Antoni Klimek
Wywiady i konferencje
I Drużyna
Antoni Klimek: Chcę pokazać jeszcze więcej
Mateusz Jabłoński: Zacznijmy od tematu pozapiłkarskiego, czyli twoich tatuaży. Co przedstawiają i czy któryś z nich jest dla ciebie szczególnie ważny?
Antoni Klimek: Łącznie mam dwadzieścia czy dwadzieścia kilka tatuaży. Szczególne znaczenie mają dla mnie Bolek i Lolek, których umieściłem na wewnętrznej stronie przedramienia. Zrobiłem go razem z moim bratem-bliźniakiem. Co ciekawe, sam narysowałem szkic tego tatuażu. Jest dla mnie sentymentalny ze względu na więź z bratem właśnie.
Planujesz zrobienie kolejnych?
- Zawsze są jakieś plany, bo mówi się, że na jednym tatuażu nigdy się nie skończy i w moim przypadku to zdecydowanie się sprawdziło. W najbliższej przyszłości na pewno nie zrobię, ale jakieś dalsze pomysły są.
Jak spędzasz wolny czas? Co lubisz robić, żeby odpocząć od treningów i meczów?
- Lubię czytać książki, w szczególności kryminały. Czasem gram też na PlayStation.
Najpierw zapytam zatem o książki. Co ostatnio ciekawego przeczytałeś?
- Dzisiaj akurat kończę drugą część serii "Harry Hole" autorstwa Jo Nesbo. Opowiada o komisarzu podróżującym po świecie. Pierwsza część dzieje się w Australii, druga w Oslo. To trochę mroczne, ale ciekawe klimaty. Można powiedzieć, że się wciągnąłem.
Dużo piłkarzy-czytelników sięga też po różne poradniki czy pozycje o samorozwoju. Tego typu rzeczy także czytasz?
- Tak, przeczytałem ich mnóstwo, ale myślę, że na takie książki ma się "fazy". Gdyby czytać o tym bez przerwy, szybko ma się dość. Kilka wartościowych pozycji mam jednak za sobą, dotyczyły one różnej tematyki. Do kilku często wracam i są dla mnie bardzo pomocne.
Masz jakieś tytuły, które szczególnie byś wyróżnił?
- Świetna książka to "Umysł niewzruszony" Ryana Holidaya, który sporo czasu spędza na badaniu filozofii stoicyzmu. Na podstawie postaci historycznych, takich jak Napoleon czy Marek Aureliusz, przedstawia ona najważniejsze założenia tego nurtu i to, jak można te założenia wdrożyć w życie. Inna książka to "Bóg nigdy nie mruga" Reginy Brett opowiadająca o trudnych sytuacjach życiowych i o tym, jak można sobie z nimi radzić.
Z podobnych książek szeroko cenione są też "Atomowe nawyki".
- Znam, ale w tej tematyce czytałem inną, choć podobną. Nazywa się "Siła nawyku". Również gorąco ją polecam.
Zmieńmy nieco temat, choć nadal pozostajemy przy twoim czasie wolnym. Masz jakieś ulubione miejsca w Łodzi? Jak podoba ci się to miasto?
- Ja nie mam dużych wymagań. Przede wszystkim cieszę się, że mieszkam naprzeciwko parku i codziennie rano widzę zielone liście za oknem. Jeśli chodzi o odpowiedzi, to nie będę jakoś szczególnie twórczy, bo powiem, że Piotrkowska i Manufaktura. No i Serce Łodzi…
Mówiłeś dużo o książkach, więc zahaczając dalej o tematy kulturalne: opowiedz coś o swoim guście muzycznym.
- Nie zamykam się na konkretnych wykonawców, ale mam taki nawyk, że gdy jakaś piosenka wpadnie mi w ucho, to słucham jej bez przerwy przez kilka dni do momentu, kiedy mi się znudzi. Słucham głównie polskich twórców, lecz dzisiaj muzyka jest tak różnorodna, że trudno słuchać tylko jednego gatunku.
W szatni też króluje polska muzyka?
- To akurat różnie, bo w szatni mamy kilka narodowości. Czasem królują rytmy bałkańskie, czasami Cigi puszcza też muzykę bardziej wschodnią lub niemiecką. Jest tego mnóstwo.
Żeby zatem zamknąć te tematy, opowiedz też może o swoich ulubionych filmach i serialach.
