Global categories
Wiedeński rollercoaster - 33 lata temu Widzew wyeliminował Rapid! (cz. II)
3:0 w pół godziny
Do awansu w rewanżu wystarczyła najskromniejsza wygrana 1:0. Taki wynik widniał już w Łodzi po piętnastu minutach. Autorem gola został Paweł Woźniak, który dopadł do wybitej przez obronę Rapidu piłki i huknął z woleja z ok. 25 metrów. Zanim futbolówka przekroczyła linię bramkową odbiła się jeszcze od słupka. Dzesięć minut później Woźniak podwyższył na 2:0 po dobitce własnego strzału, który zatrzymał się na poprzeczce. Wiesław Wraga przesiedział na ławce rezerwowych całą pierwszą połowę. - Osobiście byłem zawiedziony takim stanem rzeczy. Byłem nawet wkurzony na trenera, że nie grałem od początku. To, co jednak działo się w pierwszej połowie, szczególnie na jej początku, to był szał. Zaczęliśmy mocno i dwie pierwsze bramki strzelił Paweł Woźniak. Oba jego gole gole były świetne. Myślę, że nikt wtedy nie wierzył, że tak szybko wyjdziemy na tak wysokie prowadzenie - stwierdził były napastnik Widzewa.
W 29. minucie Herbert Feurer wypluł potężną bombę z rzutu wolnego Krzysztofa Surlita, co natychmiastowo wykorzystał Zdzisław Rozborski. - Podejrzewam, że ich bramkarz do dziś ma odciśnięty na klatce piersiowej ślad po piłce, po tym jak próbował to złapać. Sądzę, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak Krzysiu potrafił uderzyć, bo nie zdążył nawet złożyć odpowiednio rąk do chwytu - dodał Wraga. Już po pół godziny gry łodzianie prowadzili z mistrzem Austrii 3:0 i wydawało się, że wszystko jest na jak najlepszej drodze. Nic bardziej mylnego. - Większość chłopaków uwierzyła, że jest spokój i po meczu. To jednak nie takie proste. Rapid się ogarnął i zaczął grać porządną piłkę - pamiętał Andrzej Grębosz.
Rapid wciąż walczył
Zaledwie cztery minuty po trzeciej bramce Widzewa obrońca łodzian sfaulował w polu karnym zawodnika gości, a arbiter wskazał na punkt oddalony jedenaście metrów od bramki Józefa Młynarczyka. Do wykonania rzutu karnego podszedł słynny z ich strzelania Antonin Panenka. Reprezentant Czechosłowacji bez zawahania posłał "podcinkę" wprost do siatki gospodarzy. - To był zawodnik, który do końca patrzył, jak zachowuje się bramkarz na linii. Jestem przekonany, że gdyby Józek Młynarczyk zareagował inaczej, to strzeliłby to w zupełnie inny sposób, na przykład przy słupku. Do rzutów karnych trzeba mieć nerwy i technikę. Mimo, że każdy wiedział, jak Panenka wykonuje "jedenastki", to zazwyczaj kończyło się to jednak piłką w siatce - opowiadał o mistrzu Europy z 1976 Wiesław Wraga.
Na początku drugiej odsłony, w 53. minucie, Leo Lainer strzelił drugą bramkę i w tym momencie to wiedeńczycy mieli w garści awans do następnej rundy. - Zawsze ta świadomość, kto grał w tym Rapidzie, była. Te trzy bramki, które zdobyliśmy w pierwszych trzydziestu minutach wynikały z gry, ale nie było w naszych szeregach takiego uspokojenia, żeby pozwolić rywalowi nas dojść. To, że z 3:0 zrobiło się dość szybko 3:2 wynikało z ich klasy piłkarskiej - tłumaczył zaistniałe okoliczności Krzysztof Kamiński. - Mecz układał nam się zupełnie poprawnie, ale te dwie stracone bramki, trochę nami zachwiały - dodał Grębosz. - Weszła jednak w drugiej połowie nasza gwiazda - Wiesiu Wraga, i razem z Krzysiem Surlitem wyciągnęli sytuację ponownie na trzybramkowe prowadzenia - kontynuował.
