziemy zmierzać w tym kierunku, w przyszłości jak najbardziej jest to możliwe.
Co twoim zdaniem jest powodem waszego progresu w rundzie wiosennej?
- Mieliśmy czas, aby zaadaptować się do wizji trenera Myśliwca. Jego pomysły są dobre i myślę, że część zawodników naprawdę rozwinęła się pod jego wodzą. Ludzie myślą, że jego podejście do piłki bardzo różni się od trenera Niedźwiedzia, ale moim zdaniem ich spojrzenie na taktykę jest podobne. Na przykład trener Janusz zawsze chciał rozgrywać piłkę od tyłu, obecny trener też tego oczekuje. Najważniejsze jest jednak to, że zespół ciężko pracuje i to przynosi efekty.
Polscy czy hiszpańscy sędziowie? Których wolisz?
- Zbytnio się nad tym nie zastanawiam, ale arbitrem, którego cenię, jest Szymon Marciniak. To najlepszy sędzia w Ekstraklasie. On naprawdę czuję piłkę. Mam wrażenie, że dla innych sędziów to jest po prostu praca, a dla niego pasja. Czucie gry jest niezwykle ważne. Kilka dni po meczu z Legią, kiedy nam sędziował, włączyłem spotkanie Ligi Mistrzów i również zobaczyłem go na ekranie. Cieszę się z jego sukcesu.
Teraz przejdźmy do ciebie i twoich pasji. Masz wiele tatuaży. Co przedstawiają?
- Zegar symbolizuje mojego dziadka i to, że zawsze jest ze mną. Są na nim także umieszczone jego inicjały. Poniżej jest ósemka, czyli moja ulubiona liczba. Tygrys jest symbolem mentalności, do której muszę dążyć. Kwiat mówi o mojej mamie i babci. Niżej, między nadgarstkiem a dłonią, jest literka M. To mój najnowszy tatuaż, pierwsza literka imienia mojej dziewczyny Marty. Niektórzy myśleli, że moja cieszynka to nieudana próba pokazania W jak Widzew, ale chodzi w niej właśnie o Martę. Jest pielęgniarką, ale i tak przyjechała za mną do Polski. To bardzo mnie cieszy i dlatego dedykuję jej każdą bramkę. Na górze ręki jest tatuaż przedstawiający mnie jako małego chłopca obserwowanego przez oko, co symbolizuje patrzenie w przeszłość. Wtedy miałem wielkie marzenia. Obok widać krajobraz mojego rodzinnego Benidormu. Na kostce mam słowo "nadzieja", bo jej potrzeba w każdym aspekcie życia. Na prawej ręce jest tatuaż upamiętniający moją mamę. Nowych na razie nie planuję.
Jak spędzasz wolny czas?
- Lubię biznes. Od dwóch lat prowadzę własną markę odzieży sportowej. Popołudniami pracuję nad jej ulepszaniem, rozmawiam też z klientami. Dla mnie to nie jest praca, lecz coś, co sprawia mi radość. Współwłaściciel w ogóle nie jest związany z piłką, to kolega z czasów Benidormu, który pracuje jako grafik.
Podjąłeś kiedyś jakąś próbę studiów, na przykład czegoś związanego z przedsiębiorczością?
- Nigdy. Moim ostatnim etapem edukacji była szkoła średnia. W Villarrealu w pewnym momencie zacząłem trenować z grupą, która trenowała wtedy, gdy odbywały się lekcje. W związku z tym nie miałem nawet czasu, aby do niej chodzić. Dokształcam się na inne sposoby - na przykład czytając książki lub oglądając filmy ludzi sukcesu. Po karierze też nie wybieram się na uniwersytet, bo widzę, że nawet bez studiów radzę sobie z tym interesem. W życiu teoria nie jest najważniejsza. Oczywiście nie umniejszam wagi studiowania, ale gdy twoja firma napotka problem, to ty sam musisz sobie z tym poradzić.
Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co mógłbyś robić po karierze?
- Być może coś związanego ze sportem, ale marka też jest pewnego rodzaju drogą, szczególnie że jej asortyment jest skierowany do sportowców.
Wspomniałeś książki biznesowe. Czy masz jakiś tytuł, który szczególnie przypadł ci do gustu?
- "Sztuka zwycięstwa" Phila Knighta. Niesamowita książka. Najlepsza w moim życiu. Jego dokonania są niewiarygodne. Nie miał pieniędzy, ale miał odwagę, aby próbować robienia interesów z dużymi graczami z Japonii. Z tego wzięła się potęga marki Nike.
Na zakończenie spytam cię jeszcze o ulubione filmy lub seriale.
- "Dom z papieru". Dwa tygodnie temu razem z moją dziewczyną skończyliśmy też meksykański "Ogień i żar". Po treningach skupiam się na pracy przy marce, ale wieczorem czasem z Martą lubimy coś obejrzeć.
Poznaj piłkarzy Widzewa Łódź - przeczytaj wywiady z zawodnikami!
Imad Rondić: Cały czas się rozwijamy [WYWIAD]
Andrejs Ciganiks: Chcę być częścią przyszłych sukcesów Widzewa [WYWIAD]