Najlepszy mecz wciąż przed nami - rozmowa z Marcinem Płuską
Ładowanie...

Global categories

13 May 2016 16:05

Najlepszy mecz wciąż przed nami - rozmowa z Marcinem Płuską

Trener Widzewa w długiej i szczerej rozmowie z oficjalną stroną klubu podsumowuje swoją dotychczasową pracę w Łodzi i wyjaśnia wiele interesujących kibiców i obserwatorów kwestii.

Marcin Olczyk: Zacznijmy od najważniejszego. Widzew został liderem po serii dziesięciu kolejnych zwycięstwach. Ma pan poczucie dobrze wykonanej pracy?

Marcin Płuska: Cieszymy się, że udało nam się tak szybko odrobić całą stratę punktową i wyjść na prowadzenie w stawce. Wszyscy - zarówno ja, jak i każdy z zawodników - swoją pracę starają się wykonywać każdego dnia najlepiej jak potrafią. Nie jesteśmy jednak jeszcze usatysfakcjonowani. Liga trwa. Do rozegrania pozostało dziewięć bardzo ważnych spotkań, dlatego poczucie dobrze wykonanej pracy przyjdzie pewnie dopiero, gdy awansujemy do trzeciej ligi.

30 punktów, 30 bramek strzelonych, ledwie dwie stracone. Można było chcieć więcej?

- Na pewno mogliśmy uniknąć tych dwóch wpuszczonych goli. Gdybyśmy lepiej zachowali się w kilku sytuacjach to i nasz dorobek strzelecki byłby dużo lepszy, bo okazji w każdym spotkaniu mieliśmy sporo. Trzeba się jednak cieszyć z tego, co udało się osiągnąć, bo seria dziesięciu wygranych meczów na każdym szczeblu ligowym rzadko się zdarza. Chcemy wygrywać każde kolejne spotkanie, chcemy, żeby ta passa trwała, ale pamiętamy, że naszym głównym celem nie jest kontynuowanie serii, tylko awans do wyższej klasy rozgrywkowej.

Do przerwy 1:0, po przerwie "zarzynanie" rywala. Ulubiony scenariusz Widzewa?

- Jest to efekt naszego dobrego przygotowania fizycznego. Bardzo mocno pracowaliśmy zimą. Spotkaliśmy się na zajęciach 7 stycznia, ale zawodnicy zaczęli działać już w grudniu. Dostali z wyprzedzeniem rozpiski indywidualne. Wszyscy wykonali odpowiednią pracę w okresie przejściowym, przed rozpoczęciem przygotowań. Dzięki temu mogliśmy wystartować z wyższego pułapu. Później pracowaliśmy bardzo intensywnie, ale przy tym podręcznikowo, zgodnie z naukowymi zaleceniami, nad siłą. Zaczęliśmy od adaptacji siłowej, następnie lokalna wytrzymałość siłowa, masa, siła, moc - i to widać, bardzo dobrze czujemy się nawet w walce wręcz. Bardzo dużo pojedynków siłowych wygrywamy. Zawodnicy wybiegali wytrzymałość w meczach kontrolnych, ale też w standardowych ćwiczeniach, opartych na interwałach. Dzięki temu mój zespół dobrze czuje się w każdym momencie spotkania. Im bliżej końca meczu tym bardziej rywale przygasają, a my dalej biegamy na tym samym poziomie.

Sam rozpisywał pan plany w zakresie treningów wytrzymałościowych, czy za ten element zajęć odpowiedzialny był pana ówczesny asystent – Łukasz Kabaszyn?

W poprzedniej rundzie za podtrzymanie tego, co wypracował Trener Obarek, odpowiedzialny był Mateusz Oszust, który jest w mojej opinii bardzo dobrym specjalistą w tym, co robi. Od stycznia jego miejsce zajął Łukasz Kabaszyn, ale nie przejął on obowiązków Mateusza tylko był drugim trenerem, który odpowiadał za inne - również bardzo ważne - kwestie. Więc przygotowanie zespołu pod względem motorycznym spadło na mnie.

W drugiej połowie pana zespół jest w niemal każdym meczu drużyną już zdecydowanie lepszą. Czy to wynika tylko z przygotowania fizycznego, czy jednak ważna jest też mądrość zespołu, dyscyplina taktyczna i realizacja przedmeczowych założeń?

