Strażak, który "zgasił" Manchester City
Ładowanie...

Global categories

14 February 2020 15:02

Strażak, który "zgasił" Manchester City

Decydujesz się porzucić dobrze płatną, spokojną pracę i przyjąć ofertę poprowadzenia drużyny, która zaczęła sezon bardzo słabo, wygrywając tylko jeden z pięciu meczów. Przyjeżdżasz na pierwszy trening i po nim chce ci się tylko usiąść i płakać. Tak wyglądał początek przygody trenera Bronisława Waligóry w Widzewie.

Był sierpień 1977 roku. Widzewiacy właśnie przegrali 1:4 z Legią Warszawa, a z posadą trenera pożegnał się Paweł Kowalski. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej był fetowany jako szkoleniowiec, który doprowadził zespół RTS do historycznego, pierwszego wicemistrzostwa Polski. Jednak początek kolejnych rozgrywek ligowych był fatalny, a drużyna wyglądała na kompletnie nieprzygotowaną do sezonu.

Wtedy do akcji wkracza prezes Ludwik Sobolewski. Siada za swoim biurkiem, sięga po telefon i dzwoni do... Świdnika. Właśnie tam, w miejscowej Avii, jako trener-koordynator na ciepłej posadce uwił sobie gniazdko Bronisław Waligóra. Przywędrował tam z Bydgoszczy, gdzie wcześniej dał się poznać jako trenerski "strażak", bo trzy razy uratował Zawiszę przed spadkiem do niższej ligi.

Waligóra przyjeżdża do Łodzi, dogaduje się z Sobolewskim, a potem zaczyna poznawać drużynę. Jednego piłkarza zna już dobrze. To Zbigniew Boniek, którego kilka lat wcześniej Waligóra odważnie wprowadził do pierwszego zespołu Zawiszy jako juniora, który nie miał kompleksów wobec starszych piłkarzy. To właśnie ponoć Zibi miał nakłaniać prezesa Sobolewskiego do sięgnięcia po tego szkoleniowca. - Odbyło się wtedy pierwsze z wielu przedstawień, w którym nasz trener z wprawą grał główną rolę. Najpierw dowiedzieliśmy się, że słowa Waligóry są święte, a jego polecenia - najwyższym rozkazem. Po chwili musieliśmy wszyscy odpowiadać na pytanie, czy czujemy się dobrze przygotowani do sezonu. Milczeliśmy, bo przypominaliśmy raczej towarzystwo wzajemnej adoracji, niż wyczynową grupę sportowców - wspominał po latach Zbigniew Boniek na łamach "Przeglądu Sportowego".

Piłkarze zaufali Waligórze, zaczęli trenować po dwa razy dziennie (w Spale i na swoim stadionie) i szybko udało się nadrobić stracony czas. Akurat na debiut Widzewa w europejskich pucharach, w których w pierwszej rundzie Pucharu UEFA wicemistrz Polski miał zagrać z Manchesterem City. Wtedy The Citizens byli koszmarem sprzed lat kibiców Górnika Zabrze, który najpierw przegrał z City pamiętny finał Pucharu Zdobywców Pucharów (Wiedeń, 1970 rok), a w kolejnym sezonie ponownie uległ temu angielskiemu klubowi w ćwierćfinale PZP. Zresztą tak na marginesie, zabrzanie nie mieli szczęścia do Anglików, odpadając wcześniej również z Tottenhamem Hotspur i Manchesterem United w Pucharze Mistrzów.

Angielski niefart polskich klubów trwał do momentu, gdy na pucharowej scenie pojawił się łódzki Widzew z Bronisławem Waligórą na ławce. Choć trzeba uczciwie przyznać, że na Wyspy widzewiacy jechali na pierwszy mecz, z poczuciem jakby już przegrali. Anglicy byli o tym przekonani nawet nie w stu, a trzystu procentach, a w Polsce też zapanowała niewiara w słabo grający w lidze zespół RTS. Ale nie od dziś wiadomo, że widzewski charakter rodził się właśnie w takich momentach.

O meczach z City można byłoby spokojnie napisać porządny rozdział książki o pucharowych grach Widzewa. Łodzianie zaczęli pierwsze spotkanie nieco wystraszeni. Gospodarze to wyczuli i szybko objęli prowadzenie. Potem dalej przyciskali widzewiaków do ich pola karnego i na początku drugiej połowy podwyższyli na 2:0. Wydaje się, że zespół trenera Waligóry leży znokautowany na boisku w Manchesterze, ale nic z tego. Boniek po szybkim rozegraniu rzutu wolnego przez Ryszarda Kowenickiego. Już jest tylko 1:2. W 76. minucie rezerwowy Jerzy Krawczyk wbiega w pole karne i jest faulowany. Rzut karny dla Widzewa! - Zbyszku, strzelaj ty! Jeśli nie strzelisz - trudno! - ma usłyszeć Boniek w tumulcie na stadionie Maine Road od jednego z kolegów z drużyny. Podszedł do jedenastki i strzelił na 2:2. Sfrustrowani Anglicy grają coraz agresywniej i kończą mecz w dziesiątkę po ataku Donahy'ego na Bońka. "Czerwony diabeł zdmuchnął sen Tony'ego Booka o potędze" - tak następnego dnia głosił jeden z tytułów miejscowej gazety, nawiązujący do buńczucznych wypowiedzi trenera City przed meczem oraz do boiskowych wyczynów Bońka (na zdjęciu poniżej).

