Global categories
Widzew nie może być tylko pracą - wywiad z Jurandem Wawrzonkiewiczem
Marcin Olczyk: Piłkarze rozpoczęli urlopy, ale pracownicy klubu o odpoczynku na razie mogą zapomnieć. Dyrektor ds. sprzedaży w takich okresach jak święta ma chyba właśnie najwięcej roboty? Na czym skupiasz się w tej chwili przede wszystkim?
Jurand Wawrzonkiewicz: Obecnie myślę przede wszystkim o szykowaniu kolekcji widzewskich produktów na przyszły rok, a w szerszej perspektywie - o całej strategii rozwoju sklepu. Jestem zaangażowany również w działania marketingowe związane chociażby z wizytami piłkarzy w szkołach i podobnych przedsięwzięciach. Razem z Andrzejem Klembą i Marcinem Tarocińskim będziemy zajmować się udziałem Widzewa w takich wydarzeniach i akcjach. W styczniu czekają nas m.in. wizyta w jednym z zakładów karnych i udział w charytatywnym turnieju "Gwiazdy na Gwiazdkę".
Pierwszy miesiąc nowego roku będzie więc bardzo intensywny, a w międzyczasie trzeba już myśleć o organizacji meczów ligowych wiosną. Kolejna sprawa to temat partnera technicznego. Rozmawiamy z kilkoma firmami, w tym oczywiście z ZINĄ, z którą obecnie współpracujemy. Na razie żadne decyzje w tym temacie nie zapadły, co nie wyklucza przedłużenia umowy z obecnym partnerem. Musimy po prostu wybrać ofertę, która będzie dla klubu najlepsza.
W tak dynamicznym środowisku planowanie musi być trudne, ale wydaje się niezbędne.
- Oczywiście. Ważne, żebyśmy wszystko odpowiednio zaplanowali, z wyprzedzeniem i w dłuższej perspektywie. Musimy wypracować ogólną strategię rozwoju w szerszym zakresie i działać zgodnie z nią. Chcielibyśmy np. współpracować z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Zależy nam też na tym, żeby wokół każdego meczu domowego działo się u nas coś ciekawego, interesującego, zachęcającego ludzi do przyjścia na stadion.
Kibice długo musieli czekać na sklep stacjonarny Widzewa. Z efektu mogą chyba jednak być zadowoleni?
- Mogę realnie ocenić, że od momentu przejęcia przeze mnie spraw związanych ze sklepem, czyli gdzieś od połowy września, wykonane zostało naprawdę dużo pracy i sklep funkcjonuje tak jak powinien, w miarę posiadanych możliwości. Do załatwienia było w tym czasie wiele spraw technicznych, o których się nie mówi i których nie widać. Samo podłączenie systemu kasowego w nowym miejscu, pojawiające się w związku z tym błędy i opóźnienia - to wszystko wymagało czasu i zaangażowania.
Czy obecne rozwiązania są ostateczne?
- Z dzisiejszą wiedzą pewnie trochę inaczej byłby ten sklep w ogóle zaprojektowany. Wiele spraw wychodziło później i cały czas wychodzi. Kilka zmian na etapie planowania znacznie usprawniłoby funkcjonowanie. Ale sklep na pewno się jeszcze zmieni. Na razie jest w nim może 45% rzeczy, które ja bym tam widział. Dotyczy to każdego zakresu - funkcjonalności, asortymentu czy wyglądu. Wchodzący z ulicy kibic może ocenić, że jest okej, ale my nie możemy powiedzieć z pełnym przekonaniem, że sklep jest w tej chwili funkcjonalny. Teraz na pewne rozwiązania na pewno bym się nie zgodził.
Widzew, choć znajduje się na czwartym poziomie rozgrywkowym, jest marką, od której trzeba wymagać i oczekiwać więcej. Praca w klubie musi w związku z tym pochłaniać dużo czasu i energii. Jak sobie z tym radzisz?