- Wszystko jest istotne. Dzięki odpowiedniemu przygotowaniu jesteśmy w stanie wytrzymać cały mecz na dobrym poziomie. Mądrość zespołu czy też regulacja tempa gry zależy w każdym meczu od nas, bo to my kreujemy wydarzenia na boisku. Dyscyplina taktyczna  i realizacja indywidualnych założeń są również bardzo ważne. Czasami atakujemy przeciwnika bardzo wysoko, innym razem nie pozwalamy grać z 5 metra, a niekiedy celowo wpuszczamy przeciwnika na własną połowę, aby wyciągnąć linię obrony jak najwyżej i zdobyć bramkę po ataku szybkim. Tak więc wszystko po części ma wpływ.

Najlepszy dotąd mecz wiosną?

- Najlepszy mecz na pewno wciąż przed nami. W każdym spotkaniu widać olbrzymi postęp. Zespół coraz lepiej rozumie się na boisku, coraz lepiej zawodnicy wywiązują się z zadań indywidualnych i formacyjnych - oby tak dalej. Jeśli cały czas ta tendencja będzie zwyżkowa to w czerwcu będziemy mieli wszyscy powody do radości.

Najgorszy moment pracy w Widzewie? Miał pan chwile zwątpienia odkąd jest w Łodzi?

- Zawsze najgorszym momentem jest jakakolwiek strata punktów. Dla każdego trenera i zawodnika jest to nieprzyjemne uczucie. Gra się, żeby wygrywać, po to ciężko się trenuje, dlatego porażka zawsze boli. Najważniejsze jest jednak, żeby z przegranej być w stanie wyciągnąć wnioski, pomóc zespołowi wyeliminować mankamenty i stworzyć warunki do rozwinięcia po gorszym meczu skrzydeł. Momentu zwątpienia w pracy w Widzewie nie miałem. Wierzę w to, co robię, wierzę w naukę, wierzę w tych ludzi, których do drużyny wybrałem. Każdy z tych zawodników dysponuje olbrzymim potencjałem, ma głowę na karku - z taką drużyną chce się pracować.

Żelazna jedenastka to kwestia trzymania się zwycięskiego składu czy faktycznie ci zawodnicy są w stanie w największym stopniu realizować pana wizję gry?

- Mamy bardzo mocny, solidny i wyrównany zespół. Każdy piłkarz Widzewa wchodzący z ławki wnosi na boisko olbrzymią jakość. Wypoczęty, świeży zmiennik w drugiej połowie podnosi wartość zespołu. Jeśli chodzi o brak zmian w wyjściowej jedenastce to faktycznie ostatnio rozpoczynaliśmy mecze w takim samym zestawieniu, bo tego akurat wymagała sytuacja. Liga nabiera jednak tempa i każdy musi być przygotowany do gry, bo mogą pojawić się wykluczenia kartkowe, mikrourazy. Bardzo ważne jest to, że w naszej drużynie każdy z chłopaków walczy na maksa na każdym treningu. Dzięki temu cały zespół idzie do przodu, bo każdy jest zaangażowany i robi wszystko, żeby zagrać. Wygrywamy wszyscy, po wspólnej pracy, niezależnie od tego czy dany zawodnik jest w tym momencie na boisku, na ławce czy na trybunach - ma on swój wkład w sukces całego zespołu.

Skoro już przy składzie jesteśmy, kontuzja Kamila Bartosiewicza przyszła chyba w najgorszym momencie - gdy ten zawodnik zaczął być wiodącą postacią w zespole i zanotował kolejne naprawdę dobre występy.

- Kontuzja nigdy nie jest czymś przyjemnym. Po Kamilu było widać, że złapał wiatr w żagle, grał bardzo dobrze i tak też czuł się na boisku, a teraz będzie musiał 2-3 tygodnie odpocząć. Wierzę, że w tej rundzie zobaczymy go jeszcze na boisku, jednak, tak jak już mówiłem, mamy szeroką, dobrze przygotowaną fizycznie kadrę i każdy kto wejdzie na pewno da z siebie wszystko, żeby pomóc drużynie.

Od kilku tygodniu najczęściej zadawanym panu pytaniem było chyba: kiedy Sebastian Kaczyński zagra w pierwszym składzie? Kamień spadł z serca, gdy przełamał się Robert Kowalczyk?

