Zamiast dożynek oświetlały sukcesy widzewiaków
Ładowanie...

Global categories

15 March 2020 17:03

Zamiast dożynek oświetlały sukcesy widzewiaków

"Pożar na stadionie Widzewa Łódź. Zapalił się jupiter" - informował wiosną 2015 roku "Dziennik Łódzki" o wypadku, który miała miejsce podczas demontażu jednego z charakterystycznych masztów z jupiterami na stadionie przy alei Piłsudskiego.

Jak napisano wtedy w relacji prasowej, przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej, a pożar został szybko ugaszony przez strażaków korzystających m.in. z 40-metrowego wysięgnika. Tak pięć lat temu kończyły swój żywot słynne widzewskie jupitery, które demontowano podczas prac rozbiórkowych przed rozpoczęciem budowy nowego stadionu.

Słynne maszty z jupiterami były obecne na stadionie przez równo 30 lat, bo po raz pierwszy zaświeciły piłkarzom Widzewa 13 marca 1985 roku, podczas meczu z Lechem Poznań w ćwierćfinale Pucharu Polski. Do tego meczu jeszcze wrócimy, bo był to jeden z najlepszych występów ówczesnej drużyny RTS-u, ale równie ciekawe były kulisy tego, jak wspomniane jupitery znalazły się na widzewskim stadionie.

"Piłem w Spale, spałem w Pile, i to jak na razie tyle..." - śpiewał kabareciarz Artur Andrus w swoim przeboju. Na szczęście dla Widzewa swojej służbowej wizyty w Pile nie przespał w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku Zygmunt Szamałek, jeden z działaczy klubu, który podczas wizyty w tym mieście dowiedział się o nowych jupiterach oświetleniowych, stojących na stadionie w Pile. Dodajmy, że ani razu nie zostały one wtedy użyte na tym obiekcie, który wybudowano pod organizację wielkich dożynek z udziałem komunistycznych władz.

Jupitery, niczym tytułowy filmowy słomiany miś z komedii Stanisława Barei, miały chyba tam zgnić do jesieni na świeżym powietrzu, żeby potem zrobić z nich protokół zniszczenia... Jednak akurat te oświetleniowe maszty nie okazały się kolejną słomianą inwestycją, bo po rozeznaniu sprawy Zygmunt Szamałek powiadomił prezesa Ludwika Sobolewskiego i zaczęła się operacja ściągnięcia jupiterów na stadion Widzewa. - Pamiętam jak stawiano maszty. Po transferze Zbigniewa Bońka znalazły się fundusze i rozpoczęto budowę jupiterów. Mieliśmy wtedy najnowocześniejsze, najlepsze oświetlenie w Polsce. Nie musieliśmy już grać przy alei Unii. Te jupitery były powodem do dumy - wspominał po latach w wywiadzie dla portalu weszlo.com Marcin Tarociński, od lat znany jako spiker meczów Widzewa, a obecnie również pracownik klubu.

Maszty pod jupitery były już postawione w 1984 roku, co m.in. widać na powyższym kadrze ze spotkania ligowego z Zagłębiem Sosnowiec, który rozegrano wtedy 2 września. Okazało się, że zamontowano je na stadionie nie do końca dobrze, o czym pisano m.in. na łamach magazynu "Polityka" w marcu 1985 roku: "Reflektory oświetlające boisko piłkarskie Widzewa zabetonowano nie tam, gdzie trzeba. Okazało się, że część boiska pozostaje w cieniu. Postanowiono wobec tego przesunąć... całe boisko! Bardzo słusznie - rzeczywistość trzeba dostosować do jupiterów, a nie odwrotnie". 

