Ryszard Czerwiec: Byłem dobrze przygotowany fizycznie
Ładowanie...

Global categories

28 February 2020 19:02

Ryszard Czerwiec: Byłem dobrze przygotowany fizycznie

28 lutego 52. urodziny obchodzi Ryszard Czerwiec, postać dobrze znana kibicom Widzewa. Ten środkowy pomocnik był jednym z liderów drużyny RTS-u z lat 90. ubiegłego wieku, z którą wywalczył mistrzostwo Polski i awans do Ligi Mistrzów.

Z byłym widzewiakiem porozmawialiśmy nie tylko o tamtych czasach, ale również o tym, co robi obecnie jako piłkarski trener.

widzew.com: Jeszcze w poprzednim sezonie pana nazwisko widniało w kadrze Zgody Byczyna z Jaworzna, klubu występującego w sosnowieckiej klasie A. Czyli jeszcze po pięćdziesiątce biegał pan za piłką po ligowych boiskach?

Ryszard Czerwiec: Nie, już nie występowałem jako piłkarz. Już tego dokładnie nie pamiętam, ale regularnie grałem chyba jeszcze w wieku 45 lat.

Skąd się wzięła ta recepta na sportową długowieczność?

- Chyba z tego, że długo uprawiałem sport wyczynowo i dobra kondycja utrzymywała się u mnie przez kolejne lata. Teraz mam problemy z kolanem i jestem trochę mniej aktywny, ale o zdrowie dbam.

Czyli można powiedzieć, że gra w piłkę panu się nie przejadła, jak to ma miejsce w przypadku części byłych piłkarzy?

- Niektórzy, tak jak ja, nadal grają w drużynach oldbojów. Ja też udzielałem się w takim zespole w Krakowie, a czasami były też turnieje z udziałem klubowych drużyn oldbojów, jak na przykład w Zawierciu. Grałem tam jako były zawodnik Zagłębia Sosnowiec, ale Widzew też przyjeżdżał na te turnieje.

Teraz został pan trenerem Bolesława Bukowno, drużyny z krakowskiej klasy okręgowej. Dlaczego akurat zdecydował się pan pracować w tym klubie?

- Na razie nie mam większych aspiracji jeśli chodzi o bycie trenerem w wyższej lidze. Zaproponowano mi pracę z zespołem z Bukowna, który wiosną będzie grał o utrzymanie. Chodzi o danie nowego impulsu drużynie i piłkarzom, bo przegrali sześć ostatnich meczów. Mieszkam niedaleko, więc postanowiłem spróbować pomóc.

Praca w niższych ligach to wyzwanie dla kogoś z taką piłkarską przeszłością jak pańska?

- Chyba za późno wziąłem się za trenerską edukację, więc na razie nie mam co myśleć o pracy w wyższych ligach. Wcześniej prowadziłem zespół Orła Ryczów i udało się z nim awansować do IV ligi. Potem miałem małą przerwę w trenowaniu i teraz wracam do tego w Bukownie. Na pewno wyzwaniem w tak niskiej lidze jest organizacja, bo tu nie ma tak wszystkiego poukładanego jak na przykład w Widzewie. Chodzi mi przede wszystkim o treningi, bo piłkarze z amatorskich lig mają również inne obowiązki w życiu i tak naprawdę dopiero przychodząc na trening mogę planować, jak będzie wyglądał. Bo czasami mam na zajęciach 12-14 chłopaków, a bywa, że jest ich tylko 7 lub 9 i trzeba improwizować.

Widzew z tych niższych lig pnie się z powrotem do góry, ale widać, że rywale nie zamierzają mu tego ułatwić.

- Wiadomo, że każdy dąży do walki o najwyższą klasę i żeby ten cel osiągnąć, Widzew musi mieć zawodników z coraz lepszymi umiejętnościami. Jeśli wszystko potoczy się dobrze i drużyna w ciągu najbliższych lat wróci do ekstraklasy, to pewnie z obecnego składu zostanie mniej niż połowa piłkarzy. Zresztą dobrym przykładem jest tu sytuacja ŁKS-u, który nie wzmocnił się po awansie do ekstraklasy i teraz jest w trudnym położeniu. To pokazuje, że w pierwszej lidze możesz być najlepszy, a już stopień wyżej jesteś jednym z najsłabszych zespołów w całej stawce.

Śledzi pan to, co obecnie dzieje się z Widzewem i jak radzi sobie w drugiej lidze?

- Czasami coś przeczytam i obejrzę, bo niektóre mecze były pokazywane w telewizji, ale nie na tyle, żeby znać wszystkich piłkarzy z obecnej drużyny Widzewa.

Ponad trzy lata temu gościł pan w Łodzi przy okazji spotkania i wystawy z okazji 20-lecia awansu Widzewa do Ligi Mistrzów.

