Global categories
Opowieść o Napoleonie, który nie lubił wciskania... farmazonów
...i zapragnęli mieć u stóp cały piłkarski świat. Na początek przynajmniej w Polsce. Chodzi oczywiście o tercet Ludwik Sobolewski - Stefan Wroński - Leszek Jezierski (na zdjęciu powyżej drugi z lewej). Jako pierwszy w Widzewie pojawił się Wroński, legendarny kierownik drużyny czerwono-biało-czerwonych, który wcześniej w łódzkim Starcie współpracował właśnie z Sobolewskim. Gdy ten w końcu dał się namówić koledze, to widzewiaków z trenerskiej ławki prowadził już Jezierski.
To była jesień 1969 roku, Widzew grał w lidze okręgowej, gdzie rywalizował m.in. z zespołami Warty Sieradz, Czarnych Kutno, Pogoni Zduńska Wola i Piotrcovii. Ale już po ostatnim meczu sezonu, w którym zespół RTS pokonał 5:0 Wartę, Jezierski wraz z piłkarzami mógł świętować pierwszy mały sukces w postaci awansu do jednej z grup ligi międzywojewódzkiej, czyli wtedy trzeciej ligi jeśli chodzi o poziom rozgrywek w Polsce.
Benkes, Post, Sroka, Hajduk, Walczak, Świderek, Kryusza, Szurgot, Ulatowski... To nazwiska piłkarzy, którzy wprowadzili Widzew do III ligi. Gdy pięć lat później (1975) drużyna awansuje do ekstraklasy (wtedy I ligi), tylko ten pierwszy będzie miał w tym udział. - Przez moje ręce, jak kiedyś obliczaliśmy ze współpracownikami, przeszło chyba ze stu piłkarzy. To były koszty tworzenia dobrego zespołu - wspominał po latach na łamach "Przeglądu Sportowego" i dodawał: - Jedni nie wytrzymywali treningowych obciążeń, drudzy posiadali zbyt małe umiejętności techniczne i musieli rezygnować z gry w moim zespole. Pozostali eliminowali się sami, z różnych względów. W piłce nożnej nie ma sentymentów - mówił Napoleon o tym, jak budował drużynę Widzewa.
Historyczny przydomek Jezierskiego ponoć wziął się stąd, że tak jak cesarz Francuzów był niskiego wzrostu i tak jak Napoleon, uwielbiał walkę oraz zwycięstwa. Jego piłkarze mieli być na boisku jak żołnierze. Oto, w jaki sposób mobilizował widzewiaków, którzy przed meczami zgłaszali lekkie urazy: - A co mi będziesz farmazony wciskał! Lekkie kopnięcie, a ty udajesz, że masz urwaną nogę - mówił Jezierski do zawodnika i... posyłał na boisko. I tak krok po kroku wespół ze Stefanem Wrońskim i swoim asystentem Jackiem Machcińskim dokonywał zmian w kadrze Widzewa z rundy na rundę.
Gdy w połowie 1972 roku zespół RTS wygrał III ligę i awansował na zaplecze ekstraklasy, w drużynie Jezierskiego byli już Andrzej Możejko, Zdzisław Kostrzewiński i Janusz Haren. Wkrótce pojawiają się kolejni: Wiesław Chodakowski, Tadeusz Gapiński, Wiesław Surlit i jego brat - Krzysztof. Wiosną 1973 roku drużyna prowadzona przez Jezierskiego kończy rozgrywki II ligi jako beniaminek na wysokim 6. miejscu. Przed kolejnym sezonem do zespołu dochodzą obrońca Paweł Janas i pomocnik Tadeusz Błachno.
To już jest mocna "paka", która liczy się w walce o ekstraklasę, ale na koniec sezonu 1973/1974 Widzew jest dopiero trzeci, za Arką Gdynia i Motorem Lublin. Jednak tercet Sobolewski-Wroński-Jezierski konsekwentnie robi swoje. Ten ostatni po raz kolejny pokazuje, że ma "nosa" do sięgania po piłkarzy, których inni trenerzy już skreślili. Tymczasem Napoleon brał takiego delikwenta i potrafił mu znaleźć pozycję na boisku. Niejednego zawodnika przekwalifikował z pomocnika lub napastnika na obrońcę. W Widzewie tak było m.in. z Kostrzewińskim, a przede wszystkim z Andrzejem Gręboszem, który zasilił zespół RTS-u przed sezonem 1974/1975.
