Paweł Janas: Jako młody forstoper ganiałem za napastnikami
Ładowanie...

Global categories

04 March 2020 17:03

Paweł Janas: Jako młody forstoper ganiałem za napastnikami

Najpierw piłkarz, a po latach trener pierwszej drużyny Widzewa Łódź. Paweł Janas należy do nielicznej grupy osób, które najpierw występowały w czerwono-biało-czerwonych barwach na boisku, a potem były szkoleniowcami widzewiaków.

Z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski rozmawialiśmy z okazji jego 67. urodzin, które przypadają na 4 marca 2020 roku.

widzew.com: Czy jako były 67-letni piłkarz uprawia pan nadal jakikolwiek sport, tak rekreacyjnie dla zdrowia?

Paweł Janas: Biegać to już nie biegam, ale dużo chodzę i spaceruję. Najczęściej na te spacery wybieram się z psem. Średnio dziennie robię 7 tysięcy kroków, ale zdarza się, że jest to nawet 20 tysięcy kroków podczas takiego spaceru. Dzieci zamontowały mi licznik w telefonie, więc sobie patrzę jak to wygląda.

Jest pan obecnie zaangażowany w pracę jako trener?

- W dorosłej piłce już jakiś czas temu zostawiłem pole do popisu młodszym kolegom. Niech teraz oni popracują z dorosłymi piłkarzami. Obecnie jestem zaangażowany w projekt Piłkarska Przyszłość z Lotosem, w którym doradzam i jeżdżę po Polsce, bo obejmuje on kilkanaście ośrodków treningowych, a jedna z drużyn, U15, już awansowała do Centralnej Ligi Juniorów. Poza tym, udzielam się na kursach trenerskich. Nawet niedługo z tego powodu mam przyjechać do Łodzi. Prowadzę wykłady, przeprowadzam hospitacje i egzaminy.

Teraz to pan jest trenerskim autorytetem, ale w przeszłości jako młody piłkarz miał się pan od kogo uczyć w Widzewie. Czy to prawda, że do klubu ściągnął pana Jacek Machciński, który wtedy przychodził z Włókniarza Pabianice do sztabu trenera Leszka Jezierskiego?

- Może Jacek przy tym moim transferze też miał udział, ale pamiętam, że w mojej sprawie to do Włókniarza wiele razy przyjeżdżał kierownik Stefan Wroński i to on załatwiał z działaczami przejście do Widzewa.

W Widzewie spędził pan cztery lata, ale w tym czasie miał okazję pracować z takimi trenerami jak Jezierski, Paweł Kowalski czy Bronisław Waligóra. Jak pan ich wspomina?

- Każdy z nich był inny. Pamiętam, że u Jezierskiego najpierw była ostra selekcja. Przyjechało nas na testy do Widzewa chyba siedemnastu zdolnych, młodych chłopaków z całego województwa, a ostatecznie trener Jezierski wybrał trzech. W tym mnie i Krzyśka Surlita.

Potem na trenerskiej ławce Widzewa pojawił się Paweł Kowalski.

- Pawła znałem jeszcze z Pabianic, bo też pochodził z tego miasta i grał tam w barwach klubu PTC. Jako trampkarz Włókniarza wiele razy mogłem obserwować podczas meczów jego grę. Potem poszedł do ŁKS-u, grał w pierwszej lidze i reprezentacji Polski. To był bardzo fajny człowiek jako trener. Można było się z nim dogadać, bo nie tworzył na siłę konfliktów. Ale przede wszystkim czuł piłkę, jak to się mówi. Dlatego jako trener osiągał dobre wyniki z drużynami.

Niedawno z okazji 110-lecia Widzewa, klubowa telewizja przygotowała film dokumentalny o trenerze Bronisławie Waligórze. To naprawdę był taki wulkan energii na ławce?

- Tak, był bardzo energiczny i pobudliwy. Wszędzie było go pełno. Mało tego, jak mieliśmy te nasze wewnętrzne gierki i mecze na treningach, to często trener Waligóra... grał razem z nami. Był też sędzią w tych meczach i jak dyktował karnego, to zawsze sam podchodził do jedenastki. Dlatego czasami, tak dla żartu, "wycinaliśmy" go jako obrońcy, daleko przed polem karnym, żeby nie mógł odgwizdać jedenastki.