- Zgadza się. Nie ma zmiłuj. Naszej pracy nie da się rozliczać w ośmiogodzinnym trybie. Zdarza mi się przyjechać do biura i siedzieć w nim do wieczora. Praca nie kończy się zresztą na tym, bo czasem wieczorem czy w nocy już w domu przeglądam Internet, szukam pomysłów, notuję albo konsultuję pewne sprawy na przykład z grafikami, bo coś akurat wpadło mi do głowy. Weekend też nie jest czasem wolnym od Widzewa, a zdarza się, że w sobotę czy niedzielę myślę, jak wyrwać się z domu, żeby popracować jeszcze na stadionie.
Jak i kiedy w ogóle znalazłeś się w Widzewie? Jaka jest twoja widzewska historia?
- Na pierwszy mecz zabrał mnie ojciec, gdy miałem 9 lat. Razem z nim i bratem byliśmy na spotkaniu z Zagłębiem Lubin. Wydaje mi się, że na stadionie mogło być wtedy ze 20 tysięcy ludzi - tak tłoczno, że w pewnym momencie ktoś mnie nawet lekko przydusił na trybunie C. Potem "przejął" mnie wujek, który zabrał mnie na kilka kolejnych meczów, aż w końcu zacząłem już sam jeździć. Teraz czasem jak wyjdę wieczorem z biura zapalić papierosa patrzę na stadion i myślę, jak to się ciekawie ułożyło. Z debiutu na C poszedłem kibicować na D, gdzie poznałem wielu niesamowitych kibiców, w tym Stolara, dalej była znowu C, B, A6 i teraz jestem tu, gdzie jestem. Na styku A z D. Zrobiłem więc cały obwód stadionu i mam nadzieję, że teraz - od środka - będę mógł jak najdłużej działać na rzecz klubu i realizować marzenie, które podobnie jak ja, miało pewnie wielu kibiców. Dlatego poświęcam się w stu procentach temu, co robię.
Skąd w takim razie wzięło się twoje zaangażowanie w Widzew i jego reaktywację?
- Nie jest tajemnicą, że znam osoby, które współtworzą ten klub, jak prezesa Przemysława Klementowskiego, przewodniczącego Rady Nadzorczej Remigiusz Brzezińskiego czy Dawida Lambrechta, członka zarządu Stowarzyszenia RTS Widzew, a teraz prokurenta spółki. Zacząłem też pomagać, na początku trochę finansowo, wspierając jeden z zespołów juniorskich. Później zaangażowałem się w proces przygotowania pierwszych meczów na stadionie. Wtedy w kilkanaście osób zorganizowaliśmy mecz otwarcia dla prawie 20 tysięcy kibiców. Do ogarnięcia było wówczas wiele zadań, od podstaw. Ja zostałem oddelegowany do pracy właśnie z Dawidem i wydaje mi się, że na ten stan i możliwości wyszło wszystko naprawdę dobrze. Z dzisiejszą wiedzą na pewno część rzeczy zaplanowałoby się inaczej, ale zrobiliśmy co w naszej mocy, żeby ten historyczny dzień wypadł jak najbardziej okazale.
Czym zajmowałeś się przed Widzewem?
- Prowadziłem firmę transportową. Teraz jeszcze coś w ramach jej działalności jeździ, ale ja zaangażowałem się już w pełni w Widzew.
Jesteś człowiekiem biznesu, więc wróćmy do sklepu Widzewa, który cały czas się rozwija. Asortyment regularnie się poszerza. Jakie klub ma dalsze plany w tym zakresie?
- Na pewno selekcjonować będziemy towar na kolekcje, np. wiosna-lato czy jesień-zima. Na pewno nie będzie tak, że latem sprzedawać będziemy czapki zimowe, a zimą koszulki na ramiączka. Myśleć i planować będziemy z wyprzedzeniem. Asortyment będzie zarówno klasyczny, jak i nowy, urozmaicany co sezon. Nabyć będzie można zarówno rzeczy z tak zwanego "casualu", do codziennego, powszechnego użytku, ale również produkty VIP, wysokiej klasy. Chcemy przygotować również rzeczy na "mniejszą" kieszeń, np. koszulki, które będzie można kupić za 30-40 zł, co wcale nie znaczy, że jakościowo będą one odbiegać od pozostałych. Po prostu chcemy być w stanie zadowolić każdego klienta i odpowiedzieć na każdą potrzebę zakupową.
