Global categories
Tomasz Włodarek: Pracuj w ciszy, niech efekty robią hałas
Marcin Olczyk: Trudno było ci podjąć decyzję o przejściu do Widzewa?
Tomasz Włodarek: Kluczowa była tu oczywiście osoba trenera Marcina Kaczmarka, z którym poznaliśmy się w Bruk-Bet Termalice Nieciecza. Nie była to łatwa decyzja, przede wszystkim, dlatego, że w Widzewie sporo się w ostatnim czasie działo, więc miałem pewne obawy. Trener Kaczmarek szybko mnie jednak przekonał. Cieszę się, że chciał ze mną dalej współpracować. Myślę, że dobrze się dogadujemy i uzupełniamy. Bardzo dobrze wspominam te osiem miesięcy pracy z nim w Niecieczy i chciałbym dalej rozwijać się przy jego boku.
W jakich okolicznościach poznałeś trenera Kaczmarka? Jakie były początki waszej współpracy?
- Dla Bruk-Betu Termaliki był to bardzo trudny moment. Rozpoczynaliśmy sezon z nadziejami na awans, a po dziewięciu kolejkach byliśmy na ostatnim miejscu w tabeli I ligi. Nastąpiła więc zmiana trenera. Marcin Kaczmarek wprowadził do szatni bardzo dużo pozytywnej energii. Czasu na treningi nie było sporo, ale wyraźne zmiany udało się wprowadzić w sferze mentalnej. Zmieniła się cała aura wokół drużyny, co dla piłkarzy było nowym bodźcem do pracy. Od tego momentu szło nam tak dobrze, że licząc tylko czas spędzony w klubie przez trenera Kaczmarka, byliśmy zespołem z czwartym największym dorobkiem punktowym w rozgrywkach, a sezon skończyliśmy na ósmym miejscu. Przy czym skład personalny drużyny jakoś mocno się w tym okresie nie zmienił, doszedł jedynie Piotr Wlazło, który okazał się znaczącym wzmocnieniem.
Od początku dobrze się dogadywaliście?
- Trener był otwarty na moje sugestie i pomysły, a w moich obowiązkach, zgodnie z jego decyzjami, znalazły się zagadnienia, na których się znam i które lubię, więc od samego początku skojarzenia z jego osobą mam bardzo pozytywne. Relacje międzyludzkie są w tej pracy bardzo ważne, a trener Kaczmarek potrafi o nie odpowiednio zadbać, nie tylko w kontekście drużyny, ale też wewnątrz sztabu szkoleniowego.
W Widzewie pełnisz funkcję drugiego trenera i analityka. Co głównie należy do twoich obowiązków?
- Od zawsze, pracując w klubach czy akademiach piłkarskich, przede wszystkim byłem trenerem. Praca analityczna jest do tego dodatkiem. Dopiero będąc w sztabach młodzieżowych reprezentacji Polski i w niektórych kolejnych klubach, zacząłem skupiać się na tym mocniej. Wynikało to przede wszystkim z ograniczonych możliwości w poszczególnych sztabach, ale też z rosnącej roli analizy własnych zagrań czy zachowań rywali. Zakres analizy danych i wideo jest szeroki. Najważniejsze, żeby wnioski z niej udało się przełożyć potem na boisko w trakcie meczu, a wcześniej w treningu.
Wydaje się, że rola analizy stale rośnie, zwłaszcza w dobie Internetu i łatwej dostępności odpowiednich materiałów. Czy faktycznie sztaby do analiz przykładają coraz większą wagę?
- Zakres pracy wynika przede wszystkim z tego, w jakim klubie się pracuje. W przypadku Widzewa analiza gry rywala ma inne znaczenie, niż w zespole walczącym o utrzymanie. Nie można tego oczywiście zaniedbywać i lekceważyć przeciwnika. W jego grze zawsze warto znaleźć choć dwa, trzy detale, które można potem wykorzystać i przełożyć na swoje zachowania na boisku, żeby na przykład zwiększyć liczbę akcji podbramkowych, dostosować stałe fragmenty lub odpowiednio ustawić się w obronie. Sporo zależy od tego, jak skonstruowany i rozbudowany jest sztab szkoleniowy drużyny. W Bruk-Becie Termalice pierwotnie zajmowałem się tylko analizami, ale później moja rola rosła.
Ważnym punktem w twoim trenerskim CV jest praca z młodzieżowymi reprezentacjami Polski. Czy obecnie nadal wchodzisz w skład któregoś ze sztabów kadr narodowych?
