Napastnik zatrzymany za... brak dowodu
Ładowanie...

Global categories

19 May 2020 19:05

Napastnik zatrzymany za... brak dowodu

"Dokąd jedziesz, baranie!" - tak niegrzecznie miał się odezwać do milicjanta, i jeszcze uderzyć go w twarz, Tadeusz Błachno, piłkarz Widzewa z lat 70., gdy po jednej z imprez w popularnym wtedy lokalu "Tivoli" był przez stróżów prawa odwożony do domu razem z kolegą z drużyny, Henrykiem Dawidem.

Podpity Błachno zdenerwował się tym, że milicjanci wybrali złą drogę do domu, ale po tym co zrobił, mundurowi już przestali być dla niego mili. Mimo że Dawid zapłacił im wcześniej pięćset złotych za to, żeby nie zawozili kolegi do izby wytrzeźwień, wkurzeni milicjanci oddali mu pieniądze i radiowóz obrał kurs na wspomniany "hotel" dla pijanych delikwentów.

Milicjanci chcieli tam zawieźć tylko Błachnę, ale jego wierny kompan Henryk Dawid (na zdjęciu powyżej w środku) nie chciał zostawić kolegi samego i też spędził noc w tym ustronnym miejscu. - Rano bez większych problemów Tadzio pojechał do domu, a Henio został, ponieważ nie miał przy sobie dowodu osobistego. Sprawa wydała się na treningu. Sobolewski z Jezierskim pojechali i odzyskali zgubę - wspominali po latach piłkarze z tamtej drużyny Widzewa na łamach "Przeglądu Sportowego" w drukowanej w odcinkach opowieści "Pęknięty Widzew", przedstawiającej wiele kulisów z historii klubu z alei Piłsudskiego.

Gdy Henryk Dawid przyszedł do Widzewa, to oczywiście wtedy siedziba klubu znajdowała się jeszcze przy ulicy Armii Czerwonej. Było to latem 1975 roku, a RTS po 27 latach przerwy właśnie wrócił do krajowej elity ligowej. Awans widzewiacy przypieczętowali wygraną 3:1 z Bałtykiem Gdynia, między innymi po dwóch golach Błachny. Henryk Dawid był wtedy jeszcze napastnikiem drużyny znad morza, ale nowy sezon zaczął już w barwach Widzewa.

Później komentowano, że kwota za jego transfer była o wiele wyższa niż jego realna, boiskowa wartość, ale to właśnie niepozorny napastnik został... najlepszym strzelcem zespołu RTS-u w jego pierwszym sezonie po powrocie do ekstraklasy. Dawid w rozgrywkach 1975-1976 zdobył łącznie 8 bramek, o jedną więcej od Zbigniewa Bońka.

Co ciekawe, trzy pierwsze ligowe gole dla Widzewa strzelił głową. Najpierw na wagę remisu 1:1 z poznańskim Lechem, a potem na otwarcie wyników w meczach z Szombierkami Bytom (3:0) i Pogonią Szczecin (3:3). Później była słynna "derbowa jazda na lodzie", czyli domowy mecz z ŁKS-em rozegrany na stadionie rywala, w którym widzewiacy wykazali się większym sprytem od ełkaesiaków jeśli chodzi o przygotowanie obuwia do gry na zmrożonym i oblodzonym boisku. W efekcie Widzew wygrał derby 3:0, a wynik na dwie minuty przed końcem ustalił właśnie Dawid.

Podczas tamtej ligowej wiosny 1976 roku były jeszcze ważne gole autorstwa Henryka Dawida, zapewniające wygraną RTS-u 2:1 na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław, remis 1:1 z GKS-em Tychy (czwarta celna główka w sezonie) i wygraną 1:0 z bytomską Polonią. Latem napastnik dorzucił dwie bramki w premierowym starcie Widzewa w Pucharze Intertoto. W kolejnym sezonie (1976-77) Dawid strzelił 4 gole, a w swoim ostatnim sezonie w czerwono-biało-czerwonych barwach zaliczył dwie bramki. Jedną strzelił Legii w przegranym 1:2 na Łazienkowskiej meczu Pucharu Polski, a drugą na otwarcie wygranej 3:0 w derbach z ŁKS-em 30 marca 1978 roku.

Po zakończeniu swojego trzeciego sezonu w Widzewie Henryk Dawid wrócił do Bałtyku Gdynia, jednak w ekstraklasie już nie zagrał. Potem był jeszcze wyjazd na piłkarskie "saksy" do Austrii, a po powrocie do Polski były napastnik RTS-u próbował sił jako... sędzia piłkarski, ale szybko zakończył przygodę z gwizdkiem. Potem o Henryku Dawidzie było cicho. Odnalazł go Marek Wawrzynowski, autor książki "Wielki Widzew". Dawid był jednym z tych nielicznych piłkarzy tamtej drużyny Widzewa, z którym nie zdołał porozmawiać. Okazało się, że przebywa w półotwartym zakładzie karnym i gdy już miał przyjść na spotkanie z dziennikarzem to... narozrabiał będąc na przepustce. Jak przed laty, gdy razem z Tadeuszem Błachno wdali się w awanturę z milicjantami.