- Wierzę w każdego z tych chłopaków: Roberta Kowalczyka, Michała Bondarę i Sebastiana Kaczyńskiego. Na ten moment uważam, że Robert najlepiej zrealizuje to, czego oczekuję od środkowego napastnika. Widać, że dobrze się czuje na boisku i jego gra wygląda coraz lepiej. Sebastian z kolei wchodzi z ławki i strzela bramki - czasami przy pierwszym kontakcie, czasami później. Każdy trener chciałby mieć takiego zawodnika, który wejdzie z ławki i dołoży swoją cegiełkę w postaci bramki czy asysty w kluczowych momentach meczów.

Rozmawiał pan z Sebastianem Kaczyńskim o jego roli w zespole? Nie dochodzą do pana żadne sygnały, które mogłyby oznaczać, że jest ze swojej sytuacji niezadowolony?

- Sebastian, podobnie jak Michał, musi walczyć o miejsce w podstawowym składzie i jeżeli będzie dalej pracować z takim zaangażowaniem na treningu i wywiązywać się ze swoich zadań na boisku, mimo że wchodzi na 15, 20 czy 30 minut, to prędzej czy później swoją szansę otrzyma.

Z horyzontu zniknął ostatnio wspomniany Michał Bondara. Mało szans do gry dostaje też Krzysztof Możdżonek. Z pozyskaniem tych zawodników były największe problemy, a teraz nie grają. Co dalej z nimi?

- Wszystko to wynika z rywalizacji czysto sportowej. Mamy silną kadrę, w której trudno walczy się o miejsce, ale pojawiają się też częste roszady, chociażby w meczowej osiemnastce. Dzisiaj jesteś, grasz dobry mecz, ale odpuścisz na treningu jedno czy drugie ćwiczenie i może cię zaraz w kadrze nie być. Każdy walczy i pracuje na swoją pozycję. Gdybyśmy mieli zadowolić się pierwszym składem to zamknęlibyśmy się w gronie 14-15 zawodników i tylko nimi byśmy grali. Liga jest jednak długa, pojawiają się kontuzje i kartki, więc każdy musi być gotowy.

Czy w przypadku Krzysztofa Możdżonka problemem nie są warunki fizyczne? Czwarta liga to jednak rozgrywki mocno siłowe, trudno dostosować się do nich tak filigranowemu piłkarzowi, choćby dysponował najlepszą nawet techniką.

- Oczywiście czwarta liga to w dużym stopniu liga siłowa, fizyczna. Dużo jest walki wręcz, gra się na skróconym i zwężonym polu, a Krzyśka gabaryty nie pozwalają mu na to, ale wcale nie jest powiedziane, że trzymamy go na trzecią ligę. Myślę, że w niedługim czasie, przy nadchodzącym dużym natężeniu meczów, dostanie on swoją szansę na pokazanie swoich możliwości, bo jest to zawodnik z bardzo dużym, niekonwencjonalnym potencjałem. Wydaje mi się, że powoli adaptuje się on do realiów, w których przyszło mu grać i  funkcjonować.

Widzew równa się presja. Od początku nie mógł pan mieć co do tego wątpliwości. W tym klubie już same pytania o presję wywierają presję. Jak pan sobie z tym radzi? Presja paraliżuje? Motywuje?

- Gdybym powiedział, że nie odczuwam żadnej presji, byłbym kłamcą. Zawsze ciśnienie związane z meczem jest olbrzymie. To jest Widzew. Presja jest tu bardzo duża. Widzew to piękna tradycja. Duże oczekiwania mają wszyscy - zarząd, kibice. Każdemu zależy na tym, by klub się jak najszybciej odbudował. Czuć to na każdym kroku. Osobiście staram się nie przenosić tego na chłopaków, tylko brać wszystko na siebie i gdzieś neutralizować, dusić w zarodku. Taki jest mój sposób. Zawodników jednak w pełni osłonić się nie da, na pewno to odczuwają, bo nie każdy na co dzień ma możliwość gry dla tak dużej i fanatycznej grupy kibiców, zwłaszcza na tym poziomie rozgrywkowym. Tak licznej publiczności nie mają przecież niektóre kluby pierwszej ligi, a nawet ekstraklasy. To, co robią fani Widzewa jest czymś niesamowitym. Licznie stawiają się w Łodzi, ale też na meczach wyjazdowych, niezależnie od tego, że mają pracę i swoje własne problemy.