To był strzał w dziesiątkę, bo niechciany w ŁKS-ie Grębosz stał się szybko jednym z filarów drużyny Jezierskiego, która w czerwcu 1975 roku świętowała awans do krajowej elity. Napoleon dopiął swojego, ale na tym nie skończył. Z Gdyni do Łodzi przywędrowali bramkarz Stanisław Burzyński (Arka) oraz napastnik Henryk Dawid (Bałtyk), a przede wszystkim z bydgoskiego Zawiszy udało się ściągnąć Zbigniewa Bońka (na zdjęciu powyżej). Jezierski potem wspominał, że ma prawo powiedzieć o sobie, że jest piłkarskim "ojcem chrzestnym" Zibiego. - Zbyszek powiedział mi na wstępie, że chce być wielkim piłkarzem i wytyczony przez siebie cel konsekwentnie, z uporem realizował. Poddał się treningowej robocie, zaufał mi i ciężko pracował. Gdybym mu wtedy kazał wejść pod biurko i nie odzywać się, to pewnie by mnie posłuchał - opowiadał w swoim stylu Jezierski w osobistym "Alfabecie" opublikowanym w latach 90. na łamach "Przeglądu Sportowego".
Razem z Bońkiem i resztą widzewskiej ekipy w sezonie 1975/1976 pan Leszek dokonał "Wejścia Smoka" w ekstraklasie, bo Widzew jako beniaminek był rewelację rozgrywek, pokonując u siebie m.in. zwycięzcę ligi - Stal Mielec (1:0) oraz mocną Legię Warszawa (2:1), a także dwukrotnie ŁKS w derbach Łodzi (2:1 i 3:0), po których wygłosił słynne słowa: - Punkty zostały w Łodzi. Najlepszym podsumowaniem dobrej gry zespołu trenera Jezierskiego było wydarzenie z marca 1976 roku. Reprezentacja Polski zagrała wtedy w Chorzowie z Argentyną, a w drużynie narodowej jednocześnie zadebiutowało trzech widzewiaków: Burzyński (na zdjęciu poniżej na pierwszym planie), Janas i Boniek.
Na koniec sezonu 1975/1976 Widzew zajął wysokie 5. miejsce w ekstraklasie, co było efektem m.in. dobrego przygotowania kondycyjnego zespołu, widowiskowej, ofensywnej gry oraz zaskakującej dojrzałości taktycznej jak na ligowego nowicjusza. To była zapowiedź Wielkiego Widzewa, który wkrótce miał zacząć sięgać po sukcesy w kraju oraz sprawiać duże niespodzianki w europejskich pucharach.
Leszek Jezierski miał w tym bardzo duży udział. Po swoim premierowym sezonie w roli trenera Widzewa w ekstraklasie, razem z asystentem Jackiem Machcińskim odszedł do ŁKS-u. Tam sukcesu nie osiągnął, ale już w 1979 roku pracując w Chorzowie doprowadził Ruch do tytułu mistrza Polski. Potem był jeszcze trenerem poznańskiego Lecha i szczecińskiej Pogoni, z którą w 1987 roku wywalczył wicemistrzostwo kraju.
Rok wcześniej wiele mówiło się o tym, że przejmie reprezentację Polski po Antonim Piechniczku. Tak się nie stało, bo w PZPN-ie postawili na Wojciecha Łazarka. Wiosną 1993 roku Jezierski powrócił na trenerską ławkę Widzewa po 16 latach przerwy, ale to był tylko epizod w końcówce sezonu. Potem coraz rzadziej pojawiał się w polskiej lidze w roli szkoleniowca. Pod koniec życia śledził piłkarskie wydarzenia już jako kibic w swoim domu w Sokolnikach. 12 stycznia 2008 roku, w wieku 79 lat, zmarł na atak serca.