Kolejka znów do góry
120 sekund po wejściu na boisko osiemnastoletniego wówczas napastnika łodzian, Widzew odzyskał kurs na ćwierćfinał PEMK. Wspomniany Surlit oddał mocny strzał z szesnastu metrów w okienko bramki Rapidu. Dwanaście minut później sam Wraga przejął piłkę jeszcze na swojej połowie boiska i podwyższył rezultat na 5:2 po fantastycznym rajdzie. - W sytuacji bramkowej mogłem podać do Marka Filipczaka, ale był on na spalonym. Postanowiłem pójść samemu i minąłem bramkarza. Do dzisiaj żałuję, że nie zakończyłem tej akcji wejściem do bramki, bo ostatecznie zdecydowałem się na strzał z metra - skomentował zdobywca piątego gola dla Widzewa, a swojego pierwszego w europejskich pucharach. Napastnik łodzian miał jeszcze okazję na kolejne trafienie. - Znowu udało mi się przejść golkipera, ale uderzyłem nad bramką. Natrafiłem na nierówność na boisku, a w dodatku na moment się zawahałem. Szkoda, bo przebiegłem z piłką ponad 50 metrów, zaczynając od własnej połowy - wspominał.
Nerwowa końcówka, nerwowe liczenie
Na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry zawodnicy trenera Baricia wywalczyli rzut rożny. - Walczyłem z Kranklem o główkę i ją przegrałem. Chwilę później nastrzelił mnie piłką w głowę i padł samobój. Pamiętam swoją pierwszą reakcję. Tak mi się to wszystko pochrzaniło, że myślałem, że odpadliśmy. Na szczęście koledzy z boiska podbiegli i kazali wstawać, żeby grać dalej. Otrzepałem się i jakoś dojechaliśmy do końca - opowiedział pechowy strzelec samobójczej bramki, Andrzej Grębosz. Podobnie to wydarzenie wspomina Krzysztof Kamiński - Akurat byłem blisko Andrzeja przy tym samobóju. Powiedział wtedy "Jezu, co ja narobiłem", złapał się za głowę, ale uświadomiłem mu, że dalej jesteśmy w grze. Po bramkach na 4:2 i 5:2 graliśmy też spokojniej, aczkolwiek Rapid walczył do samego końca, żeby zniwelować do nas stratę. Na szczęście im się to nie udało - wyjaśnił.
- Śmieję się czasem w żartach z "Adasia" Grębosza, że strzelił w europejskich pucharach cztery bramki - dwie zdobył dla Widzewa, a dwie pozostałe podarował przeciwnikom. Podejrzewam jednak, że od tego liczenia wyniku dwumeczu, to nie tylko "Adasiowi" się pomieszało, ale i także niektórym kibicom, którzy inaczej zrozumieli zasadę, że gole na wyjeździe liczą się "podwójnie" - stwierdził z kolei Wraga. Nieszczęśliwe trafienie z 88. minuty było ostatnim tego wieczoru. Sędzia spotkania, Henning Lund-Sörensen, zakończył chwilę później mecz. Tym samym Widzew awansował do ćwierćfinału PEMK.
Szał na trybunach
Radości zgromadzonych fanów nie było końca. W zupełnie innych nastrojach boisko opuszczali goście, którzy nie tak wyobrażali sobie zakończenie dwumeczu z łódzkim Widzewem. - Do pierwszego meczu może Rapid był zadowolony z tego, że na nas trafił. Z czasem musiała jednak dochodzić do nich świadomość, że coś tu jest nie tak. Potencjał osobowy ich zespołu był jednak większy niż nasz. My w stosunku do poprzedniego sezonu mieliśmy w zasadzie nową drużynę - tylko nazwa została taka sama. Wyszedł nam po prostu dobry mecz - podsumował Krzysztof Kamiński. - Jak schodziliśmy z boiska, to było widać po ich minach, że trochę im było nie w smak. Taki jest sport - tak koniec meczu wspominał za to Andrzej Grębosz.