Czy presja wywierana przez kibiców różni się z pana punktu widzenia od tej wywieranej przez media czy ekspertów?

- Jeśli chodzi o fanów to miałem zaszczyt być w grudniu na wigilii kibicowskiej, brali w niej udział najzagorzalsi kibice zespołu. Miałem okazję porozmawiać z nimi na kilka tematów, o sprawach ich interesujących. Obiecałem, że awansujemy, że będziemy walczyć o każdy metr boiska. U mnie słowo jest droższe od pieniędzy, dlatego wierzę, że wywiążę się z tej obietnicy. Jeżeli chodzi zaś o presję mediów to każdy dziennikarz ma prawo do własnej opinii. Najważniejsze, żeby ta opinia była zgodna z rzeczywistością. Staram się w to jednak nie zagłębiać, a czytam głównie wypowiedzi pomeczowe zawodników, bo to ma dla mnie realne znaczenie w kontekście prowadzenia zespołu.

Większą presję czuł pan na początku, gdy przychodził do Widzewa jako trener anonimowy i dostał zespół po kimś, w trakcie rundy, czy jednak większa presja jest teraz, gdy Widzew jest już pana drużyną i gdy po serii zwycięstw i pokazaniu potencjału zespołu wymagania i oczekiwania środowiska wydają się być coraz większe?

- Na pewno apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale najważniejszy jest dla nas awans. Najmniej istotne jest to, czy będziemy wygrywać mecze po 1:0 czy po 5:0. Remis czy porażka może się przytrafić każdemu. Nie ma zespołów wygrywających wszystko, taka jest piłka nożna. W momencie, gdy sędzia rozpoczyna mecz, każdy zawodnik jest równy, a o zwycięstwie decydują różne czynniki, jak przygotowanie fizyczne, umiejętności zawodników, plan gry na dany mecz, ale też szczęście w tym właśnie spotkaniu. Bywa przecież tak, że zespół dominuje cały mecz, ale rywal wyprowadza jedną kontrą i zdobywa decydującą bramkę. Piłka nożna dlatego jest takim pięknym sportem, bo każdym może na boisku wygrać z każdym.

Wracając do pytania, wydaje mi się, że większa presja była jednak na początku. Przyszedłem do Widzewa jako młody, anonimowy w łódzkim środowisku trener. Wcześniej pracowałem głównie na Mazowszu czy na Warmii i Mazurach. Bardzo chciałem pokazać się z jak najlepszej strony i wygrywać kolejne mecze. Analiza stanu istniejącego, jaką przeprowadziliśmy z Mateuszem Oszustem po przyjściu do Widzewa, pokazała nam jednak od razu, że będzie nam o to na początku bardzo ciężko. Wtedy dopiero zdaliśmy sobie sprawę, w którym miejscu, jeśli chodzi o przygotowanie zespołu, jesteśmy i wtedy tak naprawdę pojawiła się prawdziwa presja, bo nie wszystko zależne było od nas. Zawodnicy wykonali wcześniej jakąś pracę i nie mieliśmy już na to wpływu. Próbowaliśmy ugrać coś więcej, ale zbyt dobrze nam to wtedy nie wyszło. Przyszła wreszcie zima i pełny okres przygotowawczy. W tym czasie udało się zrealizować wszystko, co chciałem. Wtedy znów pojawiła się duża presja, bo pierwszy mecz po długiej przerwie i intensywnej pracy zawsze jest wielką niewiadomą. Nie da się dokładnie przewidzieć jak zespół zareaguje na cykle treningowe. W naszym wypadku zaczęło się dobrze, a potem było już coraz lepiej.

Presja związana jest z historią Widzewa. Czym dla pana jest ta marka? Proszę się nie obrazić, ale gdy Widzew zdobywał ostatnie mistrzostwo Polski miał pan 9 lat, gdy ostatni raz stawał na ligowym podium w 1999 roku był pan jedenastolatkiem.