- Z takich klasyków to zdecydowanie "Skazani na Shawshank". Z seriali "Ted Lasso", który polecony został przez Jaśka Krzywańskiego. Jest poświęcony tematyce sportowej i bardzo przypadł mi do gustu. Z filmów mogę też wyróżnić tytuł "Gol" o Santiago Munezie. Na mnie, jako młodym chłopaku, ten film zrobił wielkie wrażenie i marzyłem o tym, aby wcielić się w jego rolę. Myślałem nawet, że to prawdziwy zawodnik i dlatego od razu po obejrzeniu próbowałem znaleźć go w FIFIE (śmiech). Tata jednak szybko wyprowadził mnie z błędu.
A z klasycznych bajek piłkarskich, takich jak "Tsubasa" czy "Supa Strikas"?
- Przyznam szczerze, że takich kreskówek za dużo nie oglądałem. Raczej takie jak "Fineasz i Ferb" i "Galactic Football".
Na TikToku wyróżniłeś też "Fool Me Once", serial Netflixa.
- Zdecydowanie, świetna rzecz. Jak o tym mówiłem, to byłem w trakcie oglądania i ten serial również mnie zafascynował. Scenariusz jest napisany na podstawie książki Harlana Cobena i od razu po obejrzeniu kupiłem jakąś książkę tego autora. Nie miałem jeszcze okazji jej przeczytać, bo mam ich dużo w kolejce, ale na pewno to zrobię. Wiem też, że na podstawie Cobena wyprodukowano dwa polskie seriale, jednak nie oglądałem ich.
Powoli musimy wejść na boisko. Od twojego przyjścia do Widzewa minęło już kilka miesięcy. Jak podsumowałbyś ten okres?
- Pozytywnie. Przebiegały one mniej więcej tak jak się tego spodziewałem. Od pierwszego meczu chciałem pokazać się kibicom z najlepszej strony, ale wiadomo, że każdy zawodnik potrzebuje czasu. Wielu młodym piłkarzom lub takim, którzy zmienili klub, a w moim przypadku nawet ligę, adaptacja trochę zajmuje. Nie ma co ukrywać, że przyjście trenera Myśliwca trochę zmieniło założenia co do mojej roli w zespole. Przeszedłem też na lewą stronę, gdzie jest mi wygodniej. Spodziewałem się, że z czasem zaprezentuję kibicom swoje najlepsze cechy. Cały czas na to pracuję i wierzę, że pokażę jeszcze więcej.
Jak opisałbyś współpracę z trenerem? Jak wpływa on na twoją grę, oprócz wspomnianej zmiany pozycji?
- Trener Mysliwiec ma konkretne oczekiwania i to pomaga w podejmowaniu decyzji na boisku. Wytyczne są sprecyzowane. Ustawienie przy linii bocznej pozwala mi wyeksponować moje największe atuty. Myślę, że współpraca z trenerem przyniesie wiele korzyści nie tylko mi, ale każdemu zawodnikowi naszej kadry. Na razie nie można tego ocenić inaczej niż pozytywnie.
W jakim aspekcie najbardziej rozwinąłeś się pod jego wodzą?
- Trochę obyłem się już z Ekstraklasą, szczególnie że trener obdarzył mnie zaufaniem i minutami. Bez tych dwóch rzeczy nie ma co liczyć na pewność siebie. Ja to dostałem, dzięki temu zdobyłem dużo doświadczenia na boisku i teraz jestem spokojniejszy w podejmowaniu decyzji, są one bardziej racjonalne.
Jakie największe różnice, czysto piłkarsko, dostrzegasz między I ligą a Ekstraklasą?
- W Ekstraklasie dłużej trwa ciąg jakościowych podań. Każda twoja wpadka jest bardziej uwypuklana przez jakość drużyny przeciwnej. Jeśli się pomylisz, rywal wykorzysta to. Może niekoniecznie stracisz bramkę, ale przeciwnicy stworzą sobie dogodną sytuację, a w I lidze tych błędów technicznych i taktycznych lub zwykłego przypadku było zdecydowanie więcej.
W I lidze zadebiutowałeś przeciwko Widzewowi w Sercu Łodzi. Tutaj też zdobyłeś swoją pierwszą bramkę. Czułeś, że RTS jest ci trochę przeznaczony?
