Global categories
Patryk Mucha: Będę rozliczany z tego, co pokażę na boisku
widzew.com: Rozmawiamy po twoich pierwszych treningach z drużyną Widzewa. Jak wrażenia?
Patryk Mucha: Mam bardzo fajne odczucia po pierwszych zajęciach z drużyną. Jestem bardzo dobrze przyjęty przez chłopaków w szatni.
Znałeś się wcześniej z kimś z obecnych zawodników?
- Osobiście nie, ale znam kilka twarzy z boisk.
Czy w kadrze Widzewa są jacyś zawodnicy, których obserwowałeś w przeszłości?
- W szatni Widzewa jest wielu doświadczonych piłkarzy, których grę mogłem oglądać w ekstraklasie. Znam takich zawodników, jak Marcin Robak. To piłkarzy, który cieszy się dużym szacunkiem i posiada ogromne umiejętności. Nie pozostaje nic innego, jak brać przykład z takich zawodników jak on.
Pochodzisz z regionu ubogiego w renomowane piłkarskie kluby, a na poziomie centralnym nie ma obecnie żadnej drużyny z województwa lubuskiego. By zaistnieć w piłce, młody piłkarz z tego regionu musi wyemigrować poza rodzinne strony?
- Zaczynałem w Tęczy Krosno, a następnie przeszedłem etap gimnazjum w Zielonej Górze, gdzie trenowałem w miejscowym UKP, gdzie trenowałem w UKP pod okiem trenera Michała Grzelczyka, od którego dużo się nauczyłem. To bardzo dobra szkółka i miejsce dla rozwoju młodych zawodników. Następnie trafiłem do Zagłębia Lubin, gdzie spędziłem siedem lat. Rozwinąłem się tam jako piłkarz i człowiek. Po egzaminie gimnazjalnym zdawałem sobie sprawę, że żeby zaistnieć w futbolu muszę wyjechać. Cieszę się, że znalazłem się w orbicie zainteresowań Zagłębia, którego skauci mnie obserwowali i złożyli mi ofertę.
Jakie masz wrażenia z pobytu w Akademii KGHM, która słynie z wysokiego poziomu szkolenia?
- Do akademii trafiłem w momencie, kiedy pracę tam zaczął Richard Grootscholten, który zaczął wprowadzać swoje standardy i pomysły na funkcjonowanie całego projektu. Dało się wtedy odczuć nową myśl szkoleniową i wizję akademii, która zaczęła być gruntownie przebudowywana.
To chyba nie przypadek, że aż tylu zawodników z tej akademii wybiło się na poziom centralny?
- Myślę, że to efekt dobrej pracy wykonywanej przez trenerów oraz odpowiedniej selekcji młodych piłkarzy.
W Zagłebiu przeszedłeś drogę od juniora do zawodnika pierwszej drużyny. Gdy debiutuje się w ekstraklasie, czuć satysfakcję z pracy wykonanej w przeszłości?
- To było zwieńczenie wszystkich lat, podczas których trenowaliśmy na bocznym boisku marząc o grze na stadionie. Zadebiutowałem w derbach przeciwko Śląskowi Wrocław, przy pełnych trybunach. To świetne uczucie, które zostanie ze mną do końca życia.
Debiut w ekstraklasie był impulsem do dalszego rozwoju?
- Naturalnie, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy udało się zadebiutować i poczuć atmosferę ekstraklasy, od razu chciałem wywalczyć kolejne występy. Nie ma nic lepszego niż gra na pełnych stadionach i przy dużym zainteresowaniu mediów.
Kontuzja w młodym wieku podcina skrzydła?
- Kontuzja dopadła mnie trzy lata temu, na zakończenie sezonu 2016/17. To był okres, kiedy miałem dostać więcej szans w Zagłębiu. Szykowaliśmy się do meczu z Arką Gdynia, w którym miałem wystąpić, a dwa dni przed spotkaniem doznałem urazu na treningu. To była dość niefortunna sytuacja, bo wyszedłem do pressingu, a noga została w murawie. Doszło do przeprostu, poczułem lekki ból, ale podobnie jak lekarze początkowo nie sądziłem, że doszło do tak poważnej kontuzji. Dopiero rezonans wykazał zerwanie wiązadła. Po usłyszeniu diagnozy poczułem szok. Wcześniej nie miałem żadnych urazów, każdy sezon rozgrywałem w pełnym wymiarze czasowym, a teraz doznałem tak poważnej kontuzji.
Jak przebiegała rehabilitacja?
