Patryk Stępiński
Wywiady i konferencje
Piłkarze
Patryk Stępiński: W klubie przez te lata zmieniło się bardzo dużo
widzew.com: Ponownie zostałeś zawodnikiem Widzewa. Co czujesz w takim momencie?
Patryk Stępiński: Wracam do Widzewa po 6 latach. W klubie przez te wszystkie lata zmieniło się bardzo dużo. Zaczynając od stadionu, przez bazę treningową, na drużynie kończąc. Mam przed sobą czas, by dołączyć do zespołu i dobrze przygotować się do zbliżających się spotkań.
Mimo że minęło sporo czasu, chyba jednak wracasz do siebie, do swojego klubu.
- To miłe wrócić do klubu i otoczenia, w którym wiele osób mnie kojarzy i mogę spotkać sporo znajomych twarzy. Na pewno wygląda to inaczej, niż gdybym trafił do innego zespołu. Jestem pewny, że łatwiej mi będzie zaaklimatyzować się w szatni i samym klubie, by odpowiednio przygotować się do rywalizacji o miejsce w składzie.
Wspomniałeś o zmianach w klubie, ale przez taki długi czas sam również musiałeś się zmienić, może dojrzeć?
- To prawda, również bardzo się zmieniłem jako zawodnik i człowiek. Wyjechałem z Łodzi jako 19-latek. Przed wyjazdem mieszkałem u rodziców. Dopiero w Płocku zacząłem żyć na własny rachunek i wiele w tym czasie się nauczyłem. Musiałem zacząć podstawowe sprawy załatwiać samodzielnie, stać się dorosłym. Poznałem smak gry w ekstraklasie, zanotowałem dwa awanse z Wisłą i Wartą. Liczę się z tym, że przez te doświadczenia oczekiwania wobec mojej osoby będą wysokie. Mimo to, mam nadzieję, że największe sukcesy osiągnę właśnie z Widzewem.
Do Widzewa trafiłeś w wieku 16 lat, a ściągnął cię trener Andrzej Kretek. To musiało być spore wyróżnienie dla młodego chłopaka.
- Zacząłem grać w zespole Młodej Ekstraklasy prowadzonym przez trenera Kretka i Sławomira Chałaśkiewicza. Grałem tam między innymi z Mariuszem Stępińskim, a następnie trener Radosław Mroczkowski włączył mnie do kadry pierwszej drużyny.
Rozwijałeś się stopniowo. Na początek wspólne treningi, potem przyszedł czas na krótki debiut, by w końcu zacząć notować regularne występy. Pamiętasz moment, kiedy dowiedziałeś się, że wejdziesz na boisko w meczu z Zagłębiem Lubin?
- To był krótki, dziesięciominutowy występ. O miejsce w składzie rywalizowałem z Michałem Płotką, który doznał kontuzji, a ja wszedłem za niego na boisko. Mecz z Zagłębiem był moim debiutem, ale regularnie zacząłem występować w sezonie 2013/14. To wynikało z mojej pozycji na murawie. W defensywie ufa się raczej doświadczonym zawodnikom, a więcej szans otrzymywali młodzi piłkarze ofensywni, tacy jak skrzydłowi i napastnicy. Jako boczny obrońca musiałem czekać.
Trener Mroczkowski dawał ci sygnały, że jesteś blisko gry w pierwszym składzie?
- Jako młody zawodnik trenowałem cały czas z zespołem, ale tak jak mówiłem, musiałem czekać. Nie pamiętam jednej konkretnej rozmowy z trenerem, ale przekazywał mi sygnały mówiące, że dobrze wyglądam na treningach. Trener Mroczkowski zwracał również uwagę na to, że muszę teraz podwójnie skupić się na eliminowaniu konkretnych mankamentów. Musiałem być gotowy na swoje szanse i one w końcu nadeszły. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że je wykorzystałem, chociaż były lepsze i gorsze momenty.
Gra w młodym wieku na poziomie ekstraklasy jest na pewno kopalnią doświadczeń. Nabrałeś w tym czasie pewności siebie?
-Tak, wiele się w tym czasie nauczyłem. Zdarzały się spotkania, gdy z Maćkiem Mielcarzem i Marcinem Kaczmarkiem byliśmy jedynymi Polakami w składzie. Było też sporo młodych zawodników i piłkarzy z zagranicy, a rotacja była bardzo duża. Do tego dochodziły problemy klubu i ostatecznie skończyło się to spadkiem z ekstraklasy. Dalsze losy Widzewa są kibicom doskonale znane i myślę, że nie ma co wracać do tego czasu. Teraz należy skupić się na tym, co tu i teraz.