- Pamiętam przede wszystkim bramkę Marka Citki strzeloną Molinie z Atletico Madryt z połowy boiska. To jest jedno z pierwszych moich wspomnień związanych z Widzewem. Kilku moich znajomych z Opola kibicuje Widzewowi i jeździło - jeszcze gdy byłem w liceum - na mecze na stary stadion. Dlatego mniej więcej wiedziałem co się dzieje z tym klubem. Dla mnie Widzew to przede wszystkim piękna tradycja i historia polskiej piłki nożnej. RTS jest w końcu ostatnim zespołem, który grał w Lidze Mistrzów, a wcześniej w Pucharze Mistrzów doszedł do półfinału. Widzew był bardzo rozpoznawalny i przede wszystkim szanowany w całej Europie. Grali w nim niesamowici piłkarze: Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk, Włodzimierz Smolarek i inni, którzy osiągali świetne wyniki na krajowym podwórku i na arenie międzynarodowej. Skróty meczów właśnie z Atletico czy Broendby oglądałem na YouTube, pamiętam doskonale fanatyczny komentarz Tomasza Zimocha, pamiętam stroje Bakomy. Widzew jest wielką marką. Nie da się przejść koło niej obojętnie.

Pomostem między obecnym Widzewem a tym grającym w Lidze Mistrzów może być osoba Tomasza Muchińskiego. Co może pan powiedzieć o jego znaczeniu dla pana pracy i dla zawodników?

- Tomek doszedł do nas w trakcie sezonu. Pracował z nami raz w tygodniu, ale miał swoje obowiązki w Nerze Poddębice. Teraz sytuacja się zmieniła, bo Tomek zakończył już współpracę z Nerem, dzięki czemu może się bardziej poświęcić dla nas. Na pewno jego doświadczenie i praca z bramkarzami przyniesie jeszcze większe korzyści. Skoro w sytuacji, gdy nasi golkiperzy mieli trening specjalistyczny raz w tygodniu, w dziesięciu meczach stracili dwie bramki to gdy te zajęcia będą mieli praktycznie codziennie powinni wznieść się na jeszcze wyższy pułap. Pracuje mi się z Tomkiem bardzo dobrze. Dużo rozmawiamy. Korzystam z jego pomocy.

Mówi coś panu nazwisko Jacek Machciński?

- Oczywiście. To najmłodszy trener w historii Widzewa - najmłodszy dotychczas, bo teraz sytuacja się trochę zmieniła. Zdobył z Widzewem mistrzostwo Polski.

Legendarny trener Widzewa wygrał z nim ligę mając ledwie 33 lata. Teoretycznie pan też może tego dokonać. Oczywiście za porównywanie pana do Jacka Machcińskiego mogę zostać odsądzony od czci i wiary, ale losy Widzewa to zbiór nieprawdopodobnych historii. Czy nowy rozdział, który pisze pana zespół, może być jedną z pozytywnych kart tej historii?

- Wszelkie tego typu porównania wydają się być faktycznie nie na miejscu, przede wszystkim przez szacunek dla dokonań tego wyjątkowego w historii Widzewa szkoleniowca. Poza tym trener Machciński pracował w innych czasach i zupełnie innych realiach. Naszych warunków nie da się z tamtymi w żaden sposób porównać. Ale co do historii to na pewno moim marzeniem jest zapisać się na kartach historii Widzewa Łódź nie tylko jako najmłodszy trener, ale też jako osoba, która wywalczyła pierwszy, historyczny awans odbudowanego Widzewa, a w dalszej kolejności wprowadzała klub na kolejne, wyższe poziomy rozgrywkowe. Wspaniale byłoby dojść z Widzewem do ekstraklasy i walczyć o europejskie puchary. Do tego bardzo daleko, ale oczywiście chciałbym tego doświadczyć. Czas pokaże czy będzie to możliwe.

W ekstraklasie próżno szukać młodych trenerów. Chyba najmłodszy - Mariusz Rumak - walczy o utrzymanie Śląska, niewiele starszy - 40-letni Robert Podoliński - spadł właśnie z ligi z Podbeskidziem. Na drugim biegunie mniej doświadczonych trenerów jest znacznie mniej. Wyjątkiem wydaje się być 43-letni Piotr Stokowiec, który może dać europejskie puchary Zagłębiu. Co jest z pana perspektywy największą barierą wejścia na rynek młodych trenerów?