Zatowarować sklep odpowiednimi produktami nie jest pewnie łatwo?
- Na niektóre towary czekać trzeba dłużej. Czasem problemem okazuje się chociażby wykonanie i wkomponowanie herbu. Wszystkie te rzeczy robione są dla nas po raz pierwszy. Kibice mogę się denerwować i bardzo na coś czekać, bo chcieliby zakupić taki, a nie inny gadżet klubowy. My to doskonale rozumiemy, i robimy, co w naszej mocy, żeby ten wybór był satysfakcjonujący, ale nie może być tak, że jak przyjeżdża do nas dostawa z daleka i pierwszy raz widzimy na oczy zamówiony produkt, to rzucimy to na sklep niezależnie od jakości i wyglądu. Wiele produktów musieliśmy już z tego powodu odsyłać. Firmy, z którymi współpracujemy od dłuższego czasu wiedzą na szczęście, jak pewne rzeczy powinny wyglądać, a jak coś im nie wyjdzie to wiedzą po krótkich konsultacjach co i jak poprawić. Ale pojawiają się nowi czy potencjalni partnerzy, którzy zmienią gdzieś odcień koloru herbu, bo mają inną paletę kolorów i jest dramat. Nie dopuścimy takich produktów do sprzedaży. Wymiana uwag, ponowne zaprojektowanie - to wszystko trwa.
Inna sprawa, że jesteśmy dopiero na początku naszej drogi, a w biznesie dominują długofalowe plany i zamówienia. Wiadomo, że szwalnie odzież zimową, jak czapki, zaczynają szyć wiele miesięcy wcześniej i teraz, gdy sklep Widzewa pojawił się we wrześniu, nie rzucą nagle wielkich zamówień, żeby wyprodukować specjalnie dla nas czapki zimowe w ostatniej chwili. Nikt na słowo "Widzew" nie zatrzyma swoich wielotysięcznych umów.
Długo czekaliśmy na porządny sklep internetowy. Już działa, ale produkty pojawiają się w nim później niż w sklepie stacjonarnym. Da się coś w tym zakresie zmienić?
- Sklep internetowy organizowany był we własnym zakresie - naszymi klubowymi siłami. Pierwsza wersja była uboga, ale powstawała w trudnych okolicznościach, pomiędzy organizacją dni meczowych a sprzedażą karnetów i biletów. Nie była to więc najpilniejsza potrzeba i priorytet, ale zależało nam, żeby jak najszybciej ruszyło cokolwiek. Obecnie sklep internetowy działa już bardzo sprawnie i oferuje sporo produktów. Problemem natomiast ciągle jest brak podłączenia do systemu sprzedażowego, co powodować może między innymi rozbieżność między stanem faktycznym liczby produktów na sklepie, a stanem podanym w systemie. Dlatego bardzo przepraszamy, jeśli okaże się, że jest problem z realizacją jakiegoś zamówienia, bo niestety jeszcze się to zdarza. Informatycy nad tym pracują, dogrywają pewne rzeczy, sprawdzają, testują, eliminują błędy, ale potrzeba jeszcze trochę czasu, żeby wszystko zadziałało perfekcyjnie. Zapewniam jednak, że będzie lepiej i szybciej. Trzeba pamiętać, że większość procesu sprzedażowego, stacjonarnego i internetowego, powstała w dwa miesiące - wykonaliśmy w tym zakresie w kilka osób kawał roboty.
Docelowo każdy znajdzie w sklepie Widzewa coś dla siebie?
- Taki jest zamiar. Zwiększamy gamę produktów dla dzieci. Pamiętamy też o kobietach i asortyment dla nich na pewno się poszerzy. Wspominałem o produktach klasy VIP czyli premium. Są już krawaty, portfele czy paski, a dojdą chociażby koszule wizytowe. Nasi partnerzy też chcą współpracować w zakresie zwiększania oferty sklepu, dlatego mogą pojawić się jakieś wspólne inicjatywy. Dzięki temu możemy zyskać dedykowane produkty wykonane przez zaangażowane w klub firmy, zamiast szukać na zewnątrz.
