Zrobił maksimum przy minimum możliwości
Ładowanie...

Global categories

09 February 2020 22:02

Zrobił maksimum przy minimum możliwości

Tuż przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia zmarł Jacek Machciński, jeden z najwybitniejszych trenerów w historii Widzewa, który w roli pierwszego szkoleniowca potrafił w krótkim okresie pracy osiągnąć niesamowite wyniki.

Machciński, jak wielu trenerów w historii klubu z alei Piłsudskiego, zaliczył rozstanie i powrót do Widzewa. Najpierw pojawił się tutaj pod koniec lat 60. ubiegłego wieku w roli asystenta Leszka Jezierskiego (na zdjęciu poniżej razem z nim, trzeci od lewej), który zaproponował mu wspólne prowadzenie drużyny, która wtedy grała w niższych ligach. Jednak ten duet szkoleniowców szybko znalazł wspólny język i w ciągu kilku lat nauki u boku "Napoleona", jak nazwano później Jezierskiego, Machciński nabierał trenerskich szlifów i doświadczenia, uczestnicząc jednocześnie w budowie przyszłego Wielkiego Widzewa.

Jednak w połowie 1976 roku, po dobrym pierwszym sezonie w ekstraklasie (5. miejsce), Jezierski postanowił zrezygnować z prowadzenia drużyny i odejść do ŁKS-u razem ze swoim asystentem. - Uznaliśmy, że zbyt długo jesteśmy w Widzewie i trzeba coś zmienić. Ludzie zaczynają być sobą znudzeni, mam na myśli piłkarzy i trenerów. Nie można prowadzić zbyt długo tego samego cyklu treningowego. Fakt, że dużo piłkarzy przeszło przez nasze ręce. Razem z trenerem Jezierskim doliczyliśmy się prawie 200 zawodników. Dobry trener nie powinien prowadzić zespołu dłużej niż 3-4 sezony - wspominał Machciński w 2009 roku, w wywiadzie dla portalu Widzewiak.pl.

W ŁKS-ie długo nie popracował wspólnie z Jezierskim, bo postanowił pójść własną drogą, ale wkrótce ponownie stanął u boku "Napoleona" i w sezonie 1978/1979 poprowadzili Ruch Chorzów do mistrzostwa Polski. Dla wtedy ledwie 31-letniego szkoleniowca to był sygnał, żeby spróbować już samodzielnej pracy w roli trenera drużyny z ekstraklasy.

Postępy Machcińskiego i jego pracę bacznie obserwował prezes Widzewa Ludwik Sobolewski, bo przecież sezon wcześniej (1977/1978) duet byłych szkoleniowców zespołu RTS-u przyjechał z drużyną Niebieskich do Łodzi i pokonał widzewiaków 4:2 na ich terenie w meczu ostatniej kolejki. Dlatego, gdy jesienią 1979 roku Widzew słabo wystartował w lidze pod wodzą trenera Stanisława Świerka (8 punktów w 11 meczach), prezes Sobolewski zadzwonił właśnie po pana Jacka i ten przyjął ofertę.

Na pewno handicapem dla Jacka Machcińskiego było to, że znał dobrze ten klub, jego włodarzy oraz większość piłkarzy. Jednak drużyna z jesieni 1979 roku już się trochę różniła od tej sprzed trzech lat. Mimo tego młody szkoleniowiec szybko dogadał się z drużyną, a przede wszystkim z tymi piłkarzami, którzy rządzili w szatni. Tak po latach wspominał swoją "receptę na zespół": - Po meczu często było dużo swobody. Nie stosowałem żadnych ograniczeń w odreagowaniu stresu. Sam stawiałem zawodnikom piwo, nie widziałem w tym nic zdrożnego. Palenie też było na porządku dziennym, czy to w szatni, czy przed budynkiem klubowym po spotkaniu.

Wiosną 1980 roku Jacek Machciński pokazał, że jest utalentowanym szkoleniowcem, bo z dołu ligowej tabeli poprowadził Widzew do wicemistrzostwa Polski. Po drodze były niewiarygodne mecze, jak remis 4:4 we Wrocławiu ze Śląskiem, porażka 3:6 z Wisłą w Krakowie, ale też na finiszu rozgrywek 5 zwycięstw z rzędu, w tym 6:1 z Górnikiem Zabrze w Łodzi!

Dzięki temu Widzew jesienią tego samego roku wystartował w Pucharze UEFA, gdzie Machciński dokonał wyczynu, którego nie powtórzył już żaden polski trener, eliminując w dwóch kolejnych rundach tak utytułowane zespoły jak Manchester United oraz Juventus Turyn (na zdjęciu poniżej widzewiacy po wyeliminowaniu Juve na jego stadionie). O tych dramatycznych i niezapomnianych spotkaniach pisano już wielokrotnie, ale mało kto pamięta co działo się później.

Przed wylotem reprezentacji na mecz z Maltą doszło do słynnej "Afery na Okęciu", w której główny udział brali kadrowicze z Widzewa, solidarnie broniąc Józefa Młynarczyka. Bramkarz RTS-u nie spał grzecznie w hotelu, czego konsekwencje były ogromne. W pokazowym "procesie" Młynarczyk i Zbigniew Boniek zostali na rok bezwzględnie zdyskwalifikowani. Oberwało się też Włodzimierzowi Smolarkowi, który otrzymał karę w zawieszeniu.

Podsumowując, Widzew na wiosnę 1981 roku został bez pierwszego bramkarza (Młynarczyk) oraz głównego lidera zespołu (Boniek). A przecież widzewiacy przystępowali do decydującej rundy jako liderzy półmetka. Machciński miał nad czym główkować, ale właśnie wtedy pokazał, że potrafi z takiej drużyny jaką był ówczesny Widzew, wycisnąć maksimum przy minimum możliwości. Młynarczyka zastąpił w bramce najpierw Piotrem Gajdą, a potem Jerzym Klepczyńskim.

Pod nieobecność Bońka liderowanie w drużynie przejęli inni, na czele z Mirosławem Tłokińskim i Krzysztofem Surlitem, który zaliczył wiosną 1981 roku bardzo dobrą rundę. Wystarczy wspomnieć jego występy w meczach z Odrą Opole (3:1, strzelił wszystkie 3 gole dla Widzewa), czy Górnikiem Zabrze (2:1), gdy w 87. minucie zapewnił zwycięstwo strzałem z rzutu wolnego. Widzewiacy "nie pękali" i mimo kolejnych kłopotów kadrowych (kartki, kontuzje), na kolejkę przed końcem sezonu potrzebowali tylko punktu, żeby zdobyć historyczny tytuł.

Tak też się stało, bo 14 czerwca 1981 roku Widzew zremisował u siebie 0:0 z Zagłębiem Sosnowiec i na wypełnionym 18 tysiącami kibiców stadionie przy wtedy alei Armii Czerwonej rozpoczęło się wielkie święto. Świętował też Jacek Machciński, ale nie długo, bo zaraz po zdobyciu mistrzowskiego tytułu podjął kontrowersyjną decyzję o odejściu z klubu.

Jakie były jej prawdziwe powody, tego chyba już się nie dowiemy. Pewne jest jedno: Jacek Machciński już po wsze czasy pozostanie w pamięci kibiców Widzewa jednym z najwybitniejszych trenerów. Takim "magikiem", który w najtrudniejszym momencie dla zespołu potrafił wyciągnąć piłkarskiego "królika" z kapelusza. I to niejednego.