Global categories
Oszustwo Jasia, show "Taty" i ogłuszenie Dudka
Można powiedzieć, że polska narodowa kadra bardzo późno zadebiutowała na boisku Widzewa, bo dopiero wiosną 1990 roku. Dokładnie 28 marca wspomnianego roku drużyna selekcjonera Andrzeja Strejlaua (na zdjęciu powyżej) rozegrała tutaj towarzyski mecz z Jugosławią. Samo spotkanie nie było interesującym widowiskiem, co potwierdzał końcowy wynik, czyli bezbramkowy remis. Było to dziewiętnasta gra obu reprezentacji i zarazem ostatnia przed rozpadem Jugosławii.
Dla gości z Bałkanów łódzki sprawdzian okazał się dobrym prognostykiem, bo właśnie przygotowywali się do startu w finałach piłkarskich mistrzostw świata Italia '90, gdzie ostatecznie dotarli aż do ćwierćfinału, w którym dopiero po rzutach karnych przegrali z Argentyną. Gwiazdą tamtej drużyny Plavich był Dragan Stojković, środkowy pomocnik, wybrany do jedenastki najlepszych zawodników włoskiego mundialu. Na boisku Widzewa rozegrał wtedy cały mecz, podobnie jak dwaj przyszli trenerzy reprezentacji Bośni i Hercegowiny oraz Czarnogóry - Safet Suszić i Faruk Hadżibegić.
*Kadr z meczu Polska - Jugosławia rozegranego na stadionie Widzewa. Za chwilę w narodowej kadrze zadebiutuje Leszek Pisz. Na drugim planie selekcjoner Andrzej Strejlau.
Po trzech latach przerwy reprezentacja Polski wróciła na widzewski stadion już powalczyć o coś więcej, bo o punkty eliminacji mistrzostw świata USA '94. Biało-czerwoni rywalizowali w jednej grupie z Anglią, Holandią, Norwegią, Turcją i... San Marino. Właśnie z drużyną outsiderów Polacy spotkali się 28 kwietnia 1993 roku na stadionie Widzewa i mieli odnieść wysokie, przekonywujące zwycięstwo, podobnie jak grupowi rywale. Tymczasem amatorzy z maleńkiego księstwa bronili się umiejętnie i ani Andrzej Juskowiak, ani Roman Kosecki, Jacek Ziober czy Ryszard Staniek, nie potrafili znaleźć sposobu na bramkarza Benedettiniego.
Wyręczył ich, i to dosłownie, dopiero w 70. minucie Jan Furtok. Polski napastnik oszukał szkockiego sędziego Lesliego Mottrama i po dośrodkowaniu Koseckiego strzelił gola... ręką! Widać to było od razu w powtórkach telewizyjnych, ale o systemie VAR nikt wtedy nawet nie myślał, więc sprytnemu panu Jankowi udało się wszystkich oszukać. - Sędzia stał bliżej i widział to lepiej. A więc jeśli uznał poprawność bramki, to chyba tak było - mówił Furtok zaraz po meczu w rozmowie z dziennikarzem radia. O całej sprawie starano się jak najszybciej zapomnieć, ale to spotkanie było swoistym "memento" dla kadry Andrzeja Strejlaua. Potem było jeszcze gorzej. Dodajmy, że w trakcie tego spotkania łódzcy kibice długo skandowali okrzyk "Zmienić trenera, to będzie siedem do zera!"...
*W meczu towarzyskim Polska - Słowenia dziennikarze wyróżnili tylko piłkarza Widzewa - Marka Citko.
Musiały minąć kolejne trzy lata, żeby biało-czerwoni zawitali na aleję Piłsudskiego. Ich trenerem nie był już Strejlau, ani Henryk Apostel, który z kretesem przegrał eliminacje do Euro 1996. Zastąpił go Władysław Stachurski, który jeszcze wiosną 1995 roku prowadził zespół... Widzewa. Dla tego szkoleniowca przygoda z reprezentacją nie okazała się szczęśliwa. Zaczął od klęski 0:5 z Japonią na turnieju w Hongkongu. Potem była towarzyska porażka 1:2 z Chorwacją w Rijece i wreszcie debiut w roli selekcjonera w kraju, właśnie na stadionie Widzewa. Polacy po raz pierwszy w historii zagrali ze Słoweńcami i po "smutnym tangu retro", jak ten mecz nazwano w tygodniku "Piłka Nożna", zremisowali 0:0.
Za to spotkanie dziennikarze wyróżnili tylko jednego piłkarza, widzewiaka Marka Citko, który wtedy notował okres najlepszej gry w swojej karierze. "Spośród wielu zalet, jedną ma szczególnie godną uwagi - umie mianowicie przedryblować nawet kilku rywali i potem jeszcze dokładnie podać do najlepiej ustawionego partnera" - pisał Waldemar Lodziński w relacji z tego meczu na łamach "Piłki Nożnej".
