Zbigniew Boniek: Dzięki naszym sukcesom Widzew zdobywał kibiców
Ładowanie...

Global categories

14 September 2017 15:09

Zbigniew Boniek: Dzięki naszym sukcesom Widzew zdobywał kibiców

- Pamiętam jak przyjechałem z ojcem, by podpisać kontrakt z Widzewem. Gdy zobaczyłem obiekt, to pomyślałem, co ja tu robię. Coś jednak w tym było takiego, że chciałem tu zostać – wspomina legenda klubu z al. Piłsudskiego.

40 lat temu Widzew zadebiutował w europejskich pucharach. Pan strzelił dwie bramki…

- To już tyle czasu minęło? Dla nas ten mecz to było niebywałe przeżycie. Trudno to opisać. To było wejście Widzewa do wielkiego futbolu. Drużyna z Łodzi poleciała do wielkiego Manchesteru City. Byliśmy tym niesamowicie podekscytowani. To był wielki klub z historią i znakomitymi zawodnikami. Szkoda, bo tego meczu nie można chyba nigdzie obejrzeć? Teraz jest pod tym względem dużo lepiej. Jak ktoś będzie chciał za 40 lat obejrzeć mecz Widzewa w III lidze, to nie będzie miał z tym problemu. Nam pozostają wspomnienia i zdjęcia. A te się z czasem zacierają.

Pierwsza połowa nie była dobra w waszym wykonaniu…

- Przegrywaliśmy 0:2, ale po przerwie się ocknęliśmy i skończyło się 2:2. Pamiętam, że mogliśmy to spotkanie nawet wygrać. Był taki piłkarz, który cały czas próbował mnie faulować [Willie Donachie – przyp. red.]. Dwa razy go kiwnąłem i bardzo się zdenerwował. Nie wiem, czy założyłem mu siatkę, ale miał ze mną spore problemy. Po jednym dryblingu brutalnie mnie sfaulował i wyleciał z boiska. To były jeszcze stare angielskie czasy, kiedy chuligani wbiegali na murawę. Jeden przedarł się przez ogrodzenie i zaczął mnie gonić. Chciał się do mnie dobrać, ale nie dał rady, bo byłem szybszy.

Wtedy niewielu z Was wcześniej było na Zachodzie…

- Przejeżdżanie z jednego kraju do drugiego nie było tak łatwe, jak teraz. Dla niektórych to była pierwsza podróż zagraniczna, do tego aż na Wyspy i to na mecz z takim przeciwnikiem. Strasznie przeżywaliśmy ten remis i się cieszyliśmy. Rywale byli zaskoczeni i sfrustrowani czerwoną kartką. Myśleli, że przyjechali misie z Łodzi i łatwo sobie z nami poradzą. A my graliśmy jak równy z równym, a po przerwie byliśmy lepsi.

Zdzisław Kostrzewiński twierdzi, że się nie baliście rywali.

- Przed każdym meczem doceniam przeciwnika i mam pewne obawy. W szatni zwykle byłem bardzo skoncentrowany i jak wychodziłem na boisko wszystko zostawało za mną. Był niepokój, ale taki twórczy. Myślałem tak: ja mam dwie nogi i przeciwnik ma dwie, ja mam jedną głowę i rywal też. Ja umiem grać w piłkę i on też. Dlaczego ja nie mogę być lepszy? Poza tym Widzew to była banda może nie rozrabiaków, ale ludzi, którzy wiedzą o co w życiu chodzi. Zadziornych, zdających sobie sprawę, że wszystko trzeba wywalczyć. Nie przejmowałem się, że naprzeciwko mnie jest Kenny Dalglish czy Mike Channon.

Po remisie w pierwszym meczu awans i tak trzeba było jeszcze wywalczyć.

- Wielki był mecz w Manchesterze i wielki był rewanż na stadionie ŁKS. Musieliśmy utrzymać 0:0 i to nam się udało. Oni może mieli ze dwie sytuacje, a my kontrolowaliśmy spotkanie. Pamiętam, że Zdziśkowi Kostrzewińskiemu prawie nogę na pół przecięli. Była dziura, przez którą było widać kość. Najlepsze, że on wcale nie zszedł z boiska. Lekarze zdezynfekowali, włożyli watę, owinęli bandażem, on założył ochraniacz i grał dalej.

Obecny Widzew jest na początku drogi powrotu do ekstraklasy.

- Dziś ma coś, czego wtedy nie miał. Był prezes, byli piłkarze i bardzo mały stadion. Kibice dopiero się rodzili. Wtedy Widzew miał ich bardzo mało, może z półtora tysiąca. Dzięki naszym wynikom, także w europejskich pucharach, zespół zdobywał kibiców. I to w całej Polsce. Byliśmy Robotniczym Towarzystwem Sportowym, nie byliśmy drużyną np. resortu milicyjnego czy wojskowego i to nam pomagało. Dzięki temu wszędzie nas przynajmniej szanowano, a często lubiano. Pamiętam jak przyjechałem z ojcem, by podpisać kontrakt z Widzewem. Jak zobaczyłem obiekt, to pomyślałem, co ja tu robię. Coś jednak w tym było takiego, że chciałem tu zostać, a przecież kusił mnie też Lech Poznań. Wybrałem Widzew, bo czułem, że to będzie dla mnie dobre miejsce.

Dziś Widzew ma dwa razy łatwiej. Drużyna ma fantastycznych kibiców, historię, tradycję i piękny stadion. Teraz potrzeba umiejętności zarządzania i doboru piłkarzy, co wcale nie jest łatwe. Nic, tylko iść do przodu. Czy dojdą aż tak daleko jak my, to trudne pytanie. Kiedyś najlepsi polscy piłkarze grali w kraju, teraz szybko wyjeżdżają zagranicę. Nie do pomyślenia jest, by teraz tacy gracze jak Janas, Rozborski czy Boniek w wieku 25 lat jeszcze byli w Polsce.

Od przyjścia Franciszka Smudy, Widzew wygrał wszystkie mecze…

- Tylko, żebym już nie musiał do 90. minuty czekać na zwycięską bramkę. Na tym poziomie, nie mogę tak długo być w nerwach. Trzeba jak najszybciej sprowadzić dwóch, trzech piłkarzy, którzy potrafią zrobić różnicę i już myśleć o budowie zespołu, który skutecznie walczyłby o I ligę. Pozdrawiam wszystkich kibiców i trzymam kciuki za Widzew.