Global categories
Tlaga: Jestem zły, bo ambitny, ale nie obrażony
Bartłomiej Stańdo: Marzeniem każdego szkoleniowca jest dwóch równorzędnych piłkarzy na jednej pozycji. Widzew taki komfort posiada na prawej obronie.
Kamil Tlaga: Rywalizujemy z Marcinem Kozłowskim, z którym prywatnie łączą nas bardzo dobre relacje. Lubimy się, nie ma między nami nieczystej krwi. Obaj chcemy grać, żaden z nas nie czuje się gorszy od drugiego, ale mimo to nie kopiemy pod sobą dołków. Mam Marcinowi wjechać wyprostowaną nogą na treningu? Życie lubi oddać, za dwa tygodnie ktoś w identyczny sposób potraktowałby mnie. To bez sensu.
Komentowałem kilka meczów towarzyskich w letnim okresie przygotowawczym i nie mogłem się ciebie nachwalić. Wyglądało to bardzo dobrze, ale Marcin Kozłowski również nie dał powodu, żeby posadzić go na ławce. Co decyduje o tym, że gra ”Cinek”, a ty musisz obserwować poczynania kolegów z boku?
- Nie wiem, pewnie jakieś niuanse, albo jak mówi Tomek Hajto: detale. Może ich brakuje? Takiej truskawki na torcie?
Co poprawiłbyś w swojej grze, by tę truskawkę na torcie położyć?
- Trener Cecherz sugerował, że jestem bardziej ofensywny, a Marcin gra lepiej z tyłu. Skupiłem się więc na tym, by jeszcze lepiej wyglądać w obronie. W sparingach wyglądało to dobrze - nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o pojedynki w defensywie. Trener powiedział, że będziemy mieli latem po sześć spotkań kontrolnych do rozegrania, po czym za trzy dni nie zagrałem ani minuty. Co konkretnie zadecydowało o takiej, a nie innej decyzji? Nie wiem. Teraz muszę czekać na swoją szansę.
Zmiana szkoleniowca i przyjście Franciszka Smudy mogły zwiastować zmiany, na które jednak były selekcjoner reprezentacji Polski się nie zdecydował.
- Trener nic nie zmienia, bo nie ma czego zmieniać. To dobrze funkcjonuje. Nie tracimy bramek, sporo strzelamy - oby tak dalej. Wypracowaliśmy sobie przez te dwa tygodnie z trenerem Smudą stosunkowo wiele rzeczy, które decydują później o końcowych wynikach.
Widać zmianę. Na czym ona dokładnie polega?
- Mówi się dużo o zmianie mentalności, ale myślę, że mentalnie każdy z nas doskonale wie, gdzie jest i dla jakiego klubu gra. Nie trzeba nas dodatkowo motywować. Największej zmiany upatrywałbym na podłożu taktycznym. Gramy w piłkę, utrzymujemy się przy niej. I dobrze, bo mamy zawodników odpowiednich do takiego stylu gry. To przeciwnik biega za piłką i się męczy, co nie było regułą w poprzednich meczach. Taka gra mi się podoba, podobnie grałem za trenera Marka Papszuna w Legionovii. W takim ustawieniu mogłem wtedy poszaleć na boku obrony, czego efektem były bramki i asysty. Fajnie, że będziemy grać kombinacyjnie, a nie ”pałować”. Podobają mi się też treningi. Przygotowujemy się bardziej tlenowo - trenujemy dość krótko, bo godzinę, ale bardzo intensywnie.
Franciszek Smuda często lubi zmieniać pozycje swoim zawodnikom. Przemysław Pitry został stoperem w Górniku Łęczna, ale i w Widzewie wielu zmieniło swoje ustawienie, jak choćby Rafał Siadaczka, który z napastnika zamienił się w bocznego obrońcę. Jesteś uniwersalnym zawodnikiem, więc może i dla ciebie trener przygotuje jakiś nowy wariant?
- Myślę, że poradziłbym sobie z tym. W Widzewie grałem już na obu bokach obrony, w środku pomocy i na skrzydle. W juniorach zdarzyło się wystąpić nawet na tzw. ”forstoperze”, czyli wysuniętym środkowym obrońcy, natomiast grając w ataku w okręgówce zostałem królem strzelców całej ligi. Jacek Magiera powiedział kiedyś jednak, że jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Wolałbym się skupić na jednej czy dwóch - nawet wymyślonych przez trenera Smudę - pozycjach. Czuję się dobrze, jestem w formie, chciałbym dać coś drużynie od siebie.
W Widzewie mógłbyś występować na lewej obronie, ale jest to pozycja zarezerwowana dla młodzieżowców. Czuję, że nie jesteś fanem tego przepisu.
- Pierwszy raz mi się zdarzyło, ze przegrywam rywalizację o miejsce w składzie z młodzieżowcem, ale nic na to nie poradzę. Robię swoje i nie zastanawiam się, czy klub ściągnie młodego i zarazem wybitnego stopera czy napastnika, który pozwoliłby walczyć o skład również po drugiej stronie boiska. Swoją drogą, Marcin Pigiel pięknie się wstrzelił. Bartek Rakowski nie mógł uczestniczyć w jednym treningu, bo doznał urazu. Zbiegło się to w czasie ze zmianą trenera. Wskoczył Marcin i miejsca nie oddał. Tak to wygląda w piłkarskim życiu.
