To był naprawdę piękny czas w mojej karierze - rozmowa z Eduardem Visnakovsem
Ładowanie...

Global categories

15 February 2017 15:02

To był naprawdę piękny czas w mojej karierze - rozmowa z Eduardem Visnakovsem

Były zawodnik Widzewa Łódź opowiada m.in. czasach spędzonych w Łodzi, atmosferze na stadionie przy alei Piłsudskiego 138 i swoich planach na przyszłość.

Dariusz Cieślak: Początek rundy wiosennej i kolejna porażka. Ruch Chorzów na starcie zamyka tabelę piłkarskiej ekstraklasy. Czy nie masz małego deja vu?

Eduards Visnakovs: Trochę to podobna sytuacja do tej, którą  pamiętam z moich ostatnich tygodni w Widzewie. Oczywiście wszyscy w Ruchu jesteśmy niezadowoleni. Ciężko pracujemy nad tym, żeby było lepiej. Mam nadzieję, że w końcu zaowocuje to lepszymi wynikami i wydostaniem się ze strefy spadkowej. Mamy drużynę, którą stać na dużo więcej.

W ostatnim meczu z Cracovią wszedłeś dopiero na ostatnie piętnaście minut. Nie czujesz niedosytu? Granie końcówek to chyba nie to o czym marzy Eduards Visnakovs?

- Niestety, ale taka jest decyzja trenera i muszę się z nią pogodzić. Na treningach daję z siebie 100 procent. Pracuję najlepiej jak tylko potrafię i mam nadzieję, że w następnych meczach dostanę więcej czasu.

Pamiętasz swój debiut w polskiej ekstraklasie? Pięć bramek w trzech meczach dla Widzewa. Kibice cię pokochali.

- To był naprawdę piękny czas w mojej karierze. Miło wspominam zarówno mecze, jak i atmosferę, która panowała wówczas w drużynie. Te bramki pozwoliły mi bardzo szybko i łatwo zaaklimatyzować się w polskiej rzeczywistości. Nasz stadion może i nie był najpiękniejszy w lidze, ale atmosfera była na nim wspaniała!

Do Łodzi trafiłeś z Kazachstanu. Jak w porównaniu z tamtymi rozgrywkami wypada polska ekstraklasa?

- W treningach i przygotowaniach meczowych w Kazachstanie w mojej ocenie kładzie się większy nacisk na przygotowanie fizyczne zawodników. To naprawdę ciężkie i wyczerpujące zajęcia. Ale pod względem sportowym uważam, że polska ekstraklasa jest mocniejsza.

Twoje ówczesne testy w Widzewie zbiegły się również z zainteresowaniem GKS Bełchatów. Co zadecydowało, że wybór padł na Łódź?

- Doskonale to pamiętam. Bełchatów był bardzo zdeterminowany, ale oni wówczas występowali w pierwszej lidze, a Widzew w ekstraklasie. To był główny argument. Nie żałuję tamtej decyzji.

Jak wspominasz swój pobyt w Widzewie?

- Zawsze miło wspominam tamten okres. Mieliśmy naprawdę fajną drużynę. Nie istniały żadne podziały, a dobrą atmosferę widać było zarówno na boisku, jak i w szatni. Żałuję, że nie udało nam się utrzymać w ekstraklasie. Było to naprawdę w zasięgu tej drużyny. O naszym spadku nie do końca decydowały czynniki sportowe.  

Utrzymujesz kontakt z którymś z kolegów z tamtej drużyny?

- Tak, jest kilka osób z tamtej drużyny z którymi utrzymuje kontakty np. Princewill Okachi czy Marcin Kaczmarek, którego idealnych podań do dzisiaj mi często brakuje (śmiech). Na bieżąco też staram się śledzić dalsze losy Widzewa.

Uważasz, że w Łodzi uda się odbudować klub na poziomie ekstraklasy?

- Wszystko jest możliwe. Doczekaliście się nowoczesnego i efektownego stadionu. To godne miejsce dla klubu z tak bogatą historią. Wszystko jest na dobrej drodze, żeby Widzew Łódź odzyskał swoje miejsce na piłkarskiej mapie Polski.

W sezonie 2015/2016 próbowałeś swoich sił w lidze belgijskiej. Po kilkunastu spotkaniach wróciłeś jednak na wypożyczenie do Ruchu. Czego zabrakło, żeby przebić się na stałe do składu KVC Westerlo?

- Powiem wprost, chyba najbardziej zabrakło mi szczęścia. Do klubu przyszedł nowy trener, który przyciągnął też kilku nowych zawodników. Niestety, w jego wizji klubu, nie znalazło się miejsce dla mnie. Szkoda. Czasem w piłce tak po prostu bywa.

30 czerwca br. kończy się wypożyczenie. Masz już plany co dalej? Wracasz do Belgii?

- Staram się na razie o tym nie myśleć. Belgowie mają opcję przedłużenia mojego kontraktu na kolejny rok. Teraz skupiam się jednak przede wszystkim na grze w Ruchu, jak tylko potrafię najlepiej. Nasza ciężka praca musi w końcu przynieść owoce i pozwolić nam wydostać się ze strefy spadkowej.

fot. Karol Grzegorek