Global categories
Tomasz Łapiński, czyli skazany na Widzew
Potknięcie w drodze na szczyt
W podlaskich Łapach ukryć talent Tomasza Łapińskiego nie było łatwo. Młodzieżowy reprezentant kraju szybko trafił na celownik największych klubów w kraju, by już w wieku 18 lat trafić do Widzewa. Łódzki klub w 1987 roku dryfował akurat powolutku po równi pochyłej, ale dzięki temu Łapiński dojrzewał piłkarsko w trudnych czasach, co nie mogło pozostać bez wpływu na przyszłe sukcesy.
Młody wówczas obrońca szybko zadomowił się w drużynie. Już w pierwszym swoim sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał 16 spotkań. W kolejnych latach było tylko lepiej. Widzew w tym czasie zdążył zanotować bolesny upadek (spadek do 2. Ligi), ale szybko odbił się od dna i zaraz po powrocie na najwyższy szczebel zameldował się na podium rozgrywek.
Olimpijski spokój
W 1992 roku, kiedy to beniaminek z Łodzi sięgnął po brązowy medal pierwszej ligi, kolekcja Łapińskiego wzbogaciła o jeszcze jeden krążek - zapewne najcenniejszy w całym jego dorobku sportowym. Na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie Polska przegrała dopiero w finale. Srebro, będące pięknym nawiązaniem do legendarnych drużyn Kazimierza Górskiego, sprawiło, że o Łapińskim i jego kolegach usłyszał cały świat. Biało-czerwoni upokorzyli wtedy w grupie Włochów z Demetrio Albertinim czy Giuseppe Favallim w składzie (3:0), a sposób znaleźli na nich dopiero gospodarze, których reprezentowali wówczas chociażby Pep Guardiola i Luis Enrique. W każdym meczu pełne 90 minut rozegrał Łapiński.
- Tomek był przede wszystkim człowiekiem wyjątkowo spokojnym i pomocnym. Był naprawdę solidnym piłkarzem, jednym z kluczowych już wtedy w Barcelonie. Widać było, że cały czas się rozwija, zresztą chwilę później debiutował w pierwszej reprezentacji - wspomina Paweł Janas, asystent selekcjonera kadry olimpijskiej, Janusza Wójcika.
Podobnego zdania jest po latach Jerzy Brzęczek, kapitan srebrnej drużyny z Barcelony, a później seniorskiej reprezentacji Polski. - Tomek Łapiński był wspaniałym obrońcą, siłą naszej drużyny, człowiekiem dającym niesamowity spokój. Często śmialiśmy się, że wydusić z niego choć jedno słowo było niesamowitym wyczynem. Miał też bardzo fajny nawyk, którym nas szczerze bawił - zawsze kręcił wąsa. Zastanawialiśmy się czy to kręcenie wąsa to były jego odpowiedzi i ewentualnie zabieranie głosu, czy po prostu tak miał - wspomina ze śmiechem obecny trener ekstraklasowej Wisły Płock.
Najlepszy z najlepszych
Spokojny, zdecydowany, bezkonfliktowy i pomocny - te przymiotniki przewijają się w każdej rozmowie o Łapińskim z jego byłymi kolegami z boiska i współpracownikami. W połączeniu z nieprzeciętnymi umiejętnościami piłkarskimi i odpowiednimi warunkami fizycznymi przepisu na sukces napisał się sam.
- Z Tomkiem spędziłem sporo czasu w Widzewie. Wiele razy na wyjazdach dzieliliśmy pokój, dlatego znamy się dobrze. Jest to na pewno jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, środkowy obrońca, z jakim grałem. Pamiętam jego możliwości w grze jeden na jednego. Był bardzo trudny do ogrania. Stanowił zabezpieczenie całej formacji obronnej i wywiązywał się z tego znakomicie. Co ważne, umiejętności miały tu wsparcie w mądrości, boiskowej i życiowej - charakteryzuje kolegę z Widzewa, a wcześniej reprezentacji olimpijskiej, Dariusz Gęsior.
Skala jego umiejętności i talentu wykraczała zdecydowanie poza granice ojczyzny. - Piłkarsko był jak na swoje czasy świetny. Nie tylko ja głośno o tym mówiłem. Trenerzy rywali byli podobnego zdania. Po jednym z meczów z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów Ottmar Hitzfeld przyznał, że Tomek to jeden z najlepszych obrońców w Europie i chętnie widziałby go w swoim zespole. Tyle że on nie chciał nigdzie iść - przypomina po latach Franciszek Smuda, legendarny trener Widzewa, który podobnie jak Łapiński, pomaga teraz odbudować zasłużony polski klub.