Z kim pan wtedy grał na środku obrony Widzewa?

- Przede wszystkim z Wiesławem Chodakowskim. To u jego boku zaczynałem jako młody zawodnik w drużynie Widzewa. Tylko że wtedy nie grało się na środku obrony w jednej linii. Był podział na stopera i forstopera. Ten pierwszy to był przeważnie doświadczony, starszy piłkarz, który już nie biegał za napastnikami rywala. I na tej pozycji grał Chodakowski, a ja jako młokos i forstoper ganiałem po boisku za przeciwnikami. Jak mi się nie udało ich zatrzymać, to sytuację często ratował właśnie Wiesiu Chodakowski. Wiele się od niego wtedy nauczyłem, jeśli chodzi o grę w obronie.

Pod koniec 1977 roku odszedł pan jednak z Widzewa.

- Dostałem powołanie do wojska i musiałem odejść do Legii Warszawa. Takie były wtedy czasy. Po zakończeniu służby wojskowej chciałem wrócić do Łodzi, bo było mi tu dobrze, ale wojskowe władze Legii nie chciały się na to zgodzić. Grozili, że jak wrócę do Widzewa, to będą z tego klubu powoływać do wojska wszystkich młodych piłkarzy. Nawet prezes Sobolewski ze mną o tym rozmawiał, żebym jednak został w Warszawie, bo mu jeszcze wielu piłkarzy przez to zabiorą.

Dopiero po latach, w 2009 roku, wrócił pan do Widzewa, ale już jako trener. Czy we wcześniejszych latach miał pan jakieś konkretne propozycje pracy jako trener widzewiaków?

- Nie, wtedy w 2009 roku to była pierwsza tego typu oferta z Widzewa. Wtedy pracowałem w GKS-ie Bełchatów, więc niedaleko Łodzi i w połowie sezonu zdecydowałem się przyjąć propozycję pracy w moim byłym klubie.

I przeszedł pan do historii jako trener, który dwa razy wygrał z Widzewem pierwszą ligę, ale do ekstraklasy awansował tylko raz.

- To były konsekwencje tych różnych korupcyjnych win Widzewa z przeszłości. Odcierpieliśmy karę za stare grzechy, chociaż było wtedy niezłe pomieszanie z tym całym karaniem klubu i degradacjami do niższych lig.

Trudno było przekonać wtedy piłkarzy, żeby pomimo braku awansu zostali na kolejny sezon i ponownie powalczyli o wygranie ligi?

- Akurat z tym nie było problemów, bo w drużynie Widzewa była wtedy fajna grupa chłopaków, z którymi szybko się dogadałem. Przecież w kolejnym sezonie zrobiliśmy awans na kilka meczów przed końcem rozgrywek. Koszty poniósł tylko klub, który wtedy płacił piłkarzom pensje porównywalne do tych w ekstraklasie.

Z tamtej drużyny Widzewa z lat 2009-2010 jednym z kilku, który nadal gra na wysokim poziomie, jest Marcin Robak. Skąd bierze się jego dobra forma mimo już 37 lat na karku?

- Marcina znam jeszcze z czasów, jak pracowaliśmy razem w Koronie Kielce. Zawsze cechowała go sumienność i dobre przygotowanie podczas treningów. Jest pracowity, a jako napastnik nie musi tyle biegać po boisku, co na przykład obrońcy. Do tego dochodzi skuteczność, bo potrafi zdobyć bramkę z gry, z rzutu wolnego i z karnego. Jak ma zdrowie, to niech gra jak najdłużej.

W pierwszym wiosennym meczu zaliczył gola i asystę, ale Widzew niespodziewanie zremisował 2:2 z Olimpią Elbląg.

- Od czasu do czasu oglądam te niedzielne mecze Widzewa i patrzę, jak gra. Jestem trochę rozczarowany tym wynikiem, bo liczyłem że zespół wygra i odskoczy reszcie rywali. A teraz czeka go wyjazdowe spotkanie z Górnikiem Łęczna, który właśnie dostał piątkę od Elany. Czyli teraz Górnik będzie chciał się odegrać za tą porażkę. Coś czuję, że Widzewowi nie będzie tam łatwo o zwycięstwo.