Sebastian Rudol: Pracuję ciężko, żeby być zawsze gotowym
Ładowanie...

Global categories

25 June 2020 14:06

Sebastian Rudol: Pracuję ciężko, żeby być zawsze gotowym

Kilka dni po spotkaniu z drugim zespołem Lecha Poznań Sebastian Rudol opowiedział nam o swoich odczuciach po powrocie Widzewa na zwycięską ścieżkę w rozgrywkach II ligi.

widzew.com: Jak czujesz się, mieszkając w Łodzi?

Sebastian Rudol: Łódź to miasto w centralnej Polsce, co jest bardzo dużym plusem. Na mecze jeździmy nie dłużej niż sześć godzin. W porównaniu do Szczecina, poza wyjazdem do Poznania, w autokarze spędzaliśmy czasem nawet dwanaście godzin. Łódź jest miastem nowoczesnym, a zawsze uważałem, że jest inaczej. Jest tu dużo ciekawych miejsc do wyjścia w dni wolne, choć oczywiście teraz nie możemy z nich korzystać z powodu izolacji sportowej. Żyje nam się tutaj z narzeczoną bardzo dobrze.

Przed przerwą w rozgrywkach częściej widzieliśmy cię w wyjściowym składzie. Jak sobie radzisz z brakiem gry w dłuższym wymiarze czasowym?

- Jesteśmy profesjonalistami i czasami trzeba schować ego do kieszeni. Każdy zawodnik ma swoje ambicje i chęć gry. Trener w tym momencie stawia na doświadczenie i choć ciężko mi się z tym pogodzić, bo chciałbym grać, akceptuję to, co się dzieje i pracuję ciężko, żeby być zawsze gotowym. Zawodnicy, którzy nie grają regularnie, muszą trenować jeszcze ciężej, aby utrzymać formę i pełną koncentrację. Każdego dnia daję z siebie 100 procent, aby, nawet jeżeli mam wejść na pięć czy dziesięć minut, być gotowym pomóc drużynie.

Po remisie ze Stalą wszyscy mieli nadzieję, że zespół wrócił na odpowiednie tory. Przyszedł jednak kolejny nieudany mecz z drużyną z dołu tabeli - Legionovią. Na tym poziomie rozgrywkowym trudniej gra się z niżej notowanymi rywalami?

- Mam takie odczucie, że w tej lidze wcale nie gra się łatwo i każdy zespół z ekstraklasy miałby problem z tym, żeby systematycznie punktować. Te drużyny w meczach z Widzewem nic nie muszą. Mogą przyjąć taktykę defensywną i czekać na kontrataki. Gra w ataku pozycyjnym nie jest prosta, walorami polskich drużyn są raczej cechy wolicjonalne, a nie gra w ataku pozycyjnym czy technika i to widać w meczach. Ciężko jest znaleźć drużynę, może poza jedną czy dwiema, które dobrze czują się właśnie w ataku pozycyjnym. Nie możemy jednak mówić, że tego nie da się zrobić, bo myślę, że pokazujemy, że zawsze gramy na 100 procent. Widać to było w meczach Totolotek Pucharu Polski, gdzie przyjechały zespoły wyżej notowane, jak Śląsk czy Legia, i nie było im wcale łatwo grać z nami w piłkę.

Za nami dwa zwycięstwa z rzędu, w Krakowie z Garbarnią i w „Sercu Łodzi” z Lechem II Poznań. Ostatni mecz Widzew rozpoczął od kilku ataków i zdecydowanego posiadania piłki. Nagle sędzia wskazał na jedenasty metr i goście wyszli na prowadzenie. Jak taka sytuacja wpływa na drużynę?

- Reakcję drużyny odzwierciedla wynik meczu. Takie sytuacje potrafią podciąć skrzydła. Nie można jednak zwiesić głowy i załamać rąk. Taki jest sport i ze swojego doświadczenia wiem, że piłka jest tak nieprzewidywalna, że zawsze trzeba wierzyć. Arkadiusz Stolarek w jednej z audycji radiowych w Widzew.FM przytoczył fragment wypowiedzi nowego asystenta Pepa Guardioli: „Nie liczy się to, co działo się na boisku, a wynik końcowy” i to wydaje się idealną odpowiedzią na to pytanie.

Po pół godzinie gry było już 0:2. Schodząc na przerwę czuliście, że uda się zdobyć trzy punkty?

- Saram się nie nastawiać na nic. Nawet, gdy przegrywam 0:2, staram się podchodzić do wszystkiego na chłodno. Tutaj trzeba przyznać, że bramka Daniela Tanżyny była decydująca, bo zejście na przerwę tuż po strzelonym golu na 1:2 działa zdecydowanie motywująco.

Sędzia często sięgał w niedzielę po żółte kartki, zwłaszcza jeszcze w pierwszej połowie spotkania. W Polkowicach zabraknie w związku z tym Marcina Robaka i Kornela Kordasa. Jak brak tych zawodników może wpłynąć na zespół?

- Następcy tylko czekają, aby dostać swoją szansę i każdy bardzo chce grać. W Widzewie mamy bardzo ambitną drużynę i każdy zawodnik chce wnieść do zespołu coś dobrego od siebie.

Do momentu przerwania rozgrywek przez pandemię do „Serca Łodzi” przychodziło regularnie siedemnaście tysięcy kibiców. Wiele razy słychać było, że doping niesie zawodników. Dwie porażki w meczach domowych miały miejsce przy pustych trybunach. W meczu z Lechem II Poznań kibice pomogli osiągnąć pozytywny rezultat?

- Mimo ograniczonej liczby kibiców czułem jakby ten stadion był wypełniony po brzegi. To, co jest bardzo istotne w tym klubie, to zainteresowanie fanów, którzy żyją Widzewem. We wtorek był dzień ojca, więc podam przykład mojego taty. Gdy dowiedział się, że będę grał w Łodzi, pierwsze co powiedział to, że jako mały chłopak kibicował Widzewowi. Mimo że jesteśmy znad morza to jednak motyw Widzewa zawsze się pojawiał.  Świetnym przykładem jest moment, gdy jedziemy na mecz do Stargardu, a w hotelu czekają na nas porozwieszane szaliki i flagi, bo trafiliśmy na kibica naszego klubu. Atmosfera jest wspaniała, kolokwialnie mówiąc jeszcze tylko my musimy "dojechać" i osiągnąć sukces, który myślę, że jest tutaj nieunikniony, zwłaszcza że każdy go pragnie.

Do końca sezonu zostało siedem spotkań. Trzy z nich rozegrane zostaną w Łodzi. Gra rywali i matematyka jasno wskazują, jak ta końcówka musi wyglądać, abyśmy mogli za miesiąc świętować awans.

- Mamy nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy, ale zgubnym byłoby myślenie w tym momencie o świętowaniu. Przed nami naprawdę dużo pracy do wykonania i skupiamy się na każdym kolejnym meczu. Tak jak pokazują ostatnie kolejki, nikt tutaj się nie położy i do meczu z nami każdy będzie potrójnie zmotywowany. My musimy się postawić i zdobywać punkty, a wtedy wszystko będzie dobrze.