Meczowy debiut, o czym już wspomnieliśmy, jupitery miały szczególny, bo sztuczne oświetlenie odpalono na spotkanie rewanżowe w ćwierćfinale Pucharu Polski z aktualnym wtedy mistrzem Polski - Lechem Poznań. Drużynę z Wielkopolski prowadził wtedy dobrze znany łódzkim kibicom trenerski duet Leszek Jezierski - Jacek Machciński, a widzewiaków Bronisław Waligóra, a działo się to 13 marca 1985 roku.

"Na rzęsiście oświetlonej blaskiem półtora tysiąca luksów, doskonale przygotowanej murawie, w obecności 18 tysięcy sympatyków piłki nożnej, gospodarze odnieśli efektowne i w pełni zasłużone zwycięstwo nad zespołem poznańskiego Lecha" - napisano w pomeczowej relacji w "Dzienniku Łódzkim". Jednak na pierwszego gola kibice czekali godzinę, bo dopiero w 61. minucie Włodzimierz Smolarek zdobył premierową bramkę w blasku jupiterów. Wprawdzie goście błyskawicznie wyrównali, ale widzewiacy pokazali charakter, szybko znowu obejmując prowadzenie (Dariusz Dziekanowski), a potem podwyższając wynik na 3:1 po kolejnym trafieniu "Dziekana". Przy wyniku 0:0 z pierwszego spotkania oznaczało to awans Widzewa do półfinału Pucharu Polski.

Tak rozpoczęła się historia meczów drużyny RTS-u na własnym stadionie przy sztucznym oświetleniu, ale z ich debiutem wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Otóż podczas spotkania z Lechem awarii miało ulec kilka żarówek zamontowanych na maszcie znajdujący nam się północno-wschodnim łuku trybun, tam gdzie kiedyś zasiadali kibice drużyn przyjezdnych. - Jak wspominały osoby obecne na meczu, szkło miało spaść na sektor kibiców Lecha. Po latach okazało się, że ten jupiter był naprawdę pechowy, bo to właśnie ten maszt zapalił się w trakcie demontażu w 2015 roku - opowiada Marcin Krakowiak, kibic i zarazem pasjonat historii klubu z alei Piłsudskiego.

Być może było to spowodowane tym, że wcześniej w Pile, chociaż jupitery zostały już zamontowane na masztach, to nigdy nie zostały przyłączone do prądu i nie sprawdzono ich działania w praktyce. Tak zwane rozpoznanie w boju nastąpiło dopiero na stadionie Widzewa. Działacze klubu na czele z prezesem Sobolewskim postanowili szybko zaradzić sprawie i z zagranicy, dzięki pomocy firmy Polam z Pabianic, ściągnięto lepszej jakości żarówki.

Same jupitery szybko wrosły w krajobraz miasta i stały się jednym z jego charakterystycznych elementów i... punktów orientacyjnych. Kibice Widzewa jadący na mecz przy alei, najpierw Armii Czerwonej, a potem Marszałka Piłsudskiego, zawsze mieli dobry drogowskaz. Gdy dodatkowo oświetlenie zostało zmodernizowane i wzmocnione na mecze drużyny w Lidze Mistrzów w 1996 roku, wjeżdżając do Łodzi już z daleka było widać charakterystyczną łunę nad stadionem Widzewa.

Po raz ostatni jupitery umieszczone na masztach zaświeciły piłkarzom i kibicom Widzewa 22 listopada 2014 roku, podczas meczu z GKS-em Katowice w I lidze. To już była inna rzeczywistość oraz inna drużyna RTS-u od tych z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Mecz zakończył się remisem 1:1, a ostatnią bramkę w świetle jupiterów strzelił widzewiak Damian Warchoł.

Obecnie na nowym stadionie Widzewa jest zupełnie inne sztuczne oświetlenie, już bez charakterystycznych maszów, tylko rozmieszczone wzdłuż trybun. Jego moc to 1500 luksów, co daje kibicom komfort oglądania spotkań swojej drużyny w bardzo dobrych warunkach, podobnie jak telewizji możliwość przeprowadzania transmisji z meczów w najwyższej jakości.