Sobolewski był porządnym facetem - rozmowa z Andrzejem Gręboszem
Ładowanie...

Global categories

15 September 2016 10:09

Sobolewski był porządnym facetem - rozmowa z Andrzejem Gręboszem

O legendzie z legendą, czyli o wspomnieniach i pomniku dla Ludwika Sobolewskiego rozmawialiśmy z Andrzejem Gręboszem, który z Widzewem wygrywał mistrzostwo Polski i występował w półfinale Pucharu Europy.

Bartłomiej Stańdo: "Z prowincji na salony Europy" - taką nazwę ma jeden z filmów dokumentalnych o Wielkim Widzewie i doskonale obrazuje drogę, jaką przebył z łódzkim klubem Ludwik Sobolewski. Jak pan wspomina legendarnego prezesa Widzewa?

Andrzej Grębosz: Znałem go tyle lat i wiem, że był wspaniałym człowiekiem - wizjonerem, jeżeli chodzi o piłkę nożną. Zrobił bardzo wiele dla całej polskiej piłki. Chociaż przed podpisaniem kontraktu z Widzewem się z nim nie widziałem, to można powiedzieć, że już go praktycznie znałem, bo bardzo wiele w piłkarskim światku się o Ludwiku Sobolewskim mówiło. Było wiadomo, że to człowiek, który wie czego chce. Potrafił załatwiać tzw. sprawy nie do załatwienia. Jego słowo było dużo ważniejsze i dawało większe gwarancje, niż jakikolwiek kontrakt. Pierwszy raz spotkaliśmy się już na stadionie. Okazał się konkretnym człowiekiem i przede wszystkim potrafił rozmawiać z ludźmi. Nie był pyszałkiem, który chciałby wszystkich nosić pod butem. 

- Z pewnością popiera pan najnowszą inicjatywę widzewskiego środowiska, która znalazła się na liście wniosków do budżetu obywatelskiego, czyli zbudowanie pomnika prezesa Ludwika Sobolewskiego w okolicach stadionu Widzewa?

- Wydaje mi się, że jeśli stadion jest przez kibiców od dawna nazywany imieniem Ludwika Sobolewskiego, to naturalnym następstwem jest pomnik legendarnego prezesa przed nowym obiektem. Taki, jak przed Stadionem Narodowym w Warszawie ma Kazimierz Górski. Ujmy by to naszemu nowemu stadionowi na pewno nie przyniosło, chociaż - znając Polaków - opinie z pewnością będą podzielone. 

- Bardzo niewiele wiemy o Ludwiku Sobolewskim jako osobie prywatnej. Sam prezes miał kiedyś napisać autobiografię, ale z pomysłu zrezygnowano, bo Sobolewski zastrzegł, że może ona zostać wydana... 50 lat po jego śmierci. Jaki był Ludwik Sobolewski, gdy gasły jupitery, a na boisku opadł już pomeczowy kurz? 

- Nie miałem przyjemności spotykać się z nim na imprezach prywatnych, więc ciężko mi powiedzieć. Ale z tych zamkniętych spotkań, które mieliśmy z nim czy z zarządem - a było ich naprawdę sporo, m.in. słynne spotkania przed sezonem i po zakończeniu rozgrywek - odniosłem wrażenie, że to po prostu porządny facet. Kiedy trzeba było - był stanowczy, ale potrafił wyluzować się i zabawić. Jak normalny człowiek. Bardzo otwarty, swobodny. Mieliśmy kiedyś bal po zdobyciu pierwszego w historii Widzewa mistrzostwa Polski, na którym Sobolewski wycałował wszystkie nasze dziewczyny. Był tak rozradowany, że wyściskał nasze żony, które w pierwszym momencie wyglądały oczywiście na mocno zaskoczone. To pokazuje, jak wielką miłością darzył Widzew. 

- Co Ludwik Sobolewski miał takiego w sobie, że - jak stwierdził pan w jednym z wywiadów - wyprzedził epokę o 20 lat?

- Przede wszystkim miał wyczucie. Także do ludzi, którymi się otaczał i którzy pracowali dla niego. Jeśli już kogoś wybrał, to mu ufał. I miał rację, bo bardzo rzadko zdarzało się, by ludzie go zdradzali. 

- Tak jak śp. Stefan Wroński?

- Stefan był jego prawą ręką. Mówiliśmy, że "gdzie Ludwik nie może, tam Stefana pośle". Śmialiśmy się, że jak Wrońskiego gdzieś nie wpuścili, to wchodził oknem. Człowiek od czarnej roboty. Chociaż poziom elegancji mieli nieco różny, to świetnie się uzupełniali. 

- "To nie są ludzie, którzy mogą kierować piłką, bo na tym trzeba się znać i to czuć" - mówił przed śmiercią o ówczesnych włodarzach łódzkiego klubu, którego właścicielem był wtedy Sylwester Cacek. Wydaje się jednak, że nie tylko on nie podążał wyznaczonym przez Sobolewskiego szlakiem, bo ogólnie w polskiej piłce jest spory problem z nieodpowiedzialnymi i nieodpowiednimi właścicielami. Ludwik Sobolewski dał przykład, ale nikt z tego przykładu do dziś nie skorzystał. Dlaczego?

- Może to jest pycha wewnętrzna tych ludzi, którzy kierują piłką? Miałem przyjemność kilka razy rozmawiać z panem Cackiem. Sugerowaliśmy mu - jako byli piłkarze - kilka rozwiązań, ale posłuchał swoich ludzi i widać, jak na tym wyszedł. Na tym też polegała wielkość Ludwika Sobolewskiego, że nie uważał się za wielkiego, futbolowego geniusza - chociaż nim był - i nie wziął wszystkiego na siebie, tylko potrafił otoczyć się odpowiednimi osobami. Teraz prędzej spotkamy się natomiast z podejściem "jestem właścicielem, alfą i omegą". Może to wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby wtedy pan Cacek posłuchał futbolowych wyjadaczy, którzy potrafią chociażby ocenić przydatność zawodników do zespołu, bo sami na boisku zostawili kawał zdrowia? Ale facet nie chciał nas słuchać. Mam jednak nadzieję, że teraz idzie to wszystko w dobrym kierunku. A jeśli ktoś już podąży wyznaczoną przez Sobolewskiego drogą, to zrobi to przy alei Piłsudskiego.