Od wschodzącej gwiazdy do aferzysty... i z powrotem. Na sam szczyt
Ładowanie...

Global categories

19 April 2020 14:04

Od wschodzącej gwiazdy do aferzysty... i z powrotem. Na sam szczyt

Tak niewiarygodnego odrodzenia się piłkarza w najważniejszym turnieju piłkarskim na świecie nigdy wcześniej ani później nie było. Kilka miesięcy przed mundialem w Hiszpanii w 1982 roku mógł się czuć jak zawodnik, który może tylko spoza linii autowej patrzeć na to, co dzieje się na boisku. Niedługo później był królem.

Królem strzelców mistrzostw świata - dodajmy, na którego kilka tygodni wcześniej nikt w jego ojczyźnie nie postawiłby złamanego lira. Bo Paolo Rossi na turniej w Hiszpanii jechał w niesławie, jako jeden z najbardziej znanych włoskich piłkarzy zdyskwalifikowanych kilka lat wcześniej za udział w słynnej aferze korupcyjnej toto nero ("afera czarnego totka").

Tuż przed hiszpańskim mundialem selekcjoner reprezentacji Italii Enzo Bearzot, ten sam, który w 1979 roku powołał m.in. Zbigniewa Bońka z Widzewa do drużyny Reszty Świata na mecz z Argentyną, zaryzykował i powołał Rossiego do narodowej drużyny, gdy temu dopiero co skrócono karę dyskwalifikacji. Ta decyzja wywołała burzę we włoskiej prasie, a krytyczne głosy mediów potwierdziły występy napastnika w pierwszej fazie turnieju, gdy w meczach przeciwko Polsce, Peru i Kamerunowi Rossi grał... tragicznie.

Jednak Bearzot znał dobrze Rossiego. Cztery lata wcześniej wziął go do kadry na mundial w Argentynie, gdy ten młody wtedy napastnik był objawieniem we włoskiej piłce, zostając z 24 golami na koncie królem strzelców Serie A w barwach prowincjonalnej Vicenzy. Co ciekawe, grał w niej jako zawodnik sprzedany na zasadzie współwłasności przez... Juventus, który zainwestował w młodego gracza 12 milionów lirów.

Rossi w argentyńskich mistrzostwach świata strzelił dla Włochów 3 gole i teraz Bearzot liczył na jego podobną skuteczność na hiszpańskich boiskach. Przeliczył się, ale w pozytywnym znaczeniu. "Pablito", jak nazywano Rossiego, "odpalił" w najważniejszym momencie turnieju. Najpierw zdobył 3 bramki w słynnym meczu z Brazylią, który decydował o awansie do półfinału MŚ 1982. Można powiedzieć, że sam pokonał tę wielką drużynę Canarinhos w składzie m.in. z Toninho Cerezeo, Zico, Socratesem i Falcao. Gdy już po zakończeniu piłkarskiej kariery Rossi napisał autobiografię, zatytułował ją... "Doprowadziłem Brazylię do łez".

*Józef Młynarczyk najpierw został dwa razy pokonany przez Rossiego podczas półfinału mistrzostw świata Polska - Włochy. Niecały rok później włoski napastnik znalazł też sposób na bramkarza Widzewa w półfinale Pucharu Mistrzów

Potem był półfinał z Polską, z którą Azzurri wygrali 2:0 również po golach Rossiego. - Nie wstydzę się tych bramek, obie były bardzo trudne do obrony, szczególnie druga - wspominał później Józef Młynarczyk gole strzelone przez włoskiego napastnika. Polscy obrońcy nie byli w stanie upilnować Paolo Rossiego, który swoją postawą na boisku skutecznie uśpił ich czujność. Podobnie jak rywali z innych drużyn. Śmiano się z jego charakterystycznego "kaczego" sposóbu poruszania się po boisku, ale kiedy było trzeba, pokazywał wyjątkowe wyczucie pozycji na boisku i doskonałą skuteczność.

W wielkim finale Włochy - Niemcy w Madrycie również strzelił gola i z sześcioma trafieniami na koncie został królem strzelców hiszpańskiego turnieju. - Idol Mundialu, "enfant terrible" piłki, łączący w sobie piłkarski geniusz ze sztuką "combinazione". Artysta z lekkim zabarwieniem spryciarza, a więc mający wszystko to, co może oczarować Latynosów - tak Rossiego opisał Michel Platini, jego klubowy kolega z Juventusu, w książce "Moje życie jak mecz".

Właśnie po mistrzostwach świata w Hiszpanii Platini razem z Bońkiem dołączyli do Rossiego w Juve. Na powitanie "Zibiego" rozegrano w Turynie towarzyski mecz z Widzewem. Łodzianie przegrali go 0:3, a trzecią bramkę z rzutu karnego strzelił im właśnie Rossi. Wiosną kolejnego roku oba zespoły spotkały się w półfinale Pucharu Mistrzów. W pierwszym spotkaniu mistrzowie Włoch wygrali 2:0 a Rossi zaliczył asystę przy pierwszym golu, strzelonym przez Marco Tardellego.

*Trener Juventusu Giovanni Trapattoni był początkowo wielkim zwolennikiem talentu Paolo Rossiego. Jednak później coraz częściej sadzał króla strzelców mundialu na ławce rezerwowych

Dwubramkowa przewaga stawiała zespół Juventusu w roli faworytów przed rewanżem w Łodzi. Jednak widzewiacy nie złożyli broni i od pierwszej minuty atakowali bramkę Dino Zoffa. Mieli swoje okazje, ale nic nie chciało wpaść do siatki. Gdy kibice Widzewa żyli nadzieją na objęcie prowadzenia przez ich drużynę, znowu wszystkich wykiwał Rossi. W 32. minucie Platini posłał dośrodkowanie w pole karne, gdzie nagle pojawił się właśnie król strzelców mistrzostw świata i mimo, że blisko niego było dwóch zawodników Widzewa, zdołał celnie strzelić z pierwszej piłki, która przeleciała pod nogami Młynarczyka i wpadła do bramki.

W tym momencie losy półfinałowej rywalizacji były rozstrzygnięte. Ostatecznie widzewiakom udało się zremisować z Juventusem 2:2, ale to było tylko honorowe pożegnanie z Pucharem Mistrzów. Do finału awansowali bianconeri. Można powiedzieć, że dla Rossiego ten występ i gol w meczu z Widzewem był "łabędzim śpiewem" jeśli chodzi o jego postawę w ważnych spotkaniach. W kolejnych sezonach jego gra przynosiła coraz większe rozczarowanie zarówno trenerom, kibicom, jak i samemu Rossiemu, który zmagał się z kontuzjami kolan.

Na pożegnanie z Juventusem zagrał w pamiętnym finale Pucharu Mistrzów z Liverpoolem w 1985 roku na stadionie Heysel w Brukseli, gdzie doszło do tragicznych wydarzeń z udziałem kibiców obu drużyn. Chyba najtrafniej piłkarski życiorys Rossiego podsumował Darwin Pastorin, znany włoski dziennikarz, którego słowa w książce "Calcio. Historia włoskiego futbolu" przywołał jej autor, John Foot: - Jednocześnie kochano go i nienawidzono. Poznał zarówno smak sukcesu, jak i porażki, chwały i zapomnienia (...). Jego kariera mogłaby wypełnić strony "Wojny i pokoju" - powiedział Pastorin.