W obliczu zmian kadrowych na przełomie sezonów oraz nie najlepszej serii spotkań w lidze, zwycięstwo nad mistrzem Austrii z piłkarzami światowego formatu w składzie można było potraktować jako małe zaskoczenie. Widzew wreszcie odblokował się w ofensywie i odniósł pierwsze zwycięstwo od miesiąca - w najlepszym możliwym momencie. - Byliśmy wtedy po prostu dobrą drużyną. Tu nie było jakichś wielkich transferów. Ten zespół składał się z zawodników dopasowanych do drużyny, którzy chcieli grać w piłkę i potrafili to robić. Byliśmy daleko w tyle jeśli chodzi o poziom życia w porównaniu z Zachodem, a mimo to udawało nam się pokonywać tamtejsze zespoły - skomentował Wiesław Wraga, który nie ukrywał radości na wspomnienia o kibicach z tamtych czasów. - Widać było po reakcjach ludzi, jak ważne dla nich były nasze zwycięstwa. Gdzie nie przyjeżdżaliśmy w Polsce, tam był pełny stadion na naszym meczu. Wszyscy chcieli nas zobaczyć. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, jak wtedy się żyło. To była dla nas wielka radocha, że po meczu cieszyliśmy się nie tylko my, ale także Łódź oraz cała Polska. Dzięki takim meczom kibice Widzewa rozsiani są po całym kraju. Na mecze do Łodzi przyjeżdżali ludzie z dalekich zakątków Polski - kontynuował.
Dołożenie zwycięstwa nad kolejnym wysoko notowanym przeciwnikiem do świetnych wyników w europejskich pucharach z poprzednich sezonów jeszcze bardziej nakręciło machinę popularności Widzewa. - Spotykaliśmy się z bardzo przyjaznymi oznakami w życiu codziennym. Żyliśmy przecież normalnie w Łodzi. Podchodzili do nas kibice, mieliśmy kontakt, jak tylko wychodziliśmy do miasta, to byliśmy rozpoznawalni - podkreślił Andrzej Grębosz.
- Na murawę wbiegli ludzie i znosili nas do szatni. Mieliśmy swoje święto. To był nasz dzień. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty - wspominał wydarzenia pomeczowe Wiesław Wraga, który stał się jednym z bohaterów pamiętnego dwumeczu. - Robiliśmy po prostu swoje, czyli to co najlepiej potrafiliśmy - graliśmy w piłkę - powiedział Krzysztof Kamiński. Niebawem o tym mieli przekonać się w następnej rundzie piłkarze mistrza Anglii, Liverpoolu...
20 październia 1982 r.
Rapid Wiedeń - Widzew Łódź 2:1 (0:0)
0:1 - Mirosław Tłokiński 48',
1:1 - Christian Keglevits 58',
2:1 - Reinhard Kienast 71'
Widzew: Henryk Bolesta - Tadeusz Świątek, Andrzej Grębosz (78' Krzysztof Surlit), Roman Wójcicki - Krzysztof Kamiński, Mirosław Tłokiński, Zdzisław Rozborski, Piotr Romke, Paweł Woźniak, Marek Filipczak - Wiesław Wraga (82' Witold Matusiak).
3 listopada 1982 r.
Widzew Łódź - Rapid Wiedeń 5:3 (3:1)
1:0 - Paweł Woźniak 15',
2:0 - Paweł Woźniak 25',
3:0 - Zdzisław Rozborski 29',
3:1 - Antonin Panenka 33' (k.),
3:2 - Leo Lainer 53',
4:2 - Krzysztof Surlit 65',
5:2 - Wiesław Wraga 77',
5:3 - Andrzej Grębosz 88' (sam.)
Widzew: Józef Młynarczyk, Tadeusz Świątek, Andrzej Grębosz, Roman Wójcicki - Krzysztof Kamiński, Piotr Romke, Zdzisław Rozborski, Paweł Woźniak, Krzysztof Surlit, Marek Filipczak (84' Mirosław Myśliński) - Witold Matusiak (63' Wiesław Wraga).