Global categories
Stanisław Zaręba: Graliśmy z sukcesami w I lidze
widzew.com: Dlaczego w takim klubie jak Widzew w ogóle powstała sekcja brydża? Nie była to przecież jedna z pierwszych sekcji, a jej rozwój przypadł już na okres, w którym klub był skoncentrowany przede wszystkim na piłce nożnej.
Stanisław Zaręba: To wzięło się między innymi z tego, że prezes Ludwik Sobolewski i część działaczy w klubie lubili grać w brydża. Czasami pan Ludwik grywał też z nami. Poza tym szybko okazało się, że mamy mocną drużynę i graliśmy przez pewien czas z sukcesami w I lidze. Z perspektywy klubu miało to znaczenie, bo mógł się pochwalić sekcją w najwyższej lidze w kraju.
To były lata 70. i 80. ubiegłego wieku, jednak w jubileuszowych publikacjach wydawanych wtedy przez klub przy opisie sekcji brydża jako data powstania pojawia się rok 1964.
- Możliwe, że tak było, ale ja wtedy nie byłem jeszcze zawodnikiem RTS Widzew, a widzewska sekcja nie należała do najsilniejszych w mieście. Wtedy prym wiedli brydżyści z takich klubów, jak MKT czy AZS. Swoją przygodę z profesjonalnym brydżem zaczynałem właśnie w MKT. Wszystko zmieniło się pod koniec lat sześćdziesiątych...
Dlaczego akurat wtedy?
- Oczywiście za sprawą wydarzeń z marca 1968 roku. Osoby znające historię Polski z pewnością wiedzą, o czym mówię. Wtedy z kraju zaczęli wyjeżdżać ludzie pochodzenia żydowskiego i ten exodus spowodował, że z mojego klubu dwie trzecie osób grających w brydża opuściło Polskę. Przykładem może być Salek Zeligman, który potem był mistrzem Izraela i odnosił międzynarodowe sukcesy. Po tych wydarzeniach większość pozostałych brydżystów z MKT przeniosła się właśnie do Widzewa. Ja członkiem klubu i zawodnikiem sekcji brydża byłem od lutego 1969 roku.
Skąd rekrutowali się zawodnicy ówczesnej sekcji brydżowej Widzewa?
- To było bardzo ciekawe towarzystwo. Na przykład Henryk Kowalczyk był wtedy wicedyrektorem Urzędu Statystycznego w Łodzi. Grał w parze z Janem Zadrogą, inżynierem i dyrektorem w Wizamecie. Czołowymi brydżystami byli też wtedy inżynierowie Jan Załucki i Jan Moszyński. Swoją reprezentację mieli też lekarze, na czele z Włodzimierzem Tarnowskim i stomatologiem, panem Bryszewskim.
Widać, że byli to często ludzie na kierowniczych stanowiskach. Czy zatem gra w brydża to dobry pomysł na przykład dla osób zarządzających klubem sportowym?
- Uważam, że to rewelacyjna sprawa, bo brydż to nie jest jakaś zwykła, pospolita gra karciana. To jest przede wszystkim sztuka zarządzania informacjami i wykorzystywania ich w odpowiednim momencie.
Ciekawe, czy te praktyki brydżowe przypadkiem nie okazały się pomocne prezesowi Sobolewskiemu?
- Bardzo możliwe, co było widać zresztą w jego działaniach i pomysłach na zarządzanie klubem. Takiego wizjonera piłki nożnej i sportu w ogóle jak Ludwik Sobolewski, Łódź już później nie miała. To jedna z najbardziej wybitnych postaci z tych, które poznałem w swoim życiu. W grze w brydża bardzo aktywny był również jeden z najbliższych współpracowników prezesa Sobolewskiego - Józef Przesmycki, który zajmował się klubowymi finansami.
Wróćmy do momentu, gdy pojawił się pan w Widzewie pod koniec lat 60. Jak to wtedy wyglądało od strony czysto sportowej? W której lidze graliście?
