Piotr Szarpak: Mistrzem konkretnych przemówień był Maciej Szczęsny
Ładowanie...

Global categories

21 March 2020 17:03

Piotr Szarpak: Mistrzem konkretnych przemówień był Maciej Szczęsny

Zamiast urodzinowego tortu mamy... urodzinowy wywiad z Piotrem Szarpakiem, który kończy dzisiaj 49 lat.

Z byłym piłkarzem Widzewa porozmawialiśmy nie tylko o jego pamiętnych golach w meczach z Legią, ale również o grze w krakowskim Hutniku i o tym, co kiedyś wydarzyło się pod blokiem Piotra Szarpaka, gdy wracał ze szkoły...

widzew.com: Pamięta pan jeszcze swój debiut w pierwszej drużynie Widzewa? Działo się to w marcu 1990 roku, czyli 30 lat temu.

Piotr Szarpak: Tak, pamiętam, to był mecz z Olimpią Poznań. Wyszedłem wtedy w pierwszym składzie, ale zagrałem tylko 45 minut. To było dla mnie wielkie przeżycie, jako dla młodego wtedy chłopaka. Najpierw był zimą udział w zgrupowaniu pierwszego zespołu w Spale. To był pierwszy raz, kiedy trenowałem z seniorami i było widać różnicę między mną a starszymi piłkarzami Widzewa. Chyba jednak musiałem nieźle wypaść i zadecydowała ta młodzieńcza werwa, że trener Paweł Kowalski wziął mnie do pierwszej drużyny.

Wcześniej był pan zawodnikiem Chojeńskiego Klubu Sportowego. Jakie były kulisy pańskiego przejścia do zespołu Widzewa.

- Najpierw trafiłem do Widzewa jako zawodnik do drużyn juniorskich. Już byłem w klubie, gdy po jesieni wydarzyła się dziwna sytuacja, bo pierwszy zespół miało wzmocnić kilku piłkarzy z zewnątrz, ale tak się nie stało. Dlatego sztab szkoleniowy postanowił sięgnąć po młody narybek. Któregoś dnia zimą akurat wracałem ze szkoły do domu i pod moim blokiem czekała na mnie pani Basia z klubu z informacją, że jadę na obóz z pierwszą drużyną Widzewa. Takie to były czasy. Nie było ani Internetu, ani telefonów komórkowych i w taki sposób dowiedziałem się o powołaniu do drużyny. Podobnie jak ja, w tym czasie dołączyli też Piotrek Kupka i Jacek Kozłowski.

*Drużyna Widzewa z sezonu 1990/1991. Piotr Szarpak siedzi drugi od prawej w pierwszym rzędzie.

Zaliczył pan debiut w ekstraklasie, ale wkrótce również spadek z drużyną do II ligi.

- Okres, kiedy Widzew w 1990 roku spadał z ekstraklasy, to jak zawsze w takim przypadku, nie jest miły temat. Były to trudne czasy dla klubu, ale dobrze, że wtedy zespół został w większości kadrowo utrzymany, co pozwoliło nam szybko wrócić do ekstraklasy. Chociaż łatwo nie było, bo walczyliśmy o awans do ostatniej kolejki, w której wygraliśmy wyjazdowy mecz z Zagłębiem w Wałbrzychu. Dla mnie to był fajny czas, bo zacząłem regularnie grać.

A potem po powrocie do ekstraklasy strzelił pan gola w pierwszej kolejce, gdy wygraliście 5:0 z Pegrotourem Dębica.

- Byliśmy trochę takim "fałszywym" beniaminkiem, bo przecież w drużynie byli już tacy piłkarze jak Mirek Myśliński, Tomek Łapiński czy Leszek Iwanicki. Przed sezonem doszli kolejni i jak to zawsze w Widzewie, również wtedy panowała zasada, że trzeba się zjednoczyć i grać dla dobra drużyny. Dlatego osiągnęliśmy sukces i zajęliśmy trzecie miejsce na koniec sezonu.

Jednak w następnym sezonie 1992/1993 kibice Widzewa nie oglądali pana w barwach drużyny RTS-u...