Zgłaszają się do was producenci niezwiązani z Widzewem?
- Pewnie, ale większość ofert wygląda tak, że sam wyprodukowałbym to znacznie taniej niż oni chcą nam to sprzedać. Takich firm czy ludzi jest wiele. Nie było tak naprawdę, może poza jednym przypadkiem na dwadzieścia, ciekawej propozycji zewnętrznej, która byłaby godna rozważenia, jeśli chodzi o projekt i relatywnie rozsądną cenę. Mnie zawsze zastanawiało, dlaczego takich ofert nie było od początku funkcjonowania Widzewa na nowym stadionie. Dziwnym zbiegiem okoliczności zaczęły się pojawić po wejściu do Widzewa Murapolu. Ciekawe, prawda?
Widzew może realnie zarabiać na sprzedaży gadżetów?
- Na pewno tak będzie, ale jeszcze nie na tym etapie. Najbliższy rok będzie już się normował i efekt dla klubu będzie już widoczny, ale na razie pieniądze, które przybywają, zaraz się rozchodzą, bo oferta musi być poszerzana i potrzebne są inwestycje. W końcu ciągle jesteśmy na samym początku naszej drogi i rozwoju. Chciałbym, by w przyszłości sklep sam robił własny budżet, miał wszystko zbalansowane i odprowadzał do klubu odpowiednie, konkretne zyski.
Chcemy też wyjść z ofertą współpracy do kibiców, tak żeby ich produkty w jakiś sposób przechodziły przez klub. Wtedy też od razu uregulowana zostałaby i odpowiednio dopilnowana kwestia herbu. Przy ilości zamawianych przez nas rzeczy nie powinno być wtedy problemu wzrostu kosztów przy efekcie skali, a niewielki zarobek klubu z tego tytułu przeznaczany byłby na działania społeczne nakierowane przede wszystkim na dzieci: akcje, spotkania, konkursy - i gadżety w ich ramach przekazywane najmłodszym.
Twoja praca nie sprowadza się tylko do organizacji funkcjonowania sklepu. Miałeś aktywny udział również w przygotowywaniu widzewskich Mikołajek. Co w realizacji tego przedsięwzięcia z twojego punktu widzenia wymagało najwięcej pracy? Co było najtrudniejsze?
- Pomysł całego przedsięwzięcia wyszedł od Krzyśka Kaczyńskiego z OSK "Tylko Widzew" i Kamili Matusiak z Biura Prasowego Widzewa. W klubie szybko zdecydowaliśmy: ok, realizujemy. Cała akcja przygotowana została w kilkanaście dni. Ogarnąć trzeba było choinkę, pozwolenia, wycinkę i wiele spraw, które nie były takie proste i oczywiste. Niektóre problemy wyskakiwały niespodziewanie, w ostatniej chwili, a czasem nie spędzały snu z powiek przez kilka dni. O przeciąganiu własnymi siłami ważącej 700 kilogramów 10-metrowej choinki z jednego skraju stadionu, gdzie została wypakowana z tira, do drugiego skraju, na którym miała być ustalona, krążyć będą pewnie przez lata legendy. Dodam tylko, że jeszcze godzinę przed planowanym pojawieniem się dźwigu, który miał ją podnieść i ustawić, choinka znajdowała się w zupełnie innym miejscu niż powinna. Tego dnia miałem chyba drugi raz w ręku pilarkę elektryczną. Nie tylko ja.
Mikołajki na stadionie trwały od rana do wieczora. W międzyczasie Krzysiu z ludźmi z OSK i Kamilą ogarniali grupy szkolne, a my walczyliśmy z choinką. Wszystko się na szczęście udało, choć łańcuch zawisł na niej chyba minutę przed symbolicznym odpaleniem lampek choinki o 19:10. Duża w tym zasługa naszego dzielnego strażaka Waldka Krajewskiego.
