Global categories
Wiesław Wraga: Żmuda był zbudowany postawą widzewiaków
Trener Żmuda pojawił się w mieście włókniarzy w sobotę 31 sierpnia. Spotkał się tego dnia z byłymi piłkarzami Widzewa, których poprowadził do drugiego mistrzostwa Polski i półfinału Pucharu Europy Mistrzów Klubowych oraz z włodarzami klubu z al. Piłsudskiego 138. Oglądał też w jednej z lóż mecz Widzewa ze Stalą Rzeszów.
Marcin Olczyk: W sobotę mógł pan ponownie spotkać się z Władysławem Żmudą, który jako trener doprowadził Was do między innymi do najlepszej czwórki Pucharu Europy Mistrzów Klubowych. Czy dla pana było to ważne spotkanie?
Wiesław Wraga: Cieszę się z niego niezmiernie. Bardzo miło było spotkać ponownie człowieka, który wprowadzał nas w dorosłą, poważną piłkę i był z nami przy tych największych sukcesach Widzewa. Osiągnęliśmy razem bardzo dużo. Niezwykle przyjemnie było znów z nim porozmawiać, spędzić trochę czasu razem, pokazać mu miasto i klub.
Jak doszło do tego spotkania?
- Na początku roku byliśmy u trenera Żmudy w Zabrzu, z wizytą i prezentami z okazji osiemdziesiątych urodzin. Powiedział nam wtedy, że chętnie przyjechałby do Łodzi raz jeszcze i pokazał stadion najbliższym. Później regularnie do mnie dzwonił, wypytywał o Widzew, o to jak gra, co się w nim dzieje. Cały czas interesuje się klubem. Ustaliliśmy więc, że jak będzie mógł przyjechać na mecz to da mi znać, a my postaramy się wszystko zorganizować. Tak się stało. Ustalił wyjazd wspólnie z córkami.
Wizyta poszła zgodnie z planem?
- Całe spotkanie moim zdaniem wyszło ekstra. Stało się tak między innymi dlatego, że w otoczeniu Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa im. Ludwika Sobolewskiego jest parę osób, które nie grały w piłkę, ale są zagorzałymi kibicami klubu. W związku z tym nie mieliśmy na przykład problemu, żeby wybrać restaurację, w której spotkamy się przed meczem z trenerem Żmudą i prezes Widzewa. Udało nam się wspólnie z klubem organizować wszystko tak, jak powinno się odbyć, wzorcowo. Trener Żmuda był bardzo zadowolony. Wdzięczne za organizację spotkania były jego córki. Z wizyty ucieszyli się też kibice, którzy odpowiednio przyjęli trenera na meczu. Zrobiliśmy razem fajną rzecz dla człowieka, któremu się to po prostu należało.
Rozmawialiście z trenerem o obecnym Widzewie czy raczej wspominaliście dawne, dobre czasy?
- Trener Żmuda chętnie rozmawiał z nami o obecnej sytuacji klubu i ostatnich meczach, nie tylko tym, który oglądał w sobotę. Bardzo go to interesuje. To jest człowiek, który cały czas jest na bieżąco z piłką. Jeździ na mecze Górnika czy Śląska. Dzwoni do znajomych, do mnie czy do Tadzia Gapińskiego, z którym stworzyli w Łodzi razem duet trenerski i chce też być blisko Widzewa.
Jakim trenerem był Władysław Żmuda?
- Swoje czasy przerastał. Pod względem wiedzy był bezkonkurencyjny, dlatego miał ksywkę Profesor Tutka (postać fikcyjna, bohater opowiadań Jerzego Szaniawskiego - przyp. red.). Na tamte czasy, jeśli chodzi o analizę innych drużyn, podglądanie ich i odpowiednie przygotowanie taktyczne na konkretnego rywala, nie miał sobie równych. U świętej pamięci pani Basi, która prowadziła kawiarnię w klubie, trener Żmuda miał zawsze odłożone wszystkie gazety sportowe. Ciągle z nimi chodził, analizował składy. Nie jest przypadkiem, że później pracował na uczelni i pisał fachowe książki piłkarskie. Teraz, mimo swojego wieku, cały czas żyje piłką. Myślę, że jeżeli obecne władze Widzewa planowałyby pozyskać piłkarza Górnika Zabrze czy innego klubu z tamtych okolic, dostałyby od niego wyczerpujące informacje.