- Podstawowym problemem wydaje się być brak marki. Przyjmuje się, że jeżeli trener jest doświadczony, ileś tam lat już przepracował w zawodzie, to na pewno będzie lepszy od młodego szkoleniowca. Doświadczenie i przeżycie różnych sytuacji przez wiele lat jest oczywiście pomocne, ale moim zdaniem mamy w Polsce dużo młodych i ambitnych trenerów, którzy chcą się rozwijać i walczyć o swoje marzenia. Nie muszą od razu pracować na poziomie ekstraklasy, ale w pierwszej, drugiej czy trzeciej lidze warto postawić na takiego chłopaka, który zrobi wszystko, żeby osiągnąć sukces i się przebić.

Pan też stawia na rozwój. Ma pan na koncie kilka staży u doświadczonych szkoleniowców. Czy jakieś ich pomysły lub rozwiązania próbuje pan wykorzystywać na widzewskim gruncie?

- Bardzo zależy mi na rozwoju, tylko dzięki niemu można do czegoś dojść. W żadnym wieku nie da się powiedzieć, ze człowiek już wszystko wie, zawsze można się czegoś nowego dowiedzieć czy znaleźć inspirację. Nie da się oczywiście przenieść wszystkiego na swoje realia. Byłem na przykład w Niemczech, widziałem okres przygotowawczy, pracę nad taktyką, motoryką, ale z Widzewem jestem w takim miejscu, że przeniesienie tych metod jest bardzo trudne, praktycznie niewykonalne. Dlatego, jeśli pewne standardy wydają mi się słuszne, próbuję je odpowiednio zmodyfikować, żeby udało się osiągnąć pożądany efekt w konkretnym otoczeniu i przy ograniczonych możliwościach. Tego się trzymam.

Które doświadczenie w pana dotychczasowej karierze trenerskiej uważa pan za najważniejsze?

- Bardzo dużo dało mi poznanie pana trenera Oresta Lenczyka. Miałem przyjemność być na obozie w Spale, razem z moim serdecznym przyjacielem Przemkiem Kostykiem, podczas którego Śląsk był w fazie przygotowania ogólnego. Trener Lenczyk poświęcał nam swój czas po treningach i tłumaczył bardzo dużo rzeczy, przede wszystkim w kontekście przygotowania motorycznego. To głównie na tym doświadczeniu i na filozofii profesora Jastrzębskiego, którego lepiej poznałem podczas konferencji na temat dyspozycji siłowych w treningu piłkarzy nożnych w Cetniewie, opieram swoje plany odnośnie przygotowywania zespołu. Przemawia do mnie ich podejście, uważam je za słuszną koncepcję, zwłaszcza że fizyka jest bardzo istotnym elementem w pracy z drużyną. Doszły do tego moje przemyślenia i tak powstał autorski plan, który teraz daje w Widzewie efekt.

Pracował pan w trzecioligowej Legionovii, która najpierw udanie walczyła o utrzymanie, a później o awans, więc oba krańce III ligi znać powinieneś bardzo dobrze. Czy dzięki temu doświadczeniu może pan realnie ocenić czy Widzew, który w tym momencie wydaje się przerastać IV ligę, jest w obecnym kształcie gotów do rywalizacji na wyższym szczeblu?

- W Legionovii byłem drugim trenerem, pracowałem z Markiem Papszunem, który teraz jest szkoleniowcem Rakowa Częstochowa. On też bardzo dużo mi pomógł, wiele rzeczy mnie nauczył i pokazał odnośnie taktyki i motoryki. Każdy zespół potrzebuje rywalizacji. Kadra, którą mamy, jest w stanie rywalizować o prymat w trzeciej lidze, ale też trzeba pamiętać o tym, że każdy zespół musi się rozwijać i iść do przodu. Z tym materiałem ludzkim na pewno byśmy się spokojnie w trzeciej lidze utrzymali.

A czy pan podgląda trzecią ligą z myślą o przyszłym sezonie?

- Oczywiście. Cały czas obserwuję trzecią ligę łódzko-mazowiecką i podlasko-warmińsko-mazurską. Mam wielu kolegów, którzy w klubach z tych lig pracują lub są obserwatorami. Zbieramy informacje na temat zawodników i zespołów tam rywalizujących. Chcemy być jak najlepiej przygotowani do trzeciej ligi, ale na razie gramy szczebel niżej i to jest dla nas najważniejsze.

Podsumowując, dobrze panu w Widzewie?

- Tak, bardzo dobrze się tu czuję. Lubię jak coś się dzieje, lubię wyzwania i chcę się tu rozwijać wraz z klubem.