- Tak, to było miłe wydarzenie, bo miałem okazję spotkać się z kolegami i trenerami z tamtej drużyny. Mecze z Broendby, a potem w Lidze Mistrzów z Atletico i Borussią to było dla mnie wielkie przeżycie. Nie tylko jeśli chodzi o grę jako piłkarz, ale również o atmosferę na stadionie podczas tamtych meczów.

Dodatkowo zapisał się pan w historii jako autor jednego z goli Widzewa w Champions League, w wygranym meczu ze Steauą Bukareszt.

- Jakoś wtedy udało się zdobyć bramkę.

Wspomnienia z gry w barwach Widzewa czasami wracają?

- Wracają i ostatnio nawet często, bo trenując chłopaków w Orle, czy teraz w Bukownie, motywuję ich czasami opowieściami o swojej piłkarskiej karierze, moich początkach w IV lidze, a potem grze w Zagłębiu Sosnowiec i następnie w Widzewie, gdzie zanotowałem z kolegami wiele sukcesów. Chcę im pokazać, że jeśli jesteś konsekwentny, pracowity i uparty, to małymi krokami można do tego dojść.

Podczas gry w Widzewie czy wcześniej w Sosnowcu, a potem w krakowskiej Wiśle, w większości sezonów zaliczał pan niemal wszystkie mecze w ligowym sezonie. Jak to było możliwe?

- Byłem dobrze przygotowany fizycznie, bo wtedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jak trenowałem w IV lidze, to te zajęcia tak bardzo nie różniły się od tych w ekstraklasie. Grając w Victorii Jaworzno mieliśmy zimą obozy w górach i dużo biegania. Jak potem miałem przeskok z niższej ligi do ekstraklasy w Zagłębiu Sosnowiec, troszkę odstawałem od reszty kolegów na początku mojego pobytu w klubie. Potem w pierwszym meczu wszedłem z ławki i strzeliłem gola, a w drugim wyszedłem już w pierwszym składzie i też zdobyłem bramkę. Podobnie jak w trzecim z kolei meczu.

Później, jak już grał pan w Widzewie, często przed meczami na szczycie z Legią pojawiały się w mediach artykuły, w których dochodziło do porównania pańskich umiejętności piłkarskich z Leszkiem Piszem. To kto był wtedy królem środka pola w polskiej lidze?

- Trudno nas porównywać, bo Leszek Pisz miał zupełnie inny styl gry ode mnie. Grał bardziej technicznie i tak też zdobywał bramki, na przykład po strzałach z rzutów wolnych. Ja z kolei byłem na boisku bardziej pracowity i więcej biegałem. To też przynosiło dobre efekty.

I podobnie jak Leszek Pisz, strzelał pan dużo goli.

- Miałem mocne uderzenie z dystansu i z tego atutu korzystałem, gdy była dobra okazja, żeby strzelić na bramkę. Niedawno tak sobie analizowałem te moje ponad 60 goli zdobytych w ekstraklasie i wyszło mi, że około 90 procent zdobyłem po uderzeniach zza pola karnego.

Czy taką drużynę, jaką wtedy był Widzew w połowie lat 90. ubiegłego wieku, można jeszcze zbudować w obecnych realiach polskiej piłki?

- Jak zaczynałem grę w Zagłębiu Sosnowiec jeszcze pod koniec tak zwanej komuny, to w lidze obowiązywał nadal przepis, że za granicę można było wyjechać po ukończeniu 28. roku życia, więc na boiskach spotykało się wielu reprezentantów Polski. Potem, nawet jak zaczęły się wyjazdy do zagranicznych lig, to w takiej Legii, Widzewie, czy potem Wiśle Kraków, nie brakowało reprezentantów kraju. A teraz ilu mamy kadrowiczów w ekstraklasie? Jednego lub dwóch, trzech. Wszyscy musieliby wrócić do kraju, tak jak kiedyś do Wisły, która ściągnęła wielu dobrych polskich piłkarzy.

A jak panu układa się życie prywatne? Bo dobrze panu znany Tadeusz Gapiński, gdy kiedyś wystawiał laurki piłkarzom mistrzowskiej drużyny trenera Smudy powiedział o panu, że Ryszard Czerwiec słucha się swojej uroczej żony jak trenera i... dobrze na tym wychodzi.

- A to dobre... ale w sumie się sprawdziło, co wtedy powiedział. Na pewno to jest bardzo pomocne w życiu piłkarza, gdy ma w domu opokę i wsparcie w kobiecie, która pomaga i doradzi, a nie w takiej, która na przykład przeszkadza i narzeka na to, co się robi jako piłkarz.

To proszę od nas pozdrowić żonę, a panu z okazji urodzin życzymy wszystkiego najlepszego, zdrowia i pomyślności. I zapraszamy do Łodzi na mecze Widzewa.

- Dziękuję, na pewno przyjadę. Miałem już takie plany w poprzednim roku, ale wtedy się nie udało. Pozdrowienia dla kibiców Widzewa i do zobaczenia!