- Gdy transfer zbliżał się do realizacji, też o tym pomyślałem. W ogóle ten gol to był mój pierwszy strzał na bramkę w I lidze. Uderzyłem dokładnie tak jak chciałem, ale byłem w szoku, że to wpadło. To był dla mnie ważny mecz, po którym nabrałem większej pewności siebie. W tamtej rundzie miałem jeszcze jedno trafienie i cztery asysty. To był taki występ, gdy po raz pierwszy o moim nazwisku usłyszano dalej niż w samym Opolu. Trzeba jednak było udowodnić swoje umiejętności w kolejnych meczach, bo szczerze mówiąc miałem trochę szczęścia przy tym uderzeniu.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że po pierwszej dobrej rundzie w Odrze miałeś oferty z Ekstraklasy. Czy w momencie, gdy przychodziłeś do Widzewa, inne kluby też o ciebie zabiegały?
- Trudno mi powiedzieć. Gdy dostałem informację o zainteresowaniu Widzewa, byłem zaskoczony, zwłaszcza biorąc pod uwagę moją sytuację w Opolu w tamtym czasie. Nie dopytywałem nawet o szczegóły lub inne możliwości. Od razu byłem przekonany, że chcę dopiąć przenosiny do Łodzi.
Czułeś się potraktowany niesprawiedliwie pod koniec swojego pobytu w Odrze?
- W tamtym okresie uważałem, że zasługuję na więcej minut. Trener dostał jednak jasne wytyczne. Mieliśmy niełatwą sytuację, bo walczyliśmy o utrzymanie i nie mogę obwiniać trenera o to, że postawił na bardziej doświadczonych zawodników. To, czy dałbym więcej, czy mniej niż oni, to tylko gdybanie. Wszystko jednak dzieje się po coś. Kontrakt wygasł, a ja mogłem dołączyć do Widzewa.
Poniekąd wspomniałeś o swoim wieku, więc chciałbym o niego zapytać. Wielu trenerów krytykuje przepis o młodzieżowcu i sugeruje, że w niektórych przypadkach piłkarze grają bardziej za metrykę niż realne umiejętności. Jak ty się na to zapatrujesz jako piłkarz, który jest trochę beneficjentem takiego rozwiązania?
- Zdecydowanie dla młodych zawodników to jest duże ułatwienie. Myślę jednak, że grają najlepsi. Literki "M" przy nazwisku się nie pozbędziemy, ale możemy robić wszystko, aby pokazać, że zasługujemy na miejsce w składzie.
Jak patrzysz na Dominika Marczuka, który niedawno otrzymał powołanie do kadry? Czujesz, że zaraz możesz być w podobnej sytuacji?
- Na ten moment trudno porównać nasze dokonania. On ma świetne liczby, a to jest kluczowe. Jest też w zespole walczącym o mistrzostwo. Postaram się podkręcić swój licznik i dawać jak najwięcej drużynie. Piłka jest przewrotna, nie wiadomo, co wydarzy się za miesiąc lub rok. Nie wiemy nawet, co wydarzy się za tydzień. Muszę przede wszystkim pracować.
Jako junior trenowałeś aż w czterech akademiach - Starcie Namysłów, AP Reissa, Śląsku Wrocław i Wiśle Kraków. Co było powodem tak częstych zmian i jak je znosiłeś?
- Gdy miałem dziewięć czy dziesięć lat, mój tata dostał pracę w Poznaniu. Jakoś załatwił dla nas testy i wkrótce razem z moim bratem zaczęliśmy trenować w lokalnej akademii. Ta pierwsza przeprowadzka nauczyła mnie, że warto próbować nowych rzeczy, nawet jeśli teoretycznie są one trudniejsze. Występowałem tam kilka lat, a później wziąłem udział w otwartych testach w Śląsku Wrocław, jeszcze na starym stadionie przy Oporowskiej. Tam zaprezentowałem się na tyle dobrze, że dołączyłem do akademii, gdzie grałem w rocznikach U-16 i U-17. Ten drugi rok nie był już tak kolorowy, bo dostawałem niewiele minut, a w takim wieku najważniejsza jest regularna gra. Znowu nie bałem się zmiany i udałem się do Krakowa, daleko od domu. Niestety, ten okres nie trwał długo, bo sezon Centralnej Ligi Juniorów został skrócony przez pandemię. To był niecały rok, z kilkoma występami w drużynie rezerw, która niedługo później została rozwiązana. Musiałem więc szukać nowego zespołu.
Jak wspominasz pobyt w bursach? Młodzi ludzie bez opieki dorosłych często wpadają na głupie pomysły. Tobie też takie się przydarzyły?