- Z reprezentacjami młodzieżowymi pracuję od czterech lat. Pierwszy do współpracy zaprosił mnie trener Robert Wójcik, który pracował z Michałem Globiszem. Dołączyłem do sztabów kadr U15 i U17. Później pomagałem Darkowi Gęsiorowi w kategoriach U19 i U20. Dalej jestem w strukturach sztabu PZPN, ale najbliższa przyszłość pokaże na ile możliwe będzie łączenie pracy w młodzieżowych reprezentacjach z pełnym zaangażowaniem w Widzew. Zwykle wiąże się to bowiem z 3-4 wyjazdami w ciągu roku w terminach FIFA. W kadrach zajmowałem się właśnie głównie analizą. Rywalizowaliśmy z topowymi reprezentacjami, więc ich rozpracowanie było naprawdę istotne. Obserwując rywali z całego świata łatwo o przydatne wnioski. Wyniosłem z tego wiele cennych doświadczeń.
Zdarzały się mecze, w których twoja praca analityczna okazywała się kluczowa dla wyniku?
- Pamiętam takie spotkanie z Grecją, przed którym przeanalizowałem dokładnie wszystkie wykonywane przez ten zespół od początku eliminacji rzuty karne. Musieliśmy wygrać to spotkanie 4:0. Skończyło się 3:0 dla nas, ale rywal miał dwie jedenastki. W obu przypadkach ich egzekutorzy strzelali dokładnie tam, gdzie sugerowała analiza. Grający obecnie w GKS-ie Katowice Bartek Mrozek dostał konkretne informacje, w obu przypadkach poszedł w ciemno i oba te karne obronił. Tu można było mówić o stuprocentowym przełożeniu analizy zachowań rywala na grę. Warto zagłębiać się w takie sprawy, bo o wyniku końcowym decyduje szereg małych elementów.
Przyszedłeś do klubu, który cieszy się olbrzymim zainteresowaniem. Czy w twojej pracy odczuwa się presję oczekiwań, która w Widzewie, zwłaszcza piłkarzom, towarzyszy na każdym kroku?
- Każdy trener marzy o pracy w takim klubie, przy pełnych trybunach i zainteresowaniu tak wielu kibiców. Gdyby mnie to przerażało, musiałbym zmienić zawód. Widzew to jest wielki klub. Zdaję sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje. W zeszłym sezonie miałem okazję być na jednym meczu w Łodzi i miałem do czynienia z tą niesamowitą atmosferą. Presja na pewno będzie tu zawsze, podobnie jak spore oczekiwania, ale ja staram się skupiać na swojej pracy. Chcę, żeby miała ona wpływ na grę i wyniki zespołu. Robimy w sztabie wszystko, żeby te wyniki sprostały wymaganiom całego środowiska.
Na meczu Widzewa byłeś w zeszłym sezonie służbowo?
- Tak. Obserwowałem wówczas dla Bruk-Betu Termaliki jednego z zawodników Olimpii Grudziądz. Chciałem też przy okazji zobaczyć jak prezentuje się Widzew, zwłaszcza że wcześniej miałem okazję współpracować z Danielem Tanżyną w ramach mojego projektu i byłem ciekaw jak sobie radzi.
Zanim przyszedłeś do Widzewa musiałeś poznać też Marcela Pięczka, który w zeszłym sezonie znalazł się w reprezentacji Polski U19 u Dariusza Gęsiora.
- Zgadza się. A jeszcze wcześniej Marcela Stefaniaka, z którym współpracowaliśmy 2-3 lata w reprezentacji rocznika 2000. Wtedy trafiliśmy na arenie międzynarodowej na bardzo ciekawe mecze z Hiszpanią, Portugalią i Grecją. Bardzo dobrze wspominam ten czas.
Czy Widzew jako klub spotykałeś wcześniej na twojej zawodowej ścieżce?
- Co ciekawe, mój pierwszy staż trenerski odbyłem właśnie w Widzewie, u trenera Andrzeja Kretka, z którym później utrzymywałem kontakt również poprzez moich rodziców. Znał się z nimi jeszcze z czasów gry w GKS-ie Jastrzębie. Przyjechaliśmy do Widzewa w 2010 roku jako początkujący trenerzy, razem z moim bratem bliźniakiem. W drużynie grał wtedy Marcin Robak. Trafiliśmy tu akurat, gdy Widzew wygrał ze Śląskiem Wrocław 5:2, a Marcin strzelił trzy bramki. W tamtym czasie poznałem też Maćka Szymańskiego, dzisiaj dyrektora Akademii Widzewa. Nasze drogi przecinały się później wielokrotnie i mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Przy okazji pracy reprezentacyjnej miałem styczność z Józefem Młynarczykiem, który jest wielką osobowością i wspaniałym człowiekiem, a przy tym piłkarską legendą. Widzew w moim życiu był więc obecny w bardzo różny sposób.