Ostatni sezon w ekstraklasie był smutny, ale na pewno wbił się w pamięć kibiców Widzewa. Do rangi spotkań-symboli urósł mecz z Piastem Gliwice w strugach deszczu lub pożegnalny wyjazd na Zagłębie Lubin. Wy również czuliście, że to wyjątkowy czas?
- Kibice początkowo mieli słuszne pretensję do naszej postawy, ale pod koniec rozgrywek spotkaliśmy się z ich zrozumieniem. Sytuacja w klubie była bardzo trudna i to odbijało się również na naszej grze. Przerwane spotkanie z Piastem na pewno zapamiętam na długo, podobnie jak wyjazdowy mecz w Lubinie. Kibice wypełnili szczelnie sektor gości pomimo pewnego spadku, co obiło się szerokim echem w całej piłkarskiej Polsce.
Jak ogólnie oceniasz swój pobyt w Płocku? Można powiedzieć, że spotkał cię tam niefortunny splot wydarzeń, który utrudnił regularne występy.
- Dołączyłem do pierwszoligowej Wisły i od razu wskoczyłem do składu. W pierwszym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce, a rok później udało nam się awansować do ekstraklasy. Po okresie, kiedy grałem najwięcej z całego zespołu, przydarzyły mi się kolejne kontuzje: najpierw złamanie ręki, potem uraz kostki. W międzyczasie następowały zmiany trenerów, co wiązało się z różnymi koncepcjami i wizjami na prowadzenie drużyny. Tak było w przypadku na przykład trenera Ojrzyńskiego, który w rozmowie ze mną przekazał, że widzi mnie w składzie, po czym z przyczyn losowych odszedł z klubu i pojawił się trener Sobolewski.
Podczas gry w Wiśle najlepiej pracowało ci się u trenera Marcina Kaczmarka?
- U trenera Kaczmarka grałem zdecydowanie najwięcej, chociaż musiałem tę pozycję sobie wywalczyć. Później pracowałem z różnymi trenerami. Część z nich, jak selekcjoner Brzęczek i trener Sobolewski, w przeszłości była dobrymi zawodnikami i te doświadczenia chcieli przekazać w swojej pracy, a na przykład Kibu Vicuna wniósł trochę powiewu świeżości z zagranicy. Trzeba pamiętać, że zawodnik, gdy jest w grze, jest zadowolony. Gdy tych występów jest mniej potrzebny jest spokój i pewne przewartościowanie w głowie. Przez dwa ostatnie lata w Płocku nie grałem tyle ile bym chciał, ale to, że byłem w tym zespole, świadczy o tym, że trenerzy chcieli mnie w kadrze. Na pewno u każdego z nich nauczyłem się czegoś innego.
Występy w barwach klubu z Płocka dały ci również nowe doświadczenie w postaci gry na lewej stronie obrony. Jak ocenisz swoje występy na tej pozycji?
- Przez całą karierę i w trakcie występów w kadrach młodzieżowych grałem na prawej stronie. W Płocku z konieczności zostałem przeniesiony na lewą stronę boiska. Ostatecznie, zagrałem tam więcej spotkań na lewej stronie niż na swojej nominalnej pozycji. Minusem takie sytuacji było to, że nie miałem jednego konkretnego miejsca na boisku, ale na pewno rozwinąłem się na tyle, że obecnie nie sprawia mi problemu gra zarówno na lewej, jak i prawej stronie.
Twoje nazwisko pojawiało się w kontekście transferu do Widzewa już od dłuższego czasu. Kiedy łódzki klub po raz pierwszy zgłosił się do ciebie?
- Pierwszy kontakt ze mną miał miejsce jeszcze w II lidze, w okresie pracy trenera Mroczkowskiego. Jako Wisła graliśmy sparing z Widzewem i po tym meczu odbyłem wstępne rozmowy, ale do niczego konkretnego nie doszło. Rok temu ponownie rozmawiałem z działaczami klubu, ale również nie postawiliśmy "kropki nad i". Ostatecznie trafiłem do Łodzi teraz i bardzo się z tego cieszę.
Co było kluczem do awansu Warty Poznań do ekstraklasy?
