Global categories
Mecze u siebie będą prawdziwym świętem - rozmowa z Mateuszem Ostaszewskim
Adrian Somorowski: Przychodzisz do Łodzi z równie dużego klubu, Jagiellonii Białystok. Jesteś zadowolony, że negocjacje się zakończyły?
Mateusz Ostaszewski: Tak. Jestem bardzo zadowolony, że wszelkie rozmowy i negocjacje dobiegły końca i już na spokojnie, jako zawodnik Widzewa, mogę przygotowywać się z drużyną do sezonu.
Kiedy właściwie pojawił się na horyzoncie temat Widzewa? Rozmowy odbywały się już zimą czy dopiero w ostatnich tygodniach?
- Temat Widzewa pojawił się całkiem niedawno. Jak tylko o nim usłyszałem, bez dłuższego namysłu postanowiłem przyjechać do Łodzi.
Cały czas masz status młodzieżowca, co jest istotnym argumentem w rozmowach o zatrudnieniu. Poza Widzewem miałeś jeszcze propozycje z innych klubów?
- Miałem propozycje z kilku klubów drugoligowych. Byłem również na testach w Rakowie Częstochowa, jednak najlepiej czułem się tu w Widzewie i zdecydowałem się podpisać kontrakt.
W Białymstoku rozpoczynałeś swoją przygodę z piłką. Nagle pojawiła się propozycja przeniesienia się do drużyny juniorów Borussii Dortmund. Opowiesz, jak doszło do tego, że wylądowałeś w Niemczech?
- Pamiętam, że grałem wtedy mecz w barwach reprezentacji Polski do lat 16, a wokół naszej kadry kręciło się mnóstwo skautów i menadżerów. Po jednym z meczów skontaktowali się ze mną wysłannicy BVB i zaprosili na tygodniowe testy.
Początkowo ciężko było ci się zaaklimatyzować u naszych zachodnich sąsiadów? Wyjechałeś z kraju mając szesnaście lat.
- Wyjechałem z rodzicami, jednak początki były bardzo trudne. Klub pomagał na tyle, na ile mógł - zagwarantował rodzicom pracę, mieszkanie, dla mnie szkołę i z boku wszystko mogło wyglądać naprawdę fajnie, ale nie wszyscy wiedzą, że przez pierwszy rok pobytu w Niemczech nie mogłem grać w oficjalnych meczach, co było bardzo przykre. Jeden z paragrafów w kodeksie FIFA nie pozwalał na to, żebym grał w tamtym sezonie, a tymczasem jeszcze przed przyjściem byłem zapewniany, że wszystko wyjaśni się na moją korzyść maksymalnie w ciągu dwóch tygodni. Tak przesiedziałem rok, grając jedynie w sparingach raz na miesiąc. Nie potrafiłem się odnaleźć w tej sytuacji.
W ekipie z Dortmundu spędziłeś dwa lata. Jak wiele więcej nauczyłeś się w Dortmundzie w porównaniu do lat spędzonych w Białymstoku? Jakie różnice dostrzegłeś, jeśli chodzi o zajęcia piłkarskie?
- W Jagiellonii nasz rocznik uznawany był od zawsze za jeden z najlepszych w Polsce, co jest zasługą trenera Tomasza Kulawika. Wyjazd do Niemiec wiele zmienił w mojej głowie. Patrząc nawet z boku na trening, w oczy rzucało się tempo i natychmiastowy pressing po stracie piłki. Duża baza, boiska, siłownia, oddzielne szatnie i fizjoterapeuta dla każdego z roczników - całokształt pracy z młodzieżą w Dortmundzie robił na mnie wrażenie. Na pewno te dwa lata spędzone w Niemczech dały mi bardzo dużo pod względem zarówno piłkarskim, jak i mentalnym.
Miałeś okazję poznać kogoś z ówczesnej pierwszej drużyny Borussii?
- Polaków grających wtedy w Dortmundzie mogliśmy obserwować na każdym treningu, gdyż boisko seniorów jest położone zaraz obok akademii. Któregoś razu Kuba Błaszczykowski przyszedł w okolice naszej szatni. Zamieniłem z nim wtedy kilka słów.
Skąd decyzja o powrocie do kraju? Zostając w Borussii mógłbyś grać m.in w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Perspektywa kusząca dla niejednego zawodnika...