Jednak Citko, podobnie jak Stachurski, z różnych powodów kariery w reprezentacji nie zrobił. Gdy potem narodową drużynę prowadzili Antoni Piechniczek i Janusz Wójcik, to biało-czerwoni grali albo na Górnym Śląsku lub w Warszawie. Gdy kadrę przejął Jerzy Engel, trochę to się zmieniło i w efekcie po udanym i zarazem niespodziewanym początku eliminacji do azjatyckiego mundialu (wygrana 3:1 z Ukrainą na wyjeździe), Polacy w październiku 2000 roku po raz czwarty zawitali na stadion Widzewa. Po raz drugi w historii mieli tu powalczyć o punkty eliminacji mistrzostw świata.
*Bilet z meczu Polska - Białoruś, czyli pamiątka z najlepszego występu biało-czerwonych na stadionie Widzewa.
Rywalami byli Białorusini, zespół o wiele mocniejszy od San Marino, ale tym razem obyło się bez "rękoczynów". Ten mecz zapisał się w annałach z powodu wyczynu Radosława Kałużnego, wtedy pomocnika Wisły Kraków, który strzelił w Łodzi trzy gole i Polska wygrała 3:1. Popularny "Tata", jak go nazywali koledzy z boiska, odważnie walczył o każdą piłkę i dwie bramki zdobył po dośrodkowaniach ze stałych fragmentów gry. Z ławki rezerwowych polskiej kadry jego wyczyny oklaskiwali dwaj byli widzewiacy, którzy bardzo dobrze znali ten stadion - Władysław Żmuda i Józef Młynarczyk. Obaj należeli do sztabu szkoleniowego trenera Engela.
Jego kadra jeszcze raz odwiedziła stadion Widzewa, w marcu 2002 roku, gdy już jako finaliści azjatyckiego mundialu Polacy chcieli się sprawdzić w towarzyskiej grze z Japonią. Test wypadł fatalnie, i to z różnych powodów. Na boisku Polacy przegrali 0:2, a media pisały o zimnym prysznicu i sygnale alarmowym. Jak się miało niedługo okazać, to były trafne oceny. To właśnie podczas tego meczu polscy kibice mogli po raz pierwszy usłyszeć piosenkę "Do boju, Polsko" w wykonaniu Marka Torzewskiego, ale przede wszystkim to spotkanie zostało zapamiętane z powodu skandalicznego zachowania jednego z "kibiców", który rzucił petardę z trybuny za polską bramką i... ogłuszył Jerzego Dudka. - Jest mi bardzo przykro, ale trudno. Fizycznie czuję się dobrze, choć trochę jestem załamany tą niespodziewaną sytuacją. Mam szok akustyczny odczuwany jak zapalenie ucha - mówił po meczu bramkarz reprezentacji.
*Po towarzyskim sprawdzianie z Japonią przed azjatyckim mundialem, na stadionie Widzewa za głowę łapał się nie tylko Emmanuel Olisadebe...
Po tych wydarzeniach aż ponad pięć lat musieli łódzcy kibice czekać na powrót reprezentacji na stadion Widzewa. W październiku 2007 roku, po kolejnym bezbarwnym widowisku Polacy przegrali 0:1 z Węgrami w towarzyskim spotkaniu. Biało-czerwonych prowadził wtedy Leo Beenhakker, który za chwilę miał wywalczyć z nimi historyczny awans do finałów mistrzostw Europy. Dlatego o meczu z Madziarami na stadionie Widzewa szybko zapomniano.
Po raz ostatni pierwsza reprezentacja Polski pojawiła się na boisku przy alei Piłsudskiego na początku września 2010 roku, na towarzyski mecz z Ukrainą. Znowu mieliśmy widzewski akcent na trenerskiej ławce, bo selekcjonerem biało-czerwonych był Franciszek Smuda, budujący zespół na finały Euro 2012. Wydawało się, że jego piłkarze właśnie na stadionie Widzewa przełamią niemoc po bezbramkowych remisach z Finlandią i Serbią oraz wysokich porażkach do zera z Hiszpanią i Kamerunem. Udało się to tylko połowicznie, bo wprawdzie Polacy zdołali wreszcie strzelić gola (Ireneusz Jeleń), ale nie potrafili wygrać, tracąc bramkę w ostatniej minucie.
Na tym skończyły się wizyty polskiej reprezentacji na stadionie Widzewa, ale jak na razie tylko tej dorosłej. Bo przecież w ostatnich latach na nowym obiekcie przy alei Piłsudskiego grały reprezentacje młodzieżowa oraz do lat 20. Dla tej drugiej widzewski stadion stał się prawdziwym domem. To tutaj podopieczni trenera Jacka Magiery rozegrali większość towarzyskich spotkań przed ubiegłorocznym mundialem, a potem wszystkie mecze grupowe podczas finałów mistrzostw świata do lat 20., których główną areną był właśnie stadion Widzewa.