Rewanżowe spotkanie w Łodzi było kolejną "wojną" na boisku, którą Widzewa zakończył zwycięskim remisem 0:0 i awansem do II rundy Pucharu UEFA. Tam czekał naszpikowany wicemistrzami świata z 1974 roku zespół holenderskiego PSV Eindhoven. Pierwszy mecz w Łodzi trener widzewiaków oglądał z... trybun. Został ukarany przez UEFA za wbiegnięcie na boisko w meczu z City. Jednak szkoleniowiec znalazł na to sposób. Usiadł na głównej trybunie, wyciągnął radiotelefon i... zaczął wywoływać swojego asystenta Andrzeja Pyrdoła: - Waligóra, Waligóra, jak mnie słyszysz? Odbiór - nadawał trener, a jego pomocnik z dołu dawał znać, że go słyszy i przekazywał wskazówki drużynie. Komunikacja działała dobrze, ale na boisku lepsi byli Holendrzy. Wygrali 5:3 po jednym z najdziwniejszych pucharowych meczów w historii polskiej piłki.

Potem był rewanż wygrany przez PSV 1:0 i drużynie Waligóry pozostała ligowa rzeczywistość. Wiosną 1978 roku Widzew utrzymał się w ekstraklasie, a kolejny sezon zaczął znakomicie. Po remisie 1:1 na inaugurację ze Stalą w Mielcu, ekipa RTS wygrała siedem kolejnych spotkań! Po jesieni miała tylko 3 porażki na koncie w 15 meczach, jednak mimo tego Bronisław Waligóra rozstał się z Widzewem. Do dzisiaj piłkarze z tamtej drużyny nie chcą o tym za bardzo rozmawiać.

Waligóra pożegnał się z Widzewem, ale nie na stałe. Podobnie jak Władysław Żmuda, Paweł Kowalski czy Franciszek Smuda, wracał do czerwono-biało-czerwonych. Najpierw w 1984 roku, gdy przejął zespół przed startem nowego sezonu i poprowadził go do zdobycia jedynego jak dotąd w historii klubu Pucharu Polski oraz trzeciego miejsca w lidze. W pucharowym finale łodzianie w rzutach karnych pokonali GKS Katowice na stadionie... Legii.

Tym razem europejska przygoda Widzewa z Waligórą na ławce nie była udana, bo jego piłkarze niespodziewanie ulegli w dwumeczu tureckiemu Galatasaray (0:1 i 2:1). W tym drugim spotkaniu jedną z bramek zdobył Wiesław Cisek. Tak po latach, w wywiadzie dla portalu Widzewiak.pl, wspominał tego szkoleniowca: - Tak jak trener Władysław Żmuda był człowiekiem bardzo spokojnym, takim bez układu nerwowego, jak ja to mówię, to dla odmiany Bronisław Waligóra był bardzo energiczny i żywiołowy. Jak za dwóch. Oj, były z nim przygody. Lubiliśmy go jako piłkarze. Krzyczał na nas, a po treningach i meczach jeździł po barach w Łodzi i nas szukał, czy za bardzo nie imprezujemy. Dlatego witał się z piłkarzami bardzo blisko i czule, żeby przy okazji sprawdzić czy od któregoś nie czuć alkoholu.

Waligóra zawsze lubił trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o swoją drużynę. Lubił też Widzew, do którego jeszcze raz powrócił w 1988 roku. Prowadził zespół do końca sezonu 1988/1989, ale jak sam przyznawał po latach, to już był inny klub, z innymi zarządzającymi oraz z innymi piłkarzami, niż podczas jego dwóch wcześniejszych pobytów. Bronisław Waligóra poprowadził zespół jeszcze w pierwszych meczach następnego sezonu, który zakończył się dla Widzewa spadkiem z ekstraklasy.

Potem przyjeżdżał na Aleję Piłsudskiego 138 już jako kibic. Ostatnio gościł tutaj jesienią ubiegłego roku. - Jestem bardzo szczęśliwy, że otrzymałem zaproszenie na mecz i mogłem odwiedzić śliczny obiekt Widzewa. Zawsze cieszę się, kiedy mogę przyjechać do Łodzi, do tej mojej ukochanej drużyny i klubu - mówił wtedy w rozmowie dla portalu widzew.com. Drużyny, którą przed laty zastał w opłakanym stanie i z którą potrafił w krótkim czasie zrobić niewiarygodny postęp. Nie ma co, to był trenerski "strażak" jakich mało.