- Gdy jedna bądź dwie dorosłe osoby pilnują grupy kilkudziesięciu młodych chłopaków, których rozpiera energia i hormony, głupoty czasem przychodzą do głowy i większość z tych gości nie bała się ich realizować. Wtedy nigdy nie było nudy, za to bardzo dużo śmiechu, ale z perspektywy czasu to nie były najbardziej odpowiedzialne zachowania. Ja na szczęście nie byłem prowodyrem takich sytuacji, raczej stałem z boku i się śmiałem.
A któryś z tych chłopaków, z którymi grałeś w wieku czternastu czy piętnastu lat, przebił się wyżej?
- W tym wieku grałem w Śląsku i nie wydaje mi się, żeby ktoś z tego grona grał teraz na poziomie Ekstraklasy, pierwszej lub nawet drugiej ligi.
Mówiłeś też trochę o Wiśle, więc nawiążę do naszego ostatniego meczu z tą drużyną. Jak ty odbierasz to spotkanie teraz, gdy emocje już nieco opadły?
- To było bolesne doświadczenie. Czuliśmy, że możemy zrobić coś historycznego. Oczywiście, mogliśmy zamknąć ten mecz już wcześniej, ale taka sytuacja niezależna od ciebie po prostu boli. Szczególnie że wydarzyła się praktycznie z ostatnim kopnięciem piłki. My jednak nie mamy wpływu na rzeczy związane z sędziami.
Przejdźmy więc do weselszego meczu, czyli starcia z Lechem. Czy zgodzisz się, że to był twój dotychczas najlepszy występ w barwach Widzewa?
- Często mecz okraszony bramką jest od razu opisywany jako ten najlepszy, ale faktycznie wtedy dałem drużynie dużo korzyści. Myślę, że mógłby kandydować do tego miana.
Doceniono cię w kraju - zostałeś wybrany zawodnikiem kolejki.
- To wszystko działo się bardzo szybko, ale równie sprawnie wróciłem do rzeczywistości. Po meczu zostałem u taty w Poznaniu, chwilę się pocieszyłem, jednak zaraz musiałem zejść na ziemię.
Co robisz, gdy po takich meczach pojawiają się coraz większe oczekiwania i, co za tym idzie, większa presja?
- Każdy z nas jest profesjonalistą, więc zdajemy sobie sprawę, że to, co dzieje się poza szatnią, oczekiwania stawiane przez ludzi z zewnątrz, trzeba odstawić na bok. Każdy mecz jest inny, ale nagłówki i artykuły nie mogą nas rozpraszać. Dla nas priorytetem jest realizowanie założeń na dany mecz.
A jak przygotowujesz się do takich meczów, gdy i przed, i w jego trakcie jest gorąco, czuć, że spotkanie elektryzuje fanów?
- Dla nas każde spotkanie jest najważniejsze, ale w niektórych przypadkach nie da się ukryć, że to są mecze wyjątkowe. Tę całą otoczkę staramy się odkładać na bok, ale czasami trudno, żeby ona i nam się nie udzieliła. Przy takich kibicach i ich oprawach czuć, że dzieje się coś szczególnego. Na takie dni nie trzeba się dodatkowo motywować, ale trzeba też zachować zimną krew.
Pomyślałeś po meczu z Legią o tym, że ostatni raz Widzew wygrał z tym rywalem przed twoimi narodzinami? To trochę pokazuje, jak wielkie było to osiągnięcie.
- Bez wątpienia. Wiemy, że dla kibiców to historyczna chwila, ale w tabeli nadal to zwycięstwo daje nam nie więcej niż trzy punkty. Dwa dni poźniej myśleliśmy już tylko o kolejnym meczu. Wiem, że to brzmi jak frazes, ale tak było.
Którą pozycję wolisz: wahadło czy skrzydło?
- Zdecydowanie bardziej komfortowo czuję się na skrzydle, bo to tam daję drużynie najwięcej. Na wahadle nie miałem takich możliwości, ponieważ jestem ustawiony dalej od bramki i mam więcej obowiązków defensywnych. W niektórych meczach grałem też na boku obrony, a gdy przychodziłem do Odry, to miałem bardzo duże braki w defensywie. Dlatego występy na tych pozycjach dużo mnie nauczyły. Teraz skupiam się na ofensywie, ale mam także większe umiejętności w zakresie bronienia, czego nauczyłem się jako wahadłowy.
Masz piłkarzy, którzy szczególnie cię inspirują w zakresie grania na skrzydle?
