Dominik Kun
Wywiady i konferencje
Piłkarze
Dominik Kun: Z piłką przy nodze czuję się pewniej
widzew.com: Minęło kilka dni od momentu podpisania przez ciebie kontraktu z Widzewem. Jakie masz pierwsze odczucia po dołączeniu do klubu?
Dominik Kun: Duże wrażenie robi na mnie poziom organizacyjny Widzewa. Wszelkie badania, zaplecze stadionu, szatnie, a także otoczka wokół klubu, budzą respekt. Jestem już po kilku treningach, a trener włączył mnie do kadry na mecz pucharowy. Co prawda trudno jeszcze mówić coś więcej o aspektach sportowych, ale widać, że trener Dobi będzie stawiał na ofensywny styl gry, co bardzo mi odpowiada.
Pochodzisz z Mazur, czyli "Krainy Tysiąca Jezior". Udało nam się dowiedzieć, ze w rodzinie nie masz wielu tradycji sportowych, jednak zostałeś profesjonalnym zawodnikiem. Czemu w młodości zdecydowałeś się grać w piłkę? Nie myślałeś na przykład o żeglarstwie?
- To prawda, że w rodzinie nikt na poważnie nie grał w piłkę, ale tata i dziadek mocno interesowali się sportem. W młodości ojciec próbował mnie i brać pchnąć w kierunku żeglarstwa, które w naszym regionie jest popularne. Ale w pewnym momencie w naszym życiu pojawiła się piłka nożna, w którą zaangażowałem się razem z bratem. Teraz ja gram w pierwszej lidze w Widzewie, z czego bardzo się cieszę, a Patryk jest w ekstraklasie, więc udało nam się z tym sportem związać na dłużej.
Ale patent żeglarski wyrobiłeś?
- Niestety nie, ale zdarza mi się żeglować ze znajomymi w trakcie wakacji.
Pochodzisz z Węgorzewa, gdzie grałeś w miejścowej Vęgorii. Stamtąd trafiłeś do największego klubu w regionie, czyli Stomilu. Jak wyglądały twoje pierwsze kroki w dorosłej piłce?
- Z rodzinnej miejscowości trafiłem do Olsztyna, gdzie udało mi się występować w Stomilu, który wtedy istniał pod nazwą OKS. Z tym zespołem awansowałem z II do I ligi, a następnie po dobrej rundzie zostałem ściągnięty do ekstraklasowej Pogoni Szczecin. Od tego czasu moja przygoda z piłką balansuje pomiędzy I ligą a ekstraklasą. Nie było łatwo, ale ostatecznie udało mi się wybić z Węgorzewa i bardzo się z tego cieszę.
Gra w Olsztynie była dla ciebie pierwszym zetknięciem z poważną piłką w dużym ośrodku. Przeskok pomiędzy Vęgroriią a Stomilem był duży?
- Dla mnie, pochodzącego z Węgorzewa, gdzie klub grał w trzeciej lidze, Stomil był już zdecydowanie większy i w nim oswoiłem się z I ligą. Doświadczenie z tego okresu, które nabyłem w szatni, jest mi pomocne do dziś.
Jesteś zawodnikiem, który nie boi się dryblować, ma dobre czucie piłki. To właśnie w Stomilu najbardzie rozwinąłeś się w tym zakresie?
- Jeśli mówimy o moich dobrych stronach, to zaliczyłbym do nich na pewno drybling, technikę i prowadzenie piłki. Na pewno te umiejętności poprawiałem w tym okresie, o którym rozmawiamy, ale technikę przyswajałem indywidualnie. Treningi piłkarskie są jednak bardziej siłowe, a pierwsze seniorskie mecze ligowe były dla mnie "chrztem" w fizycznych starciach z przeciwnikami.
Przeglądając twoje dokonania strzeleckie warto zadać pytanie, czy w młodości wzorowałeś się na jakimś europejskim zawodniku? Często, niczym Arjen Robben, zdarza ci się zejść do prawej strony ze skrzydła i mocno uderzyć na bramkę.
- Jako prawonożnego zawodnika automatycznie ciągnie mnie do nogi wiodącej, czyli bliżej środka. Na pewno chciałbym jednak tych bramek strzelać więcej i nad tym, by ten dorobek był większy, będę musiał pracować.
Czy to prawda, że pałasz zamiłowaniem do futsalu? Gra na hali to dla ciebie forma treningu?
- W przeszłości zdarzało mi się grać w futsal bardzo dużo. Teraz czasami zagram w jakimś turnieju świątecznym, ale przez zobowiązania kontraktowe musiałem to ograniczyć. Bardzo lubię grę w hali, bo to szybki sport, który pomaga też rozwijać cechy pożądane na dużym boisku. Trener Dobi lubi "małą grę", więc myślę, że to, co wyniosłem z futsalu, przyda się na trawie.
Wspomniałeś o "małej grze", która nierozerwalnie kojarzy się z trenerem Dobim. Szkoleniowiec kładzie nacisk na skuteczną wymianę podań na małej przestrzeni. Tobie to odpowiada?
