Global categories
Popełniliśmy mniej błędów - rozmowa z Tomaszem Łapińskim
Marcin Olczyk: Jakie znaczenie ma dla pana wystawa z okazji 20-lecia gry Widzewa w Lidze Mistrzów i spotkanie z kolegami z tamtych lat?
Tomasz Łapiński: Ta wystawa na pewno odświeża pamięć. Każdy z tych momentów był ważny w moim życiu. Wielu kibiców także z sentymentem odwiedzi łódzkie Muzeum Sportu i Turystyki. Ważne, że to wydarzenie pozwoliło nam się wszystkim spotkać, powspominać, pogadać, pośmiać się. To jest naprawdę istotne, ma dla nas wszystkich duże znaczenie.
Utrzymuje pan kontakty z zawodnikami z mistrzowskiego Widzewa?
- Widujemy się, ale każdy z nas jest zajęty swoimi sprawami i mieszka w różnych rejonach Polski, przez co na co dzień nie jest łatwo się spotkać czy porozmawiać. Widujemy się czasem przy okazji meczów ligowych czy innych wydarzeń sportowych, jak ta wystawa. Tak to wygląda.
Czy któryś mecz z Ligi Mistrzów wspomina pan ze szczególnym sentymentem?
- Nie. Każdy z nich to oddzielna historia, osobne, barwne wydarzenie.
Czemu, według pana, żadna polska drużyna nie awansowała do Ligi Mistrzów przez kolejne 20 lat, a powrót Legii okazał się tak słaby?
- Myślę, że porażka Legii z Borussią Dortmund zakłamuje trochę obraz polskiej rzeczywistości. O wyniku w dużej mierze zadecydowało to, że nawarstwiło się kilka błędów. Grało w tym meczu sporo zawodników, którzy nie walczyli z Legią o mistrzostwo Polski. To był inny zespół, inny trener. Także ten mecz na pewno dużo mówi o poziomie trudności Ligi Mistrzów, ale niewiele o stanie polskiej piłki.
Czyli faktycznie zgranie i rotacja w kadrze miały takie znaczenie dla końcowego wyniku?
- Oczywiście, że tak. Popełniono, moim zdaniem, wiele błędów, na każdej płaszczyźnie - począwszy od spraw trenerskich, na doborze składu i selekcji skończywszy. Mnóstwo rzeczy zadecydowało.
Z czego to się wzięło? W waszym Widzewie nie było takich problemów, a klub przed Ligą Mistrzów został jeszcze mądrze wzmocniony.
- W naszym przypadków tych błędów było po prostu mniej. Drużyna budowana była od kilku lat. Nie było takiej sytuacji, że po kilku dniach pobytu nowych zawodników w klubie zmieniana jest połowa linii obrony, poprzez wstawienie zawodników nawet nie z ławki czy trybun, a niemal prosto z pociągu. Efekt tego jest taki, a nie inny.
Jak wspomina pan współpracę z trenerem Franciszkiem Smudą? Czy to jego charyzma, czy wasze charaktery w większym stopniu miały wpływ na sukcesy tej drużyny?
- W piłce nożnej nie decyduje jeden element. Mamy w niej do czynienia ze zbiorem wielu czynników, które muszą zostać zebrane do kupy i w efekcie mogą dać sukces. Franek dobrał sobie taką grupę ludzi, umiał na nią wpłynąć, przygotować fizycznie, wybrać odpowiednią taktykę i już. Zaowocowało to tymi wszystkimi wydarzeniami, które ozdabiają teraz ściany łódzkiego Muzeum Sportu i Turystyki.
Czy nie uważa pan, że trener Smuda za późno został selekcjonerem reprezentacji i to w sytuacji, gdy długo nie musiała ona grać pod presją, o punkty?
- Nie chciałbym się odnosić do tego okresu. To był zupełnie inny zespół, inny świat. Inaczej prowadzi się wtedy drużynę. Praca selekcjonera bardzo różni się od trenowania zespołu klubowego. Nie da się tego spuentować jednym zdaniem.
Czy Franciszek Smuda musiał specjalnie was motywować na mecze z teoretycznie słabszymi zespołami? Trudno było zmobilizować się na takie spotkania, walcząc w międzyczasie z najlepszymi klubami Europy?
- Nie trzeba było nas motywować. Sami próbowaliśmy zebrać się zawsze do kupy, ale zdarzały nam się słabe mecze, a nawet porażki z niżej notowanymi rywalami. Tak było zawsze w piłce. Nie da się od tego uciec, choć warto ten efekt uboczny minimalizować.
Z pana odejściem z Widzewa trudno było pogodzić się łódzkim kibicom, tym bardziej, że odszedł pan do Legii Warszawa. Czy to była trudna decyzja?
- Nigdy nie ukrywałem tego, że zmusiła mnie do takiego ruchu sytuacja w klubie. Musiałem odejść i tyle. Nie miałem w sumie nic do powiedzenia. Mógłbym zostać, ale klub miałby wtedy takie problemy finansowe, że nie wiem czy byłby w stanie z nich wyjść. Nie miałem więc praktycznie na nic wpływu.
Śledzi pan teraz proces odbudowy Widzewa?
- Tak. Na mecze nie jeżdżę, bo nie mam takiej możliwości, ale śledzę na bieżąco wyniki, znam sytuację w tabeli i liczę na awans do II ligi.
Czynnikiem mogącym pomóc w rozwoju powinien być nowy stadion. Polskie doświadczenia pokazują jednak, że nie musi to być takie oczywiste…
- Różnie to w tych naszych klubach w ostatnich latach bywało. Trzeba się jednak cieszyć, że ten stadion jest i będzie możliwość grania na nim. Na pewno należy zrobić wszystko, żeby przekuć go w sukces, a nie element, który miałby na przykład paraliżować drużynę. To jest zadanie dla sztabu trenerskiego Widzewa.
Jak z pana perspektywy wygląda ekstraklasa bez Łodzi?
- Ubogo. Nie ma wątpliwości, że takie marki jak Widzew powinny jak najszybciej wrócić do piłkarskiej elity.