Global categories
To było niesamowite przeżycie - rozmowa z Przemysławem Rodakiem
Bartłomiej Stańdo: Strzeliłeś prawdopodobnie ostatniego gola w czwartoligowej historii Widzewa. To nagroda za - często niedocenianą - czarną robotę w środku pola przez całą rundę?
Przemysław Rodak: Trener w szatni podpowiadał, że skoro przeciwnicy ustawili się na linii szesnastego metra i ciężko jest się przedrzeć środkiem, to receptą na rozmontowanie ich defensywy będą strzały z dystansu. Posłuchałem trenera, spróbowałem i udało się otworzyć wynik meczu. Szkoda, że ten gol nie przyniósł zwycięstwa, bo na Plac Wolności powinniśmy udać się ze świeżo zdobytymi trzema punktami.
Jak wrażenia po fecie? Widziałem, że wszystko nagrywałeś.
- Nieprawdopodobne przeżycie. Chyba każdy piłkarz chciałby w czymś takim uczestniczyć i coś takiego przeżyć. Stać na dachu tego autobusu, gdy idzie za tobą kilka tysięcy fanatycznie dopingujących kibiców - coś niesamowitego, nie do opisania. Dla takich chwil gra się w piłkę.
Widzew to marka, pewnie dlatego zdecydowałeś się tu przyjść. Spodziewałeś się jednak, że aż tak wielka? Sześć tysięcy kibiców świętujących awans. Do trzeciej ligi, nie ekstraklasy.
- "Czerwona Armia" nie tylko w sobotni wieczór, ale przez całą rundę udowadniała, że mówienie o Widzewie w kategoriach marki to nie jest czcze gadanie ani wyświechtany slogan. Natomiast nawet gdyby mi ktoś powiedział, że przyjdzie z nami świętować sześć tysięcy ludzi… Tego nie można się spodziewać. To trzeba przeżyć.
Za wami runda prawie idealna. 17 zwycięstw, dwa remisy, zaledwie cztery stracone gole - te liczby robią wrażenie. Przysłowie jednak mówi, że nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Jest coś, co - z perspektywy czasu - poprawiłbyś w grze swojej bądź całego zespołu?
- Zawsze coś można poprawić, ale szczegółowa ocena należy do trenera, nie do mnie. Na pewno fajnie byłoby wygrać wszystkie 19 spotkań, ale okazało się to niemożliwe.
Chyba nawet najbardziej optymistycznie nastawieni do świata kibice nie spodziewali się, że uda się wygrać niemal wszystko. Po piątym, siódmym, dziesiątym zwycięstwie wszyscy - zupełnie bez pretensji w głosie, ze zrozumieniem - mówili, że w końcu musi przyjść słabszy mecz, bo kiedyś trzeba przegrać. Tymczasem Przemysław Rodak w barwach Widzewa jest nadal niepokonany.
- Przerwanie serii nawet nie przewinęło nam się przez myśl, bo trener nastawiał nas na każde spotkanie z osobna. Po kolejnym zwycięstwie cieszyliśmy się, ale niemal natychmiast nasze myśli skupiały się już na kolejnym. Nie rozpatrywaliśmy tego w kategoriach: "o, teraz wygramy 19 meczów!", tylko myśleliśmy o pokonaniu tego najbliższego rywala. Chyba dzięki temu udało nam się wykręcić taki wynik.
Przyszedłeś z pierwszej ligi do czwartej, ale partnera w środku pomocy miałeś iście ekstraklasowego.
- Dobrze nam się ta współpraca z Princem układała, wzajemnie się uzupełnialiśmy i kontrolowaliśmy środek pola. Z meczu na mecz wyglądało to coraz lepiej. Piłka ma uniwersalny język, więc na polu komunikacyjnym także żadnych barier nie było.
Z Pogonią Siedlce przeszedłeś drogę z trzeciej ligi do pierwszej. Teraz będzie deja vu?
- Oby nie, bo w Widzewie metą jest ekstraklasa. Natomiast nie chciałbym wracać do tematu Pogoni Siedlce czy też porównywać obie te drogi, bo jestem zawodnikiem Widzewa, na tym się skupiam i to Widzew jest teraz moim priorytetem.
Za kilka miesięcy do użytku oddany zostanie nowy stadion. Perspektywa gry na nim napędza, czy może w zespole myśli nie wybiegają tak daleko w przyszłość?