- Jako dziecko, wiadomo, moimi idolami byli Ronaldo, Messi i Neymar. Od najlepszych piłkarzy staram się podpatrywać pojedyncze zagrania czy zachowania, które mógłbym użyć w swojej grze. Takim wzorem mógłby więc być Eden Hazard w swoich najlepszych czasach lub Isco z gry w Realu Madryt. Teraz? Właściwie każdy skrzydłowy Premier League, lecz szczególnie imponuje mi Doku z Manchesteru City. Jest niesamowicie dynamiczny i ma świetną technikę. Tych zawodników można wymieniać w nieskończoność, ale od każdego staram się coś podpatrywać, aby potem samemu to wykorzystać.
Rozmawiamy o różnych piłkarzach, część z nich gra obecnie, część jest już na emeryturze lub jest jej bliska. Dlatego chciałbym spytać, czy śledzisz światową piłkę na bieżąco? Wielu zawodników poza boiskiem się od niej odcina.
- Nie jestem zapalonym kibicem konkretnej drużyny, ale uwielbiam oglądać Premier League. Można włączyć losowy mecz tej ligi i ma się gwarancję, że to będzie dobre widowisko. Jak tylko mogę, staram się oglądać wszystkie skróty z każdej kolejki ligi angielskiej. Zresztą u nas w szatni leci mnóstwo skrótów spotkań topowych lig, więc tam też się naoglądam. Ulubiona liga to jednak bez wątpienia angielska i gdybym kiedyś otrzymał ofertę z niej, nie zastanawiałbym się, czy zainteresowany klub gra w niebieskich, czy żółtych koszulkach.
Rozmawiamy o pasji do piłki, więc możemy trochę wrócić do tematu z początku rozmowy. Wspomniałeś, że lubisz relaksować się, grając na konsoli. FIFA jest jednym z twoich ulubionych wyborów?
- Tak, ale ostatnio nie gram w nią zbyt dużo.
To jakie inne tytuły?
- Niedawno pobrałem Assassin’s Creed Valhalla i trochę w to gram. Grałem też w Cyberpunk 2077. Futurystyczna wizja świata bardzo mnie zaciekawiła. Lubię gry fabularne, wciągam się w ich historie.
W jednym z materiałów na klubowym TikToku wspomniałeś, że najważniejszą osobą w twoim życiu jest brat. Czym się zajmuje? Opowiedz coś więcej o waszej relacji.
- Ogólnie mam to szczęście, że w życiu mógłbym wymienić wiele ważnych dla mnie osób. Zaczynając od brata, dziewczyny, rodziców i siostry, a na kilku najbliższych znajomych kończąc. Natomiast mój brat jest zafascynowany kosmosem i konstruowaniem rakiet kosmicznych. Aktualnie studiuje w Anglii i jest na stażu jako inżynier w jednej z takich firm. Chce w przyszłości budować rakiety. Uczestniczy także w pobocznych projektach skupionych konkretnie na budowie silników rakietowych.
Wcześniej wspomniałeś, że treningi w Poznaniu rozpoczęliście razem. Kiedy zatem wasze drogi się rozdzieliły?
- Trenowaliśmy razem naprawdę długo, ale on w wieku trzynastu-czternastu lat trochę sobie odpuścił. Był bramkarzem i wolał zmienić zespół na słabszy, gdzie grał jako napastnik i robił to już tylko dla przyjemności. Wcześniej jednak faktycznie występowaliśmy razem.
Rozmawiamy o ludziach, którzy są dla ciebie ważni. Zakładam, że w szatni też masz kilku bliższych znajomych.
- Moim najbliższym kolegą zdecydowanie jest Janek Krzywański. Jego historie z niższych lig są bezcenne. Uwielbiam ich słuchać.
Podobnie jak Andrejs Ciganiks, który niedawno był gościem tego cyklu, ty również dołączyłeś do rady drużyny. Jak zareagowałeś na tę nominację? Z jakimi obowiązkami wiąże się ta funkcja?
- Rada drużyny to jej głos, organ reprezentujący całą grupę przed sztabem lub innymi osobami. Początkowo byłem trochę zdziwiony tym wyborem, ale szybko domyśliłem się, że moją rolą będzie reprezentowanie młodych zawodników. To odpowiedzialne zadanie, bo ważne jest, aby każdy członek drużyny miał prawo wyrazić swoje zdanie.
Jak opisałbyś to, jak przyjęła cię szatnia Widzewa?
- Bardzo dobrze. Starsi zawodnicy czy piłkarze zagraniczni dbają o to, aby nowi gracze jak najszybciej poczuli się komfortowo i dzięki temu mogli pomóc drużynie na boisku.
A ze strony kibiców? Niektórzy porównują cię nawet do legendy Klubu, Marka Citki.