- Tak, zdecydowanie. Było to widać chociażby w ostatnim meczu pucharowym. Trener żyje przy ławce i przekazywał swoje wskazówki rezerwowym. Zwracał dużo uwagi na grę szybkimi podaniami na małej przestrzeni.
Po pobycie w Stomilu trafiłeś do Pogoni Szczecin, gdzie spotkałeś już zawodników z najwyżej, krajowej półki. To był dla ciebie duży krok w rozwoju?
- Był to dla mnie znaczący ruch, szczególnie że byłem nadal w młodym wieku. Nie ma jednak co ukrywać, że okres szczeciński nie był do końca udany. Zagrałem kilka meczów w ekstraklasie, strzeliłem bramkę i poznałem ten najwyższy poziom rozgrywkowy. Po półtora roku musiałem zmienić klub, ale dobrze wspominam tamten czas.
Warto podkreślić, że w barwach Pogoni miałeś okazję mierzyć się z Widzewem w sezonie 2013/14. Mecz zakończył się waszym zwycięstwem 1:0 po golu Marcina Robaka. W kadrze obecnej drużyny czerwono-biało-czerwonych jest jeden piłkarz, który grał wtedy przeciwko "Portowcom". Wiesz o kim mowa?
- Chodzi pewnie o Krystiana Nowaka. Mieliśmy okazję porozmawiać o tym meczu w szatni. Z Krystianem znamy się z regionu, bo pochodzi z Ełku i w przeszłości mieliśmy okazję grać przeciwko siebie.
W Pogoni, jako młody zawodnik, spotkałeś się między innymi z Marcinem Robakiem i Sebastianem Rudolem. Wspólna gra z tak doświadczonym piłkarzem, jak właśnie Robak budziła respekt?
- Marcin był wtedy na absolutnym topie, strzelał nawet po 5 bramek w spotkaniu. W szatni było też kilku innych wartościowych, jak na ekstraklasę piłkarzy i robiło to na mnie wrażenie. Sebastian wchodził wtedy do Pogoni, więc można powiedzieć, że towarzyszę mu w seniorskiej karierze od samego początku.
A jak przebiegło samo zapoznanie z nowymi kolegami w szatni Widzewa? Spotkanie kilku znajomych twarzy pomogło w integracji?
- Na pewno miło spotkać jakiegoś znajomego, ale wszyscy zawodnicy w szatni są bardzo otwarci, dlatego na razie jest w porządku i czuję się w szatni dobrze.
Wracając do twojej przeszłości trudno pominąć pobyt w Wiśle Płock. Dla młodego zawodnika było to trudne zderzenie z rzeczywistością, że nie uda się z marszu zawojować ekstraklasy?
- W tamtym czasie wiązał mnie ważny kontrakt z Pogonią, ale trzeba było podjąć niełatwą decyzję o powrocie do I ligi. Decyzja okazała się słuszna, bo z Wisłą wróciłem do ekstraklasy i znów mogłem grać na najwyższym poziomie. Dla każdego piłkarza liczy się, żeby grać. W Płocku końcówka też nie była idealna, bo dotknęły mnie kontuzje, przeplatałem gorsze mecze lepszymi i brakowało mi stabilizacji. Ponownie musiałem wrócić do I ligi, by móc się ogrywać, łapać minuty i szukać formy.
Po pewnym czasie takie miejsce znalazłeś w Nowym Sączu, gdzie zaufał ci trener Kafarski.
- Jestem mu wdzięczny za to, że na mnie postawił. Początkowo w Sandecji chcieliśmy grać o wyższe cele, była szansa załapać się do barażów, ale ostatecznie broniliśmy się przed spadkiem. Dobrze było grać cały czas, więc na pewno się rozwinąłem. W Sandecji preferowaliśmy styl gry piątką obrońców, więc miałem dużo zadań w ofensywie i defensywie.
Odpowiada ci styl gry, w którym masz możliwość napędzać akcje ofensywne, pomogać w obronie, grać na dużej intensywności?
- Lubię być pod grą. Są zawodnicy, którzy nie przepadają za bieganiem, ale ja do nich nie należę. Gdy mam piłkę przy nodze, czuję się pewniej.
Poprzednie sezony pokazały, że beniaminkowie I ligi potrafią włączyć się do walki o ekstraklasę. To wynika ze zbliżonego poziomu sportowego na trzecim i drugim poziomie rozgrywek?
- Myślę, że ważną kwestią jest zgranie w zespołach z II ligi. Jeśli drużyna jest scementowana i tworzy kolektyw, może powalczyć o wyższe cele, tak jak było np. z ŁKS-em lub Radomiakiem. Poziom w lidze jest bardzo wyrównany, zespoły grają raczej niskim pressingiem, szukają ataku z kontry. Tylko nieliczne drużyny grają atakiem pozycyjnym.
Zapisy radiowej rozmowy z Dominikiem Kunem jest dostępny do w archiwum Widzew.FM w klubowej aplikacji mobilnej. Zachęcamy do odsłuchania wtorkowego "Widzewskiego Poranka", którego gospodarzem był Jakub Dyktyński.