Długą drogę przebyłeś od swojego pierwszego stażu do poważnej pracy w klubie z al. Piłsudskiego 138. Gdzie podziewałeś się w tym czasie?
- Jeszcze na studiach zacząłem pracę w prywatnej szkółce piłkarskiej. Później zająłem się szkoleniem młodzieży w MOSiRze w Jastrzębiu. Następnie trafiłem do Akademii Piłkarskiej Legii Warszawa. Potem zdecydowałem się z grupą trenerów rozwijać własny projekt szkoleniowy. Pracowałem również w Nadwiślanie Góra, kiedy występował w II lidze. W tym czasie rozpoczęła się moja przygoda z reprezentacjami młodzieżowymi. Byłem też asystentem w GKS-ie Jastrzębie. Dużo czasu, bo ponad trzy lata, spędziłem w akademii piłkarskiej w Dąbrowie Górniczej, w kategoriach U13 i U15. W końcu trafiłem do Bruk-Bet Termaliki, w której pracowałem przez ostatnie półtora roku.
Wspomniałeś o własnej inicjatywie szkoleniowej. Czego ona dotyczy?
- Wspólnie z bratem, Łukaszem, który jest asystentem w Jastrzębiu, a także z Dawidem Szwargą z GKS-u Katowice i Łukaszem Targielem stworzyliśmy projekt „Deductor”. Skierowany jest on zarówno do młodszych, jak i starszych zawodników. Organizujemy obozy, prowadzimy treningi indywidualne, przeprowadzamy kompleksowe analizy gry zawodników i całych zespołów. Szkolimy również trenerów - w zeszłym sezonie zorganizowaliśmy dla nich 6-7 kursów, w różnych miastach. Prowadzimy też szkolenia on-line, łącznie przeszkoliliśmy ponad 300 trenerów. Chcemy rozwijać piłkarzy, ale też poszerzać horyzonty szkoleniowców. Jednym z pierwszych zawodników, którzy zaczęli z nami współpracować jest Kamil Wilczek. To był pierwszy senior, który nam zaufał. Później pojawiali się na kilku treningach m.in. Kuba Świerczok czy wspomniany Daniel Tanżyna (za czasów gry w Tychach), ale też wielu innych zawodników z pierwszej ligi i ekstraklasy.
Na czym skupiają się takie treningi?
- W przypadku młodych zawodników myślimy przede wszystkim o podnoszeniu umiejętności i rozumieniu gry. Zwracamy uwagę na różne elementy. Z seniorami pracujemy głównie nad zachowaniami charakterystycznymi dla ich pozycji. Dostają od nas, na bazie analizy, 2-3 wskazówki, a później weryfikujemy w meczu, jak sobie radzą z ich zastosowaniem i oceniamy czy są one faktycznie przydatne w grze. Kamil Wilczek jest dobrym przykładem na skuteczność tych metod. Sam potwierdza, że dzięki pracy z nami dochodzi do zdecydowanie większej liczby okazji i zdobywa więcej bramek, a my, oglądając te gole, faktycznie dostrzegamy efekty naszej pracy. Z Kamilem skupiliśmy się na doskonaleniu zachowania taktycznego związanego z rozumieniem gry.
Czy popyt na tego typu usługi we współczesnej piłce rośnie? Ciężko wam znaleźć chętnych?
- Zgłasza się do nas wielu piłkarzy. Czasem doradzają im to nawet agenci. Chętnych do rozwoju, na każdym etapie kariery, jest coraz więcej. W Widzewie też to widać. Sporo piłkarzy chce zostawać po zajęciach, podnosić umiejętności i szlifować konkretne elementy gry. Takie nastawienie na pewno cieszy, a dzięki niemu również całej drużynie powinno być łatwiej osiągnąć sukces. W Widzewie, w ramach naszej pracy sztabowej, wprowadzamy elementy analityczne do odpraw, przykładamy też uwagę do poszczególnych ćwiczeń rozwojowych w ramach rozgrzewek, gdzie wdrażamy elementy taktyki indywidualnej. Myślę, że idzie to wszystko w dobrym kierunku, chociaż wykonaną pracę i zastosowane metody zweryfikuje boisko. Moje motto to: „Pracuj w ciszy, niech efekty robią hałas”. Tego się trzymam. Warunki do pracy mamy na poziomie ekstraklasowym, niczego nam nie brakuje, więc możemy skupiać się na tym, żeby jak najlepiej przygotować się do ligi i walki o awans.