- Myślę, że kolektyw, tworzony przez piłkarzy związanych z Wartą, występujących w tym klubie od dłuższego czasu. W drużynie nie było wielu zawodników obdarzonych niesamowitymi umiejętnościami lub mających dużo występów w ekstraklasie. Skład uzupełniono między innymi Łukaszem Trałką i to pozwoliło, by zrobić dobry wynik w I lidze i ostatecznie wywalczyć awans do ekstraklasy po 25 latach.
Pytamy o to dlatego, źe trafiasz do klubu, gdzie ambicje zawsze są wysokie. Trzeba być pokornym, bo Widzew jest beniaminkiem, ale w Łodzi zawsze mierzy się wysoko. Myślisz, że budowa kolektywu jest kluczowa w kontekście gry o najwyższe cele?
- Uważam, że jeśli w szatni wszystko układa się dobrze i panuje chemia pomiędzy zawodnikami a trenerem, to na pewno umiejętności piłkarskie mogą zejść na dalszy plan względem zgrania i wspólnego zaangażowania. Ciężko to wytłumaczyć kibicom, bo trzeba być wewnątrz grupy zawodników, ale przy dobrych relacjach i odrobinie szczęścia można zrobić korzystny wynik.
Masz za sobą również testy w klubach zagranicznych. Żadne z nich nie zakończyły się pozytywnie, ale to chyba również była dla ciebie cenna nauka?
- Jeszcze jako 18-latek odbyłem testy w angielskim Huddersfield, gdzie miałem występować w zespole U23. W zeszłym roku wyjechałem do Norwegii, gdzie trenowałem z FK Haugesund. Nie jestem z nich zadowolony, bo miałem sygnały od dyrektora sportowego, że jestem widziany w zespole, a trener chce mi się tylko przyjrzeć. Po krótkich testach usłyszałem, że na moje miejsce znaleziono innego piłkarza. Ostatecznie wróciłem do Wisły i pomogłem w finale sezonu utrzymać się drużynie w ekstraklasie. Testy w Norwegii były na pewno cenną lekcją w kontekście prowadzenia negocjacji z klubami i mogłem zobaczyć jak to wygląda w innym kraju.
Dużo dobrego mówi się o twojej pracy w defensywie, ale chcielibyśmy usłyszeć jak czujesz się w akcjach ofensywnych? Nie jest tajemnicą, że twój konkurent do gry jest mocny właśnie w napędzaniu ataków prawą stroną boiska.
- Wiem, że moje liczby w ofensywie nie są imponujące, ale wynikało to z podziału zadań przydzielanych przez trenerów. Nie byłem wyznaczany do wykonywania stałych fragmentów gry lub wchodzenia przy ich okazji w pole karne, dlatego nie miałem wiele okazji do notowania asyst i bramek. Grając na lewej stronie miałem również łatwiej, by realizować swoje zadania w defensywie, bo tak naprawdę gra na obu bokach obrony nie różni się wiele od siebie. Musimy też pamiętać, że jeżeli prawonożny zawodnik gra na lewej obronie, to oczywiście może pracować nad swoją słabszą nogą, ale nie przeskoczy pewnych ograniczeń. Teraz w Widzewie jestem gotowy, by realizować założenia trenerów.
W szatni spotkałeś kilka znajomych twarzy, między innymi Krystiana Nowaka, z którym grałeś w Widzewie w ekstraklasie.
- Oprócz Krystiana znam się również z Dominikiem Kunem z Wisły Płock oraz z Sebastianem Rudolem z kadry U17. Kojarzę się również z kilkoma zawodnikami z rywalizacji na boiskach ekstraklasy i I ligi. Wszystkich chcę poznać jak najszybciej i złapać z drużyną jak najlepszy kontakt.
Oglądałeś pierwszy występ Widzewa w Fortuna 1 Lidze?
- Tak, miałem okazję oglądać spotkanie z Radomiakiem i myślę, że zobaczyliśmy dwie różne połowy. Pierwsze 45. minut nie wskazywało, że tak to się zakończy, ale to dopiero pierwszy mecz. Czasami niektóre zespoły mają gorszy początek, a dopiero później łapią korzystną serię, która następnie zamazuje obraz z początku. Trzeba taką lekcję przyjąć i wyciągnąć z niej wnioski. Lepiej raz przegrać 0:5, niż pięć razy po 0:1.