- Zawsze jak przychodzi nowy trener do klubu, to ma swoją wizję zespołu. Wtedy przyszedł Władysław Żmuda i szybko zrozumiałem, że albo będę w Widzewie rezerwowym grzejącym ławę, albo mogę spróbować sił gdzie indziej. Chciałem grać, a że pojawiła się propozycja wypożyczenia do Hutnika Kraków to skorzystałem z oferty trenera Krzysztofa Bulińskiego. Była to dobra decyzja, bo wtedy w Hutniku był naprawdę solidny zespół z takimi piłkarzami jak Krzysztof Bukalski, Tomek Hajto, Darek Romuzga, Andrzej Seremak, Leszek Walankiewicz i Kazek Węgrzyn. Przyszedłem tam z Widzewa, ale żadną gwiazdą nie byłem. Musiałem wywalczyć sobie miejsce w składzie, ale pobyt w Hutniku wspominam bardzo dobrze, bo rozwinąłem się tam jako piłkarz.

Po roku wrócił pan do Widzewa, gdzie pojawił się trener Władysław Stachurski.

- Trener Stachurski miał swój pomysł na przebudowę drużyny, do którego mu pasowałem. To wtedy miała miejsce sytuacja, gdy nagle odsunięto od zespołu czterech doświadczonych zawodników i Władysław Stachurski postawił na młodych piłkarzy. To nie byłem tylko ja, ale również Daniel Bogusz, Radek Kowalczyk, a na wiosnę dołączył jeszcze Wojtek Małocha. Zaczęliśmy grać z polotem, naprawdę fajną piłkę. Każdy ganiał po boisku za każdego.

Aż wreszcie nastała era Franciszka Smudy, w którego zespole był pan raczej zmiennikiem.

- Jeszcze w pierwszym mistrzowskim sezonie tak nie było, bo mieliśmy szczupłą kadrę. Dopiero w kolejnym przyszły takie wzmocnienia, że trzy czwarte drużyny to byli aktualni albo potencjalni reprezentanci Polski. To, że mogłem być w takim zespole i grać, nawet jako rezerwowy, to był dla mnie wtedy sukces. Pamiętam, że miałem konkretną ofertę z Amiki Wronki i byłem już spakowany, żeby tam jechać. Jednak trener Smuda nie pozwolił mi odejść, a ja też nie chciałem robić czegoś na siłę. I tak zostałem jeszcze w Widzewie.

Często pan wspomina, że nie nastrzelał dużo goli jako widzewiak. Mimo wszystko kibice pamiętają pana bramki zdobywane w meczach z Legią.

- Tak to już bywa, że ktoś strzeli 30-40 goli i wielu kibiców nie pamięta takiego piłkarza po latach, a ja dałem się zapamiętać tymi bramkami. Bardzo cieszyłem się zwłaszcza z gola strzelonego Legii w Warszawie w 1996 roku. Ale przecież tego sukcesu nie byłoby bez kolegów z drużyny. Na przykład Marek Koniarek nie zdobyłby połowy swoich bramek, gdyby nie dobra gra i podania Ryśka Czerwca. Punktów też mogliśmy mieć mniej, gdyby nie skuteczna gra Tomka Łapińskiego w obronie, który potrafił "nakryć czapką" niejednego czołowego napastnika w lidze.

W różnych tekstach sprzed lat, ukazujących ówczesny zespół Widzewa "od kuchni", wielu pana kolegów, jak i na przykład kierownik Tadeusz Gapiński, zgadzają się w jednym: Nie było w drużynie większego gaduły i piłkarza z takim poczuciem humoru jak... Piotr Szarpak.

- Coś w tym jest, chociaż to nie chodzi o opowiadanie kawałów, bo tego nie potrafię robić. Zawsze lubiłem coś od razu, na bieżąco skomentować, jak się działo w zespole lub w klubie. Mistrzem konkretnych przemówień to był wtedy Maciej Szczęsny. Powiedział trzy słowa i już wszystko było jasne. A ja dla odmiany coś napomknąłem żartobliwie, obróciłem w anegdotkę... Nie zawsze trzeba podchodzić poważnie do piłki. Czasami trzeba pożartować.

Co obecnie pan porabia?

- W prywatnej szkółce jestem trenerem drużyny rocznika 2010. Ale w obecnej sytuacji nie ma co o tym za dużo mówić, bo zajęcia są zawieszone.

Panie Piotrze, z okazji 49. urodzin chcieliśmy złożyć w imieniu klubu oraz kibiców Widzewa serdeczne życzenia wszystkiego najlepszego i przede wszystkim zdrowia.

- Dziękuję, a wszystkim również życzę zdrówka. Ono teraz jest dla nas najważniejsze. Obyśmy niedługo spotkali się na stadionie na meczu Widzewa.