- Przez pierwszy rok w Niemczech, tak jak wspominałem, jedynie trenowałem. Denerwowałem się co tydzień, że mecze kolegów muszę oglądać z trybun. Na treningach też jest inaczej, kiedy jest rywalizacja, a trener sprawdza i daje szansę każdemu. Kiedy jednak już na starcie wszyscy wiedzą, że nie będę grał w najbliższej kolejce, to jest znacznie trudniej. Czasem byłem odstawiany na chwilę na bok lub nie przywiązywano do mnie takiej wagi, jak do zawodników z kadry meczowej. Strasznie mnie to irytowało i zamiast wracać z treningu zadowolony, szedłem do domu obrażony na wszystkich. W następnym sezonie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i od pierwszej kolejki mogłem już normalnie grać w oficjalnych meczach. Zmienił nam się jednak trener, który ściągnął wielu swoich zawodników i grałem "w kratkę". Czasem, mimo lepszej dyspozycji i dobrej formy, trener wybierał Niemca, od którego naprawdę nie czułem się gorszy. Zaliczyłem jednak koniec końców dosyć udany sezon - zebrałem sporo minut i bezcenne doświadczenie. Nie miałem tam wielu znajomych i, mimo mojej dobrej znajomości niemieckiego, nie potrafiłem znaleźć wspólnego języka z Niemcami. Nie umiałem odnaleźć się tam także prywatnie, co miało też później przełożenie na moją grę w piłkę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że potrzebuję zmiany. Podjąłem decyzję o powrocie do Polski.
Wróciłeś do rodzinnego Białegostoku. Trenowałeś z pierwszą drużyną?
- Tak, niejednokrotnie, ale trener Michał Probierz chyba nie przepadał za moją osobą, bo rozmawialiśmy ze sobą bardzo rzadko. Wielokrotnie byłem chwalony po meczach przez trenerów i członków zarządu, ale szansy w pierwszym zespole nie dostałem.
Jesienią minionego sezonu byłeś wypożyczony do drugoligowego Rozwoju Katowice. Rozegrałeś tam sporo spotkań od pierwszej minuty, a mimo to na wiosnę ponownie wróciłeś do trzeciej ligi. To była twoja decyzja czy klubu z Katowic?
- Przyszedłem tam dosyć późno, bo na przełomie sierpnia i września, a sezon rozpoczął już się parę tygodni wcześniej. Zacząłem grać od piątej kolejki. Początkowo wchodziłem na końcówki, ale niedługo później wywalczyłem miejsce w wyjściowym składzie i rozegrałem kilkanaście spotkań w II lidze. W kontrakcie miałem wpisane, że wypożyczenie można było po pół roku skrócić. Na moją prośbę prezes Rozwoju zgodził się na uruchomienie tego zapisu i wróciłem do Jagiellonii. Liczyłem, że po dobrym sezonie w II lidze i regularnych występach dostanę szansę w pierwszym zespole, jednak grałem jedynie w rezerwach.
Grając w drugiej drużynie, poznałeś specyfikę ligi, w której także znajduje się Widzew. Jakie są twoje przewidywania w związku z nadchodzącym sezonem?
- Wiele drużyn zbroi się i na pewno nie będzie łatwo. Mamy jednak naprawdę mocną drużynę, ogromne wsparcie wśród kibiców, jeden wspólny cel i zrobimy wszystko, żeby w każdym meczu zdobywać trzy punkty i awansować do II ligi. Nie ma innej opcji.
Masz już za sobą kilka dni treningów z drużyną, zagrałeś też w sparingach. Podoba ci się atmosfera w zespole i cały klimat wokół klubu?
- Atmosfera w drużynie jest bardzo dobra. W szatni zawsze jest wesoło. Panują zasady, których każdy przestrzega i nie ma żadnych problemów. Jeśli ktoś nie znałby się na piłce i pokazałoby się mu warunki, jakie tu panują - stadion, organizację i cała otoczkę - to jestem przekonany, że bez wątpienia stwierdziłby, że Widzew występuje na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. To, ile karnetów zostało już sprzedanych, jest czymś niesamowitym. Mecze u siebie będą prawdziwym świętem. Nie mogę się doczekać, żeby wyjść na boisko przy takiej publiczności.
Jakie wyzwania stawiasz sobie w zbliżającym się sezonie?
- Mamy naprawdę silną kadrę i wielu doświadczonych, solidnych piłkarzy, więc rywalizacja jest duża. W najbliższym sezonie chcę walczyć o miejsce w składzie oraz cały czas się rozwijać.