To, co się tego dnia działo, pokazuje też, że w klubie nie ma za dużo miejsca na osoby z zewnątrz, traktujące Widzew tylko jako pracę na osiem godzin dziennie. Gdyby nie osoby mocno zaangażowane, nie udałoby się tych Mikołajek zorganizować, a okazały się wielkim sukcesem. Wszystko jednak dzięki zaangażowaniu ludzi, którym na tym klubie naprawdę zależy. Jednodniowa impreza wymagała olbrzymiego poświęcenia i wysiłku, nie tylko fizycznego, czy to w weekend, czy wieczorem, dawno po godzinach pracy.
Będziemy tę akcję powtarzać co roku, choć pewnie organizacja wyglądać już będzie trochę inaczej. Odbiór i zainteresowanie pokazały jednak, że na pewno warto. Chyba jako jedyni w Polsce postawiliśmy - klub i kibice (tu olbrzymie podziękowania należą się OSK "Tylko Widzew") - swoją choinkę.
Widzew stawia na najmłodszych kibiców. Na stadion Widzewa chodzi coraz więcej dzieci. Jest szansa, że kiedyś witać je będzie w Sercu Łodzi maskotka Widzewa?
- To nie jest łatwy temat, bo od pomysłu do realizacji jest naprawdę wiele do zrobienia. Trudno też jednoznacznie wskazać wzór maskotki. Mieliśmy kiedyś konkurs dla dzieci dotyczący ich wizji klubowej maskotki, ale to była zabawa poglądowa, tamte pomysły nie byłyby zbyt łatwe do realizacji. Na razie nie jest to priorytetem, bo nie chcemy robić nic na siłę, a musimy zająć się planowaniem i organizacją wielu innych spraw, również ukierunkowanych na aktywizację najmłodszych. Myślę, że na maskotkę też przyjdzie czas. Na razie chcemy wyjść z Widzewem poza Łódź, odwiedzać dzieci dalej, nawet w Piotrkowie Trybunalskim. Tylko tu trzeba zachować równowagę z tym, że piłkarze skupiać muszą się przede wszystkim na trenowaniu i grze, bo wiosną celem nadrzędnym jest awans do II ligi.
Co w takim razie może w roku 2018 czekać na kibiców na stadionie i w jego obrębie?
- Na pewno chcemy aktywniej działać w dniu meczowym. Mamy nadzieję, że podczas większości gier domowych organizowana będzie strefa kibica. Pod trybuną C powstanie pub, o czym niedawno oficjalnie informowaliśmy. Myślę, że oferta Serca Łodzi w przyszłym roku może zainteresować wielu kibiców. Liczymy, że będziemy się spotykać dużo częściej i w jeszcze liczniejszym gronie.
Stadion staje się użyteczny na co dzień. A co z jego wyglądem? Pojawiały się po drodze różne pomysły, np. na zagospodarowanie siatki okalającej obiekt.
- Są pewne plany na zagospodarowanie powierzchni dotyczące nie tylko siatki, ale też między innymi wejść na trybuny. Zależy nam, żeby takie przestrzenie urozmaicić. Trwają w tym temacie rozmowy z miastem, chociaż głównie nieformalne i nieoficjalne. Takie rzeczy zrobić trzeba z głową. Nasze relacje z miastem bardzo się zresztą poprawiły i nie jest to raczej związane z kampanią wyborczą, bo dotyczy wielu urzędników i pracowników magistratu. Wszystkim zależy, żeby miło się na stadion patrzyło i wchodziło.
Atmosfera w klubie sprzyja i zachęca do dalszej pracy?
- Zgadza się. Ważne jest to, że klub opiera się na ludziach, którzy chcą tu być i dla niego pracować. To sprawia, że na każdy problem jesteśmy w stanie znaleźć rozwiązanie najlepsze dla Widzewa. Jesteśmy też w stałym kontakcie z przedstawicielami Murapolu, który na przykład bardzo zaangażował się w akcję mikołajkową. Nasza praca jest przez nich ceniona i są świadomi tego, co robimy. Fajnie wszystko zaczyna wyglądać i myślę, że jest z czego i na czym budować. Tymczasem chciałbym życzyć wszystkim wesołych Świąt Bożego Narodzenia i wspaniałego widzewskiego Nowego Roku, a w nim oczywiście przede wszystkim awansu! Widzimy się w Sercu Łodzi.