- To był dziwny czas, bo urazu doznałem za czasu pracy trenera Piotra Stokowca, którego w trakcie rehabilitacji zwolniono. Potem do Zagłębia trafił trener Mariusz Lewandowski, a ja trafiłem do rezerw, gdzie miałem się odbudować. Łączny czas poświęcony na powrót do zdrowia potrwał około sześciu-siedmiu miesięcy. Pracowałem na powrót do szerokiego składu pierwszej drużyny, co w końcu mi się udało, ale ostatecznie nie wywalczyłem miejsca na boisku. Dostałem kilka minut, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie wszystko poszło po mojej myśli.
Gra w Polkowicach była bolesnym zderzeniem z rzeczywistością po marzeniach o występach w ekstraklasie?
- Patrzyłem na to wypożyczenie pozytywnie, bo zależało mi na możliwości regularnej gry. Oczywiście dało się odczuć różnice w otoczce, medialności i w stadionach, ale przestawiłem się szybko do tych warunków. Pomogli w tym koledzy z drużyny, których w większości znałem z Zagłębia. Stworzyliśmy w Górniku bardzo fajny i młody zespół, który nie bał się grać w piłkę, dlatego uważam miniony sezon za udany. Odkąd trafiłem do drużyny grałem regularnie i pokazałem się z dobrej strony, co było od początku moim celem.
Jakbyś opisał swoją grę kibicom Widzewa?
- W Górniku występowałem na pozycji numer 6, chociaż uważam, że lepiej czuję się na "ósemce", gdzie mogę uczestniczyć w akcjach ofensywnych i pomagać kolegom kreować sytuacje bramkowe. Myślę, że motorycznie i wydolnościowo jestem dobrze przygotowany, by rywalizować na najwyższym poziomie. Moją mocną stroną jest również czytanie gry.
Z trenerem Dobim znasz się jeszcze z czasów występów w zespołach juniorskich Zagłębia?
- Gdy trafiłem do klubu trener Dobi był asystentem Bogdana Pisza. Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i miałem okazję pracować z nimi przez trzy lata. Potem nasze drogi się rozeszły, bo awansowałem do drużyny wyżej, a trener Dobi kontynuował swoją pracę w juniorach.
Lokalni dziennikarze wspominają, że trener Dobi lubił pokrzykiwać w twoją stronę. To wynikało z pozycji na boisku?
- Trener jest bardzo impulsywny, lubi dyrygować i często wspomina o tym, że sam chętnie wybiegłby na murawę. Przyzwyczaiłem się do ciągłego okrzyku "Muszka, Muszka" i nie traktowałem tego jako krytyki, ale słusznych wskazówek. Dużo akcji przechodziło przez środek pola, dlatego trener na pewno przykładał do tego dużą wagę.
To ciekawe, że w Górniku traciliście dużo bramek, ale również byliście bardzo skuteczni. To wynikało z braku kalkulacji?
- Analizowaliśmy to w szatni. Graliśmy wysokim pressingiem, wiedząc że narażamy się na długie podania i było to widać chociażby w meczu przeciwko Widzewowi. Taki mieliśmy styl, a duża ilość bramek straconych mogła wynikać z braku doświadczenia i potrzeby ogrania na poziomie centralnym. Ostatecznie oceniam ten sezon pozytywnie, bo osiagnęliśmy dobre wyniki.
Co przekonało cię do gry w Widzewie?
- Miałem oferty z innych pierwszoligowych klubów, jednak gdy zadzwonił do mnie trener Dobi i usłyszałem, że chce mnie Widzew Łódź byłem już zdecydowany. Chcę grać dla tego klubu i jego wspaniałych kibiców.
W Widzewie często dużo mówi się o presji, na jaką muszą być gotowi zawodnicy reprezentujący ten klub. Nie obawiasz się jej?
- Jestem świadomy presji, ale trzeba umieć z nią żyć. Jeśli chce się być piłkarzem na wysokim poziomie, to trzeba się pogodzić z dużymi oczekiwaniami. Trzeba wyjść na boisko i udowodnić kibicom, że jest się dobrym piłkarzem. Nie zawsze usłyszę miłe słowa pod swoim adresem, ale muszę to wytrzymać, by następnie grać jak najlepiej w piłkę i dać radość kibicom. Nie chcę za dużo o tym mówić, bo i tak będę rozliczany z tego co pokażę na boisku.
Czy stawiasz sobie indywidualne cele na zbliżający się sezon?
- Nie przychodzę tu po to, by siedzieć na ławce. Walczę o miejsce w składzie i nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się za ciężkie treningi.