- Wszyscy z pewnością zastanawiają się przede wszystkim, jak ten zespół będzie wyglądał w wyższej klasie rozgrywkowej, gdzie o całkowitą dominację w stylu tej wiosennej będzie trudniej. Ale temat stadionu istnieje, chyba marzeniem każdego w tej drużynie - a na pewno moim - jest to, by na nim zagrać.
Czułeś presję przed przyjściem do Widzewa? Jesteś doświadczonym zawodnikiem i nauczyłeś już się z nią radzić, ale nadzieje kibiców dotyczące zimowej rewolucji kadrowej spoczywały głównie na twoich barkach. To ty byłeś najbardziej doświadczonym z tych piętnastu zawodników piłkarzem, który przychodził z najwyższej ligi.
- Na boisku jest jedenastu ludzi i presja w takim klubie, jak Widzew, rozkłada się na każdego. Jeśli ktoś zawali bramkę - cierpimy wszyscy. Podobnie gdy ktoś strzeli, to taki stan rzeczy cieszy każdego z nas. Presja odczuwalna była szczególnie w tych pierwszych spotkaniach na wiosnę, ale po kilku zwycięstwach wszyscy czuliśmy się pewniej. To było widać w naszej grze.
W Widzewie grałeś jako defensywny pomocnik, ale zdarzyło ci się wystąpić też w linii defensywnej. Gdzie czujesz się lepiej i na jakiej pozycji możemy spodziewać się twoich występów w trzeciej lidze? Gdy przychodziłeś z Pogoni Siedlce, mówiło się, że do Widzewa trafia obrońca.
- Być może dlatego, że przez ostatnie pół roku występowałem właśnie w roli stopera? Niemniej jednak, najlepiej czuje się w środku pomocy i właśnie tam spędziłem większość swojej przygody z piłką. Cofałem się tylko wtedy, gdy musiałem zastąpić piłkarza kontuzjowanego bądź pauzującego za kartki. Podobnie było wiosną, kiedy to pod nieobecność Michała Czaplarskiego zagrałem obok Kacpra Bargieła w spotkaniu z LKS Rosanów. Nie wyszło źle, bo wygraliśmy pewnie i zachowaliśmy czyste konto.
W poprzednim klubie byłeś kapitanem. Teraz też, z racji doświadczenia, starasz się wraz z Michałem Czaplarskim czy Adrianem Budką "trzymać szatnię"?
- Jestem tutaj dopiero od kilku miesięcy, więc ciężko powiedzieć. Każdy z osobna dokładna swoją cegiełkę do atmosfery panującej w zespole i dlatego nie można się do niej przyczepić. Klimat wewnątrz drużyny jest naprawdę pozytywny. Jedni zawodnicy przyczyniają się do tego bardziej, drudzy mniej - jak w każdej grupie, nie tylko piłkarskiej - ale w Widzewie wszystko składa się w jedną, dobrą całość.
Udało się zbudować drużynę nie tylko na boisku, choć przed wiosną właśnie zbudowanie monolitu w zespole było chyba jednym z większych wyzwań. Odeszło wielu piłkarzy z klubu, który też przecież powstał pół roku wcześniej, przyszło aż piętnastu nowych.
- To prawda, ale ze stworzeniem zespołu w szatni nie było żadnych problemów i cały proces przebiegł dość szybko. Także dzięki trenerowi, który dobierał zawodników nie tylko pod względem piłkarskim i taktycznym, ale też - jak za starych, dobrych widzewskich czasów - także pod względem charakterologicznym. Swoje zrobił też zimowy obóz, na którym mieliśmy świetne warunki do tego, by wszystkie rzeczy pozasportowe dograć.
Na koniec nie sposób ominąć tematu szkolenia młodzieży, którym - oprócz gry w drużynie seniorów - zajmujesz się w Widzewie.
- Praca z dziećmi nie jest dla mnie niczym nowym, bo przez osiem lat pracowałem w szkole. Widzew stawia na wychowanie młodzieży. I dobrze, bo to jest podstawa. W Łodzi pracuje mi się świetnie, prowadzę grupę fajnych chłopaków. Cały czas prowadzimy też nabór - treningi w poniedziałki o 18:30 i środy o 17:30 przy ulicy Czernika - na który wszystkich młodych futbolowych adeptów gorąco zapraszam.