- Ta cała sytuacja w Odrze sprawiła, że początkowe oczekiwania wobec mnie nie były zbyt wygórowane. To może nawet było trochę ułatwieniem. Tak jak już mówiłem na jednej z konferencji przedmeczowych, od samego początku pracuję na to, aby kibice szybko poznali moje najlepsze strony. Bramka w meczu z Górnikiem to była kwintesencja tego, co tu się dzieje. Czuję ogromne wsparcie od fanów. Gdy kilkanaście tysięcy ludzi krzyczy twoje nazwisko, całe ciało przechodzą ciarki. Muszę tylko pracować na to, aby takich momentów było jak najwięcej.
Masz za sobą także dwa występy w reprezentacji U-20 przeciwko Portugalii i Niemcom. Jak wspominasz ten epizod? Czy masz jakiś kontakt z piłkarzami z tamtego zgrupowania?
- Świetne doświadczenie. Nawet na poziomie młodzieżowym gra z orzełkiem na piersi przed kilkoma tysiącami ludzi przyprawia o gęsią skórkę. Wspominam więc ten czas w samych superlatywach. Wielu z tych chłopaków znałem już przed zgrupowaniem i teraz, gdy spotykamy się na poziomie Ekstraklasy, miło się przywitać i zamienić dwa słowa.
Niektórzy pracownicy Klubu mówią, że jesteś jedną z najbardziej kulturalnych osób w szatni.
- Bardzo mi miło. Myślę, że takie komplementy są dla moich rodziców cenniejsze nawet od tych o postawie piłkarskiej. Oni mnie wychowali i na pewno cieszą się z takich głosów.
Wielu ludzi postrzega cię jako osobę naprawdę poukładaną i myślę, że pokazujesz to też w tym wywiadzie. Chciałbym więc zapytać też o coś, co może ciekawić wielu ludzi. Bolączką niektórych polskich piłkarzy wyjeżdżających za granicę bywały języki obce. Jak to wygląda u ciebie?
- Uczęszczam na lekcje języka angielskiego, moi rodzice kładli też na to duży nacisk, gdy byłem młodszy. Nie mam żadnych problemów w komunikacji z zagranicznymi zawodnikami. Uważam, że mój angielski jest na całkiem dobrym poziomie. Na lekcje chodzę jednak nadal. Staram się rozwijać pod tym kątem, bo język jest kluczowy. Zresztą mój brat mieszka w Anglii, więc wypadałoby chociaż potrafić coś zamówić w restauracji, gdy go odwiedzę. Nie wykluczam, że kiedy zajdzie potrzeba, zacznę uczyć się kolejnego języka.
Na zakończenie porozmawiajmy o rzeczy nieco abstrakcyjnej. Czym zająłbyś się, gdybyś nigdy nie miał styczności ze sportem?
- Myślę, że muzyką. Mój przyjaciel, z którym mieszkałem w Opolu, tworzył ją i mnie tym zafascynował. Nie mam niestety żadnych predyspozycji w tym kierunku, ale jest to dla mnie coś niezwykle ciekawego. Myślę, że dawanie koncertu przed wieloma ludźmi można porównać do grania przy pełnym stadionie.
Rozmawialiśmy wiele razy o twojej przeszłości, ale bardziej z punktu widzenia piłkarskiego. Zapytam więc o szkołę. Jakie przedmioty interesowały cię najbardziej?
- Uwielbiałem plastykę. Miałem talent do rysowania. Teraz pewnie nadal mam, ale trochę zaniedbany. Muszę się zastanowić, czy do tego nie wrócić. Lubiłem też język angielski i polski. Może zabrzmi to trochę głupio, jednak interpretowanie wierszy i pisanie wypracowań zawsze przychodziło mi z łatwością. Co prawda miałem okres, gdy nie przykładałem się zbytnio do nauki, lecz te przedmioty szczególnie lubiłem.
A zastanawiałeś się, co mógłbyś robić po karierze? To odległa wizja, ale…
- Dość często o tym myślę. Aktualnie jestem na trzecim roku studiów zdalnych, które zacząłem jeszcze w Opolu. Kierunek nazywa się "menedżer sportu", więc może z czymś takim będę wiązać przyszłość. Mam nadzieję, że na emeryturze będę w na tyle komfortowej sytuacji finansowej, żeby móc się skupić na rzeczach, które będą sprawiać mi przyjemność. Liczę też na to, że będę mógł pomagać ludziom, bo to dla mnie bardzo ważne.