W tym twoim teraz przyszedł czas na grę w rezerwach. Wyniki meczów ”dwójki” nie są najlepsze.
- Przegrywamy i nic nas nie tłumaczy. Rywale się nie kładą przed Widzewem II. Sam w pierwszym meczu grałem na środku obrony, więc łatwo nie jest. Na zsyłki do drugiej drużyny się nie obrażam. Jadę na każdy kolejny mecz robić swoje, traktuję to jako pracę fizyczną, którą trzeba wykonać, by zachować rytm meczowy. Zaciskam zęby, czekam na szansę w pierwszej drużynie. Jestem zły na swoją sytuację, bo jestem ambitny, ale na pewno nie obrażony.
Po odejściu Adriana Budki i Michała Czaplarskiego to ty masz największy staż w drużynie. Jak trafiłeś do Łodzi?
- Przyszedłem zimą, razem z między innymi Bartkiem Gromkiem i Przemkiem Rodakiem. W Legionovii miałem nie po drodze z trenerem Wieczorkiem. Złapałem kontuzję, a jak wróciłem po niej na boisko to nie pomogło nawet to, że strzeliłem gola. Trener stwierdził, że ma już ludzi na bokach obstawionych. Co prawda, w styczniu ci, którzy mieli grać na tych bokach, poodchodzili do wyższych lig, ale tematu mojego pozostania nie było, gdyż pojawił się Widzew. Marcin Płuska był kiedyś asystentem Papszuna, zadzwonił do mnie i dał mi numer do ówczesnego prezesa, Marcina Ferdzyna. Dogadaliśmy się ekspresowo. Po jednej rozmowie wszystko było jasne.
Marcin Kozłowski jest zdeklarowanym kibicem Widzewa i wychowankiem klubu, ale ty także utożsamiasz się z czerwono-biało-czerwonymi barwami. Widziałem nawet na Twitterze, że czytałeś "Wielki Widzew" Marka Wawrzynowskiego.
- Czytałem, choć jeszcze nie dokończyłem. Oczywiście, że się utożsamiam. Widzew dał mi możliwość gry przy publiczności, przy jakiej mogę nigdy więcej nie zagrać. Nawet jak mnie tu nie będzie - będę kibicował. Strzelenie bramki na oczach tych kibiców, skandowanie twojego nazwiska - to jest coś, co się pamięta do końca życia. Widzewowi kibicuje, widzewiakiem jestem i się tego nie wypieram.
Te słowa brzmią jeszcze bardziej okazale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że pochodzisz z okolic Warszawy. Stolica, poza fantastycznym fan clubem Widzewa, ma również Legię i Polonię.
- Mam wielu kolegów, którzy są zatwardziałymi legionistami, ale i takich, którzy za młodu latali z ”szóstką” i nazwiskiem Marka Citki na plecach. Sam byłem kilka razy i na Polonii, i na Legii. Miłości w tym nigdy nie było, po prostu jechałem z kolegami obejrzeć mecz i podpatrzeć zawodników, którzy grali na wyższym poziomie. Nawet ci, którzy mocniej kibicują Legii nie mają do mnie żadnych pretensji, że wylądowałem w Łodzi. Wiadomo, że stosunki między klubami nie są przyjacielskie, ale rozmawiamy normalnie, mamy taki sam kontakt. Sami mówią: Kamil, co dała ci Legia? Nic. A Widzew? Możliwość gry przy najlepszej publiczności, na pięknym stadionie. Nigdy się nie wyprę tego, że kibicuje Widzewowi. Czy skończę jutro grać w piłkę, czy trafię do ekstraklasy - będę widzewiakiem. Wiem co mówię, bo nie mam osiemnastu lat.
Zdarzyło ci się kiedyś pocałować herb jakiegoś klubu?
- Może to śmieszne, ale jedyny herb pocałowałem w Karczewie. Oddałem tam serducho, hektolitry potu i uznałem, że mogę. W Widzewie jeszcze chyba nie dałem kibicom aż tylu powodów, by całować herb. Zrobiłem awans z czwartej do trzeciej ligi, ale w porównaniu do historii Widzewa to nie jest tak wiele. Nie wiem też, jak to odbierają kibice. Za słaby na Widzew nie jestem, kibice wiedzą też, że nie jestem żadnym ogórkiem. Jak zrobię tu coś fajnego, co ludzie zapamiętają to może się zdarzyć, że pocałuję - jak najbardziej! Będę tego świadomy na pewno. Nie wyobrażam sobie, jak można pocałować herb, a później odejść do ŁKS-u albo na przykład Legii.
Z rezerwami Legii będziecie walczyć o awans do drugiej ligi. Warszawianie notują bardzo dobre, wysokie wyniki. Jest się czego obawiać?
- W trzeciej lidze spędziłem trochę czasu i wiem, że awans nie jest rzeczą łatwą, natomiast nie ma powodów do nadmiernego respektu przed rezerwami Legii. Nawet, jeśli wystawiają w nich zawodników z pierwszej drużyny. Kiedyś rezerwy Wisły Płock przyjechały do Karczewa. Dziesięciu z wyjściowego składu ”Nafciarzy”, a i tak przegrali z nami 0:1. Tym bardziej, że u nas jest kilku zawodników, którzy w tej ekstraklasie albo grali, albo mogą jeszcze kiedyś zagrać. Oby w barwach Widzewa!