- To był prawdopodobnie najlepszy obrońca, z jakim grałem. Dużo było takich meczów, które to on nam wybronił, a nie ja. Ufaliśmy sobie na tyle, że zdarzało się, że przed meczem jeden prosił drugiego: uważaj dzisiaj na mnie, bo słabiej się czuję. Zawsze mogliśmy na sobie polegać - opisuje wyjątkową relację z Łapińskim Andrzej Woźniak, nie tylko wieloletni bramkarz Widzewa i reprezentacji Polski, ale też zawodnik takich klubów, jak FC Porto (ćwierćfinalista Ligi Mistrzów w 1997 roku Polakiem w kadrze) czy SC Braga. - To był dla mnie człowiek, na którego najbardziej mogłem liczyć - w każdej sytuacji boiskowej. Nie miałem z nim najmniejszych problemów. Mało tego, uzupełnialiśmy się. Doskonale do siebie pasowaliśmy charakterologicznie. Obaj jesteś osobami bardzo spokojnymi, dlatego bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Nigdy się na nim nie zawiodłem - zdradza „Książę Paryża”.
Tylko Widzew
W klubie jako piłkarz spędził nieprzerwanie 12 lat, zdobywając dwa tytuły mistrza Polski i grając w Lidze Mistrzów, do której Widzew awansował w dramatycznych okolicznościach. Dla drużyny stał się niezastąpiony, a i on sam nie chciał zmieniać otoczenia. Znalazł swoje miejsce na ziemi. - Klubowi oddany był niesamowicie. Miał tyle propozycji, że nie wiem czy na jego miejscu na którąś bym się nie skusił. On jednak poświęcił całą karierę Widzewowi - zaznacza Smuda.
- Szkoda, że w którymś momencie nie wyjechał za granicę, bo miał niesamowite predyspozycje - przyznaje Brzęczek, który - w przeciwieństwie do reprezentacyjnego kolegi - zdecydował się na międzynarodową karierę i na pewno tego nie żałuje.
Na boisku nie tracił czasu na dyskusje, ale nie przeszkadzało mu to w byciu szanowanym i skutecznym kapitanem. - W szatni czy na boisku był człowiekiem spokojnym, ale konkretnym. Wiedział czego chce. Nie mówił dużo, ale jeżeli już się odzywał to krótko i na temat. Na wszystko reagował spokojnie, dokonując przy tym szybkiej analizy i momentalnie podejmując odpowiednią decyzję. Dzięki temu wszystko miało przy nim ręce i nogi - wspomina Gęsior. - W Widzewie graliśmy tak, że praktycznie każdy włączał się do ofensywy. Dotyczyło to również obrońców. Zwykle z tyłu był jednak Tomek, który raczej w tych akcjach nie uczestniczył. Zabezpieczał wówczas wszystkich, a my czuliśmy się z tym dużo pewniej i spokojniej - dodaje.
- Bardzo trudno było się przedrzeć przez obronę z nim w składzie - przyznaje Janas, już z punktu widzenia byłego trenera Legii Warszawa, z którą Widzew z Łapińskim rywalizował o prymat w kraju w połowie lat dziewięćdziesiątych minionego wieku.
Rozstania i powroty
Z Widzewa Łapiński odszedł do klubu, który kibice czerwono-biało-czerwonych uważają, za jednego ze zdecydowanie największych wrogów. Trudno było jednak żywić do legendarnego obrońcy urazę za przejście do Legii w tamtych okolicznościach. - Nigdy nie ukrywałem tego, że zmusiła mnie do tego sytuacja w klubie. Musiałem odejść i tyle. Nie miałem w sumie nic do powiedzenia. Mógłbym zostać, ale klub miałby wtedy takie problemy finansowe, że nie wiem czy byłby w stanie z nich wyjść. Nie miałem więc praktycznie na nic wpływu - wyjaśnia sam zainteresowany.
Do Widzewa wracał później w kilku rolach. Teraz rozpoczyna zupełnie nowy rozdział. Jako doradca zarządu do spraw sportowych będzie pomagał wyszukiwać młodych piłkarzy mogących wzmocnić zespół. Postara się też swoją wiedzę i doświadczenie wykorzystać do pracy z obecnymi piłkarzami Widzewa. Witamy w domu!