Global categories
Radosław Mroczkowski: Wiemy, gdzie chcemy być w czerwcu
Środowy mecz z ROW-em 1964 Rybnik trenera, zawodników i kibiców Widzewa kosztował sporo nerwów. W czwartek szkoleniowiec pierwszego zespołu podzielił się z dziennikarzami kolejnymi spostrzeżeniami dotyczącymi tego spotkania.
- Dzisiaj możemy mówić o tym meczu na większym spokoju. Wczoraj było na pewno sporo emocji, od tych pozytywnych do takich, wynikających z faktu, że mamy do siebie sporo pretensji przede wszystkim o to, że nie potrafiliśmy utrzymać korzystnego wyniku. Dałoby nam to punkty, czyli zakładany cel, którego nie udało nam się ostatecznie osiągnąć. Warto spojrzeć jednak na inne wyniki - nie brakowało w nich niespodzianek. To pokazuje jaka jest ta liga. Musimy to zrozumieć. Wymagamy mega poziomu w drugiej lidze, a tak nie jest. Oczywiście patrzymy przede wszystkim na siebie i powinniśmy stworzyć więcej klarownych sytuacji, a strzelając bramki, nie tracić ich jednocześnie tak łatwo. To jest nasz mankament, nad którym pracujemy. Chcemy go wyeliminować. To jest konsekwencja błędów własnych - wyjaśnił Radosław Mroczkowski.
Widzew może czuć spory niedosyt po meczu w Rybniku, ponieważ bramkę decydującą o remisie stracił w 88. minucie i to po stałym fragmencie gry. Szereg pomyłek, który pojawił się w krótkim odstępie czasu, sprawił, że do Łodzi czerwono-biało-czerwoni wrócili z jednym, a nie trzema punktami.
- Błędy zawsze gdzieś mają swój początek. Popełnienie trzech z rzędu kończy się stratą bramki. Taka jest teoria. Na pewno nieodpowiedzialne zachowanie w środku spowodowało rzut rożny, ale to jeszcze nie jest bramka. Takich stałych fragmentów w meczu jest wiele. Trzeba być odpowiedzialnym przy kryciu. Mieliśmy do czynienia z końcówką meczu i dużymi emocjami. W naszym przypadku dodatkowo musieliśmy dokonać wymuszonej zmiany. To też mogło spowodować lekkie zamieszanie w ustawieniu i brak koncentracji zawodnika wchodzącego, mimo że sprawa była jasna - podkreślił trener.
- Zachowań nieodpowiedzialnych jest po prostu za dużo. Pracujemy nad tym, rozmawiamy na ten temat. Ale wynika to też z wielu czynników - określonego bagażu doświadczeń, umiejętności i poznawania tej ligi. Wszyscy myślą, że jak awansować mogą trzy zespoły to będzie łatwo, a tak wcale nie będzie. Cały czas to powtarzam. Możemy pompować balon, ale wymagajmy realnych rzeczy na określonym etapie pracy. Dzisiaj jesteśmy blisko czołówki. Różnice punktowe są niewielkie, dlatego chcemy się tego trzymać. Wierzę, że nasza systematyczna praca przełoży się na wyniki i sytuację w tabeli. Na razie musimy być przede wszystkim czujni i uważni, żeby nic nam nie uciekało - dodał.
Cel się jednak nie zmienia i choć szkoleniowiec Widzewa daleki jest od stawiania swojego zespołu w roli faworyta, jest przekonany, że łodzianie będą walczyć o awans. Potrzebują jednak spokoju i ciężkiej pracy. - Wymagamy od siebie jak najwięcej, w każdym meczu walczymy o zwycięstwo, ale błędy się pojawiają. Wiemy, gdzie chcemy być w czerwcu i najlepszym sposobem na realizację tego celu spokojna praca etapami, korygowanie błędów i wyciąganie wniosków z poszczególnych spotkań. Jak tak będziemy podchodzić do sprawy, to myślę, że dojdziemy tam, gdzie zakładaliśmy.
W środę z dobrej strony pokazał się Radosław Sylwestrzak, który w drugim kolejnym meczu zdobył bramkę. To nie tylko dobrze świadczy o zawodniku, ale też o drużynie, która potrafi robić użytek ze stałych fragmentów gry. Wszystkich czeka jednak jeszcze sporo pracy na wielu płaszczyznach.
- Postawa Radka przy stałych fragmentach gry daje zespołowi atut. To na pewno można zaliczyć na plus. Wiemy też jednak, że tej pracy przed nami jest bardzo dużo, więc chciałbym, żeby wykonywać to spokojnie, etapami. Przy czym podkreślam, że nie zawsze wszystko będzie ładnie, pięknie i kolorowo. My się cały czas tej ligi uczymy. Jesteśmy beniaminkiem, a czasami mamy roszczenia, jakbyśmy byli głównym kandydatem, który dopiero co spadł z wyższej ligi i od razu musi wrócić. Możemy wskazać wiele przykładów drużyn, które im bardziej pompują powietrze do tego balonika oczekiwań, tym dłużej są na danym poziomie rozgrywkowym - zauważył Mroczkowski.
W środę ucierpiało w meczu dwóch zawodników Widzewa. Jeden z nich, Marcel Pięczek, trenuje jednak na pełnych obrotach i będzie do dyspozycji trenera w sobotę. Gorzej wygląda sytuacja jego kolegi z formacji obronnej. - Na pewno Sebastian Kamiński ma największy problem, przynajmniej pod kątem najbliższego meczu. Nie wszyscy są w czwartek na boisku, część zawodników pracuje w klubie. Trochę inaczej to wygląda, ponieważ mamy dzień pomeczowy. Jutro już tak naprawdę czeka nas rozruch przed następnym spotkaniem, więc dla nas głównym wyzwaniem jest regeneracja i dobre przygotowanie się do sobotniego meczu - zaznaczył szkoleniowiec.
Czego Widzew spodziewać się może po najbliższym rywalu, czyli Resovii Rzeszów? - Wiemy dobrze, że analiza dotychczasowej gry rywala nie zawsze idzie w parze z tym, co pokaże on potem w następnym meczu. Jakby miało to takie czyste przełożenie, to w meczu z ostatnim przeciwnikiem moglibyśmy zagrać tyłem i powinniśmy wygrać. Tymczasem widzieliśmy zespół, który konsekwentnie bronił się na własnej połowie, z czym musieliśmy się zmierzyć, a co wcale nie jest łatwe. Trzeba mieć dużo atutów, żeby temu podołać. Każdy zespół jest trochę inny, ma konkretnych zawodników i swoje plany. Nie spodziewam się w sobotę łatwego meczu, wręcz przeciwnie – oczekuję kolejnego trudnego drugoligowego starcia - zakończył Mroczkowski.