Global categories
Opowieść o trenerze, który Anglikom napisał skład Widzewa na... serwetce
To było jedno z najdziwniejszych i zarazem najbardziej zaskakujących wydarzeń w historii piłkarskiego Widzewa. Tak po latach pisał o tym znany łódzki dziennikarz Bogusław Kukuć, naoczny świadek wielu kluczowych momentów w dziejach klubu. - Byłem świadkiem jak Ludwik Sobolewski apelował "Jacek będziesz tego kiedyś żałował. Zastanów się, co robisz". Ale Jacek był uparty i moim długopisem na kartce papieru z sekretariatu, napisał podanie o zwolnienie, które wręczył prezesowi. Sobolewski powiedział do mnie: "Kukuć, sam widzisz, co on robi" - wspominał redaktor całą sytuację.
Przedziwną dodajmy, bo mający wówczas 33 lata Machciński miał za sobą nie tylko sezon naznaczony mistrzowskim tytułem dla Widzewa, ale również wspaniałymi występami w Pucharze UEFA, gdzie jesienią 1980 roku widzewiacy wyeliminowali najpierw angielski Manchester United, a później włoski Juventus Turyn. Dwa uznane już wtedy w Europie kluby, mające na koncie nie tylko krajowe trofea. A jednak młody trener, dla którego prowadzenie drużyny Widzewa była pierwszą samodzielną pracą w ekstraklasie, potrafił znaleźć sposób na o wiele mocniejszych rywali.
Jak do tego doszło? Sam Jacek Machciński o słynnym dwumeczu z Juventusem (wygrana 3:1 w Łodzi, przegrana 1:3 w rewanżu w Turynie, rzuty karne 4:1 dla Widzewa) tak opowiadał 11 lat temu w wywiadzie dla portalu Widzewiak.pl: W Łodzi zaczęło się od naszego prowadzenia, ale tuż przed przerwą dostaliśmy pechową bramkę na 1:1. Jednak po przerwie podkręciliśmy tempo i zabiegaliśmy Włochów. Po prostu nie mieli siły za nami biegać. Mogliśmy wtedy wygrać wyżej. Nie mieliśmy dobrych wspomnień z tego rewanżu. Gospodarze robili wszystko, żeby nas zniechęcić. Najpierw nie pozwolili nam trenować na głównej płycie, tylko wpuścili nas na jakieś kartoflisko, mimo, że przepisy UEFA wyraźnie wskazują na obowiązek udostępnienia stadionu, na którym będzie odbywał się mecz. Po spotkaniu próbowali nam wcisnąć jakieś treningowe koszulki, ale Zbyszek Boniek wyrzucił je na korytarz. Na dodatek sędzia z Turcji chciał nas jeszcze "skręcić", gwiżdżąc cały mecz przeciwko nam. Wszystko to wytrzymaliśmy. Karnych już nie oglądałem, bo to zbyt wiele na moje nerwy. Tylko po reakcji drugiego trenera widziałem co się działo. A tak na marginesie, to wcale nie ćwiczyliśmy tych karnych...
Taki był właśnie Jacek Machciński, który nigdy nie owijał w bawełnę i zawsze był szczery do bólu. Tak go wspominają ci, z którymi pracował jako trener w Widzewie. - Dla mnie Jacek Machciński był po prostu fajnym człowiekiem. Znałem go już wcześniej, zanim został pierwszym trenerem drużyny Widzewa. Był nieprzewidywalny i potrafił czasami zaskakiwać swoimi decyzjami, ale miał też swój rozum i podejście do zawodników - opowiada Andrzej Grębosz, podstawowy środkowy obrońca w mistrzowskiej drużynie Widzewa, który był ledwie rok młodszy od swojego trenera.
Machciński zaskoczył nie tylko Włochów, ale wcześniej również Anglików z Manchesteru United. - Mimo szybko straconej bramki, potrafiliśmy natychmiast wyrównać, czym ich zaskoczyliśmy. Na konferencji prasowej przed meczem zaproponowałem, żebyśmy zagrali na remis bramkowy w Anglii i na 0:0 w Łodzi. Wszyscy się ze mnie śmiali, ale okazało się, że wyszło na moje... - wspominał szkoleniowiec w wywiadzie dla Widzewiaka. Niekonwencjonalnie zachował się też przed samym meczem na Old Trafford, gdy w hotelu, w którym stacjonowała drużyna Widzewa, Machcińskiego od rana nachodzili angielscy dziennikarze i pytali o skład zespołu łodzian. Trener ich zbywał, a gdy już prawie nikogo nie było w hotelowej kawiarni, niespodziewanie wziął serwetkę i... napisał wyjściową jedenastkę Widzewa na mecz z United. Następnie serwetka trafiła do tego dziennikarza, który najdłużej cierpliwie czekał na decyzję trenera łódzkiej drużyny.
