I Drużyna
KKS 1925 - WIDZEW
Wypowiedzi po meczu KKS Kalisz - Widzew Łódź
Janusz Niedźwiedź: Ten mecz był dla wszystkich wyjątkowy, dla nas również. Najpierw przegrywaliśmy 0:3 i odrobiliśmy straty, później to samo zrobiliśmy na 4:4, a gdy wydawało się, że przegramy, w doliczonym czasie strzeliliśmy na 5:5. Graliśmy z pasją, ogromną determinacją i charakterem. Rzuty karne to jest zawsze loteria, która powoduje, że każdy może wygrać z każdym, decydują o tym drobne rzeczy. Ja sobie nie przypominam takiego wyniku, ale to nie zmienia faktu, że przespaliśmy pierwszą połowę, straciliśmy trzy bramki i to był jeden kluczowy moment. Drugi, jeszcze w regulaminowym czasie drugiej części, kiedy mieliśmy dużo sytuacji, żeby zamknąć mecz, ale wykazaliśmy się nieskutecznością, co przy takim wyniku może brzmieć dziwnie. Gratuluję postawy i hartu ducha zawodnikom. To była sztuka, żeby nie spuścić głowy i z pasją realizować swoje założenia, mieć w sobie chęć zwycięstwa do ostatnich sekund. Dziękuję też kibicom za to, że stawili się tutaj tak licznie, za to, co mówili nam po meczu, że doceniali naszą postawę."
Bartosz Tarachulski (trener KKS-u Kalisz): Niesamowite emocje, wspaniały mecz, słowa uznania dla moich zawodników, bo pokazali dzisiaj dobrą piłkę, zdobywając pięć bramek z drużyną z Ekstraklasy. Mieliśmy taki plan, że nie chcieliśmy się bronić, tylko zagrać otwarty futbol, tak jak w lidze. Wyszliśmy na wysokie prowadzenie, wydawało się, że to spotkanie wygramy, ale Widzew pokazał, że to jest bardzo dobra drużyna, tyle razy doprowadzając do wyrównania. W konsekwencji była seria rzutów karnych, a my ćwiczyliśmy ten element na ostatnich treningach. Dziś jest święto w Kaliszu i myślę, że każdy, kto był na trybunach, wracał do domu szczęśliwy. To spotkanie może przejść do historii KKS-u. Jestem bardzo zadowolony."
Łukasz Zjawiński: Nie weszliśmy w to spotkanie, tak jak chcieliśmy, bo naszym celem było zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że czas gra na korzyść KKS-u, że im dłużej nie strzelimy bramki, tym rywalowi będzie łatwiej. Z całą pewnością nie spodziewaliśmy się, że będziemy przegrywać 3:0 tak szybko. Na duży plus charakter i zaangażowanie, bo wracaliśmy do gry trzy razy. Finalnie przegraliśmy, ale karne to loteria. Tak bywa w piłce, ale teraz mamy przed sobą kolejny mecz, w którym będziemy chcieli zwyciężyć i piąć się w górę w Ekstraklasie. Nie chcę na gorąco zagłębiać się w przyczyny tak szybkiej straty 3 goli. Nie widziałem tego na wideo, nie było analizy, a łatwo jest powiedzieć coś głupiego. Jutro usiądziemy do tego ze sztabem. 120 minut to oczywiście spory wysiłek, ale jesteśmy na tyle dobrze przygotowani fizycznie, żeby do Poznania pojechać po 3 punkty. Będziemy chcieli udowodnić samym sobie, że dzisiejsza porażka to był tylko wypadek przy pracy.
Juliusz Letniowski: Emocje podczas karnych po takim meczu na pewno nam towarzyszyły, ale każdy z nas podchodząc do jedenastki wie, jak chce uderzyć i uważam, że to nie karne dziś zadecydowały o naszej porażce. Będziemy musieli przeanalizować sytuacje, w których straciliśmy bramki. Musimy wynieść z tego lekcję, bo to jest niedopuszczalne. Szacunek dla wszystkich chłopaków, że podnieśliśmy się przy 3:0, bo to nie jest łatwe. Potem dostawaliśmy kolejne bramki, w tym dwa karne, a mimo to pokazaliśmy charakter. Nie chciałbym niczego ujmować naszemu rywalowi, różnica w porównaniu do zespołów ekstraklasowych na pewno była zauważalna, ale szacunek dla KKS-u bo zagrali super mecz.
Marek Hanousek: Czujemy złość, szczególnie przez to, co wydarzyło się w pierwszej połowie. Szacunek dla chłopaków, że w drugiej połowie potrafiliśmy wrócić do gry, ale przyjechaliśmy tutaj po awans i to się nie udało. Na drugi dzień mecz ocenia się inaczej niż tuż po jego zakończeniu, natomiast teraz wydaje mi się, że w pierwszych 20-30 minutach graliśmy za bardzo ofensywnie i nie spodziewaliśmy się takich kontr ze strony Kalisza. Po zdobytej bramce zyskali pewność siebie, a głowa zawsze odgrywa ważną rolę. Pociesza mnie to, że nie odczuwam już skutków urazu, szybko wróciłem po kontuzji i jestem za to wdzięczny fizjoterapeutom.