- Zaczęliśmy od trzeciej ligi i potem weszliśmy do drugiej ligi. W niej też w pewnym momencie nam się powiodło i weszliśmy do najwyższej I ligi brydża w Polsce. Graliśmy w niej kilka sezonów. Pamiętam, że raz zajęliśmy medalowe, trzecie miejsce. Nie pamiętam jednak dokładnie daty, ale to były na pewno lata 70. Wtedy zrobił się w Widzewie mocny team. Jak nie graliśmy w I lidze, to regularnie występowaliśmy ligę niżej, a potem były znowu awanse. Osiągaliśmy też inne sukcesy. W Gdańsku drużyna Widzewa wygrała najważniejszą imprezę brydżową w Polsce - Turniej Bałtycki w 1972 roku.
Były też sukcesy międzynarodowe w wykonaniu widzewskich brydżystów?
- Śmiem twierdzić, że takich sukcesów jakie odnosiliśmy w pierwszej połowie lat 70, to nikt wcześniej wśród łódzkich brydżystów nie miał. W największym Kongresie Brydża, który rozgrywano w Wenecji, zajęliśmy drugie miejsce. Wygraliśmy wtedy między innymi z mistrzami świata - Włochami. Niewykorzystanym do końca sukcesem był ten, gdy jako widzewiacy prowadziliśmy w Pucharze Świata w brydżu wśród wszystkich par Europy. Niestety, w czasie turnieju dopadła mnie choroba i nie mogłem wystąpić w dwóch ostatnich partiach. Ostatecznie zajęliśmy wtedy piąte miejsce, a grałem w parze z Jackiem Leźnickim. To kolejna osoba ze środowiska łódzkich brydżystów, która potem wyemigrowała. Mój kolega wyjechał do USA i tam dwa razy został mistrzem Stanów Zjednoczonych w układzie powszechnym par.
Z tego wynika, że duża część ze środowiska brydżowego wybrała wtedy emigrację...
- Takie to były czasy, bo ludzie wyjeżdżali nie tylko z powodów politycznych, ale też za pracą. Czasami z nami grał Jerzy Brzujszczak, też łodzianin, który po latach został szefem pionu informatycznego Centralnego Banku... Australii.
Wracając do sekcji brydża w Widzewie, jak wyglądały wtedy wasze zagraniczne wyjazdy? Klub jakoś to finansował?
- Widzew opłacał nam wszystkie wpisowe opłaty, delegacje i hotele. To nie było tak, że każdy płacił za siebie. Jednak gdy ktoś chciał czegoś więcej, to musiał już sam płacić. To były często wyjazdy na promesę w kwocie 100 dolarów amerykańskich. Dewizy dla siebie trzeba było załatwić już samemu, dlatego na te zagraniczne wyjazdy pary brydżystów często dobierały się nie tylko pod względem intelektualnym i potencjału do gry, ale również finansowym.
Widzew miał jakieś korzyści z zagranicznych sukcesów brydżystów?
- Gdy odnosiliśmy świetne rezultaty i wracaliśmy z nagrodami z Włoch czy Jugosławii, to wtedy wzbudzaliśmy zainteresowanie mediów. Pamiętam, że często były wywiady w prasie lub telewizji, nie tylko łódzkiej. To z pewnością budowało prestiż klubu.
Sekcja brydża z sukcesami działała jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Jednak pana przygoda z Widzewem jako zawodnika sekcji zakończyła się w połowie lat 70.
- Moja obecność w sekcji Widzewa, podobnie jak bardzo znacznej części brydżystów RTS-u, skończyła się w 1975 roku. Zająłem się bardziej zawodowymi sprawami, a po 1989 roku "poszedłem w biznes", jak to się wtedy mówiło. Ale oczywiście pamiętam, że później brydżyści Widzewa również odnosili sukcesy, jak na przykład para Witold Turant i Stanisław Owczarek. Z tego, co sobie przypominam, to po zakończeniu działalności w Widzewie, sekcja brydża przeniosła się do klubu ChKS.