Takich przedziwnych historii związanych z osobą trenera Machcińskiego było zresztą o wiele więcej. Do legendy przeszły jego treningi, gdy potrafił "dać w kość" drużynie Widzewa, w której przecież nie brakowało twardzieli i walczaków. - Miał całkowicie nowatorskie podejście do pracy z drużyną piłkarską, jak na tamte czasy i realia w polskiej piłce. Miał swój rozum i dał nam wolną rękę, jeśli chodzi o grę na boisku. Gdy nie graliśmy, miał proste zasady, w których kiedy był czas na ciężką pracę i treningi, to tak było. A gdy był czas na luz to był luz. Nie interesowało go, co robimy w wolnym czasie. Czy ktoś palił papierosy, albo za bardzo pobalował na mieście. Podchodził do tego humorystycznie. Można powiedzieć, że to było takie koleżeństwo między nim i piłkarzami. A do tego my byliśmy jako drużyna zżyci, bo graliśmy ze sobą kilka lat i to wszystko razem zaowocowało sukcesami - opowiada Andrzej Możejko, kolejny piłkarz z żelaznego składu drużyny trenera Machcińskiego.
Warto jednak zauważyć, że nie był jakimś trenerskim "królikiem", który nagle wyskoczył z pudełka i przejął tworzącą się właśnie drużynę Wielkiego Widzewa. - Jacek przeszedł z Widzewem całą drogę, jeśli chodzi o pracę w sztabie szkoleniowym. Na początku był trenerem juniorów i pomagał też jako... masażysta przy pierwszym zespole. Potem został asystentem trenera Jezierskiego, z którym razem wprowadził nasz zespół do ekstraklasy. Później poszedł swoją drogą - wspomina Możejko. Ta własna droga Machcińskiego w drugiej połowie lat 70. XX wieku to m.in. dalsza wspólna praca u boku Leszka Jezierskiego w ŁKS-ie oraz Ruchu Chorzów. W tym drugim klubie zakończona zdobyciem mistrzostwa Polski wiosną 1979 roku.
Gdy jesienią tego samego roku Widzew zaczął sezon bardzo słabo pod wodzą trenera Stanisława Świerka, legendarny prezes Ludwik Sobolewski zdecydował się zatrudnić zaledwie 31-letniego wtedy Jacka Machcińskiego. Zdaniem Możejki to była bardzo dobra decyzja. - Po prostu znał go z okresu wspólnej pracy w Widzewie z trenerem Leszkiem Jezierskim. To prezes kiedyś ściągnął go do naszego klubu i pasowała mu ta trenerska szkoła Jezierskiego, którą przeszedł Jacek Machciński. Poza tym, miał "papiery" na bycie pierwszym trenerem, bo skończył studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a dodatkowo miał już doświadczenie w pracy z piłkarskimi drużynami. To było najlepsze, co Ludwik Sobolewski mógł wtedy zrobić. Zaryzykować i postawić na Machcińskiego.
Młody szkoleniowiec odwdzięczył się bardzo dobrą pracą i wynikami z drużyną, w której za jego czasów na prawdziwego lidera wyrósł Zbigniew Boniek, a debiutowali m.in. bramkarz Józef Młynarczyk i obrońca Władysław Żmuda. - Znał nas i jako piłkarzy, i jako ludzi. Wiedział, kto jaki jest na boisku i poza nim. To mu pozwoliło wypracować swoją koncepcję i pomysł na prowadzenie zespołu, któremu w trakcie meczu pozostawiał wiele swobody na boisku. Mieliśmy zawsze swój żelazny skład, a zmiany w trakcie spotkań lub w kolejnym spotkaniu były wymuszane tylko nagłymi kontuzjami lub kartkami. To dawało nam większą pewność jako drużynie - wspomina Andrzej Grębosz.
Po niespodziewanym odejściu z Widzewa latem 1981 roku, Jacek Machciński prowadził jeszcze kilka drużyn, w tym m.in. Stal Mielec i Ruch Chorzów, a razem z dobrze sobie znanym Leszkiem Jezierskim również poznańskiego Lecha, ale już nie odnosił z tymi zespołami takich sukcesów jak z Widzewem. Po zakończeniu kariery trenerskiej prowadził przez kilka lat sklep z militariami przy ulicy Piotrkowskiej.
Jacek Machciński zmarł 22 grudnia ubiegłego roku w wieku 71 lat. Jego pogrzeb odbędzie się 8 stycznia w części komunalnej łódzkiego Cmentarza Doły o godzinie 14:00. W trakcie ceremonii przed kaplicą wystawiona zostanie księga kondolencyjna. Każdy będzie mógł pożegnać się z trenerem Machcińskim.
Fot. Marek Kowal