Ta szczegółowa analiza rywali i odpowiednie przygotowanie taktyczne wystarczyły, żeby w latach osiemdziesiątych nie tylko postraszyć, ale też eliminować europejskich gigantów?
- Wiedza to jedno, ale trzeba mieć jeszcze zawodników, którzy wykonają nakreśloną taktykę. Taki był wówczas Widzew. Składał się z piłkarzy, którym nie trzeba było mówić, że muszą walczyć. Piłka może przejść, przeciwnik nie ma prawa - tę i wielu innych kluczowych zasad tamci zawodnicy mieli we krwi. Sam trener nic nie zrobi, musi mieć odpowiednich wykonawców. U nas udało się to wszystko zgrać. Trener Żmuda potrafił całość dobrze ustawić. Rusha miał kryć ten, Panenkę inny i trzeba było to wykonać. W naszym wypadku był odpowiedni plan i umiejący go zrealizować ludzie. To był klucz do sukcesu.
Trener i drużyna też muszą się zgrać. Jak wam się to udało?
- Są niektóre kwestie, które zespół musi wiedzieć albo wypracować samemu. Drużynę piłkarską powinna tworzyć grupa skurczybyków. Oni muszą ustalić swoją hierarchię, znać podział zadań. To musi się wydarzyć samo - w szatni. Narzucanie z góry pewnych spraw nie da pożądanego efektu. To nie jest przedszkole, tylko grupa osób, która dąży do konkretnego celu.
Tak zaczyna się chyba dziać w obecnej drużynie Widzewa. Jak podobał się panu sobotni mecz ze Stalą Rzeszów, w którym łodzianie poradzili sobie dużo lepiej niż w poprzednich kolejkach trwającego sezonu?
- Władysław Żmuda był zbudowany postawą widzewiaków. Ja też, chyba nawet trochę bardziej niż trener, ponieważ oglądam ich mecze regularnie, również te ostatnie, nie do końca udane. Takiego ich występu jak teraz, nie widziałem bardzo długo. Nie można oczywiście rozpływać się w zachwytach, bo było jeszcze sporo błędów, z czego zdaje sobie sprawę na pewno sztab szkoleniowy i zawodnicy. Była jednak walka i zaangażowanie, czyli ten znak rozpoznawczy Widzewa. To jest najważniejsze. Mecz wyszedł drużynie naprawdę fajnie, ale trzeba pamiętać, że to na razie jeden taki przypadek. Miejmy nadzieję, że pójdzie to dalej w dobrym kierunku, że będziemy mogli oglądać taki Widzew, jaki chcemy widzieć.
Rozumiem, że widoki na to są?
- Po takim meczu na pewno, ale nie może się na tym skończyć. Sami zawodnicy powinni wiedzieć, że może być jeszcze lepiej. Nie można grać asekurancko. Zwłaszcza w Łodzi nikt nie może się Widzewowi stawiać. Wiemy, o co gramy. Widząc ludzi, którzy przychodzą na mecze, kupują bilety i karnety, warto dla nich grać.
A jak panu i innym byłym piłkarzom układa się współpraca z klubem?
- To, co zrobiliśmy teraz wspólnie przy okazji przyjazdu trenera Żmudy pokazuje, że można zrobić razem bardzo fajne rzeczy. Myślę, że pokazaliśmy wyraźnie tym, którzy w to nie wierzyli, że warto współpracować. Od takich "zgredów". jak my, też można się czegoś nauczyć, a my jesteśmy po to, żeby wspierać.
ZOBACZ TEŻ: Władysław Żmuda: W takich sytuacjach wychodzi charakter zespołu