Mariusz Stępiński: Na Widzew wszyscy ostrzą sobie zęby
Ładowanie...

Global categories

04 April 2018 12:04

Mariusz Stępiński: Na Widzew wszyscy ostrzą sobie zęby

Z byłym zawodnikiem Widzewa rozmawiamy m.in. o jego grze w Chievo Werona, bramce strzelonej Milanowi i występach w czerwono-biało-czerwonych barwach.

Dariusz Cieślak: Jak wspominasz czasy spędzone w Widzewie? To był twój pierwszy krok w seniorskiej piłce.

Mariusz Stępiński: Faktycznie, był to okres, który rozpoczął moją przygodę z poważniejszą piłką nożną. Gdy przychodziłem z Pogoni Zduńska Wola do drużyny Młodej Ekstraklasy, byłem przygotowany na to, że spędzę tam przynajmniej rok. Po dwóch miesiącach dostałem jednak telefon od trenera Mroczkowskiego, że bierze mnie do kadry na mecz ligowy z Cracovią Kraków. Wtedy dotarło do mnie, że to już nie są żarty. Zrozumiałem, że mogę coś osiągnąć, więc powinienem pracować jeszcze ciężej. W ogóle trener Mroczkowski odegrał w moim wejściu do seniorskiej piłki bardzo ważną rolę.

Byłeś jednym z tych słynnych "dzieciaków Mroczkowskiego", którzy przebojem przedarli się do składu Widzewa. Co było wówczas głównym motorem napędowym zespołu? Młodość i przebojowość czy może coś innego?

- Myślę, że ojcem tego sukcesu był właśnie trener Mroczkowski. Mimo problemów, z którymi musiał się zmagać w klubie, a zmagał się z wieloma, zawsze potrafił odpowiednio wyselekcjonować grupę zawodników. Nawet jeśli ktoś z drużyny odchodził, to trener umiał przygotować drużynę na nowy sezon tak, żeby funkcjonowała, stworzyć mieszankę młodości z doświadczeniem. Układał to wszystko na tyle rozsądnie, że potrafiliśmy walczyć dzielnie nawet z najlepszymi.

Czy utrzymujesz bliższe kontakty z którymś z kolegów z tamtej drużyny?

- Oczywiście. Z Patrykiem Stępińskim byliśmy wtedy bliskimi kolegami i do dziś mamy bardzo dobry kontakt. Często rozmawiam z Adrianem Budką. Jeśli jestem w Zduńskiej Woli, to spotkamy się, by pograć w siatkonogę czy wypić kawę. Ostatnio spotkałem się z Krystianem Nowakiem, mam też kontakt z Rafałem Augustyniakiem.

Z Widzewa trafiłeś do Norymbergi. To była chyba dla ciebie dosyć trudno lekcja?

- Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Wyjeżdżałem z ekstraklasy jako młody, nie do końca ukształtowany zawodnik. Zagrałem w naszym kraju na najwyższym szczeblu rozgrywek tylko kilkanaście spotkań i jako osiemnastolatek wyjechałem do jednej z najmocniejszych lig na świecie. Wtedy po prostu bardzo chciałem tego spróbować. Oferty zagraniczne pojawiały się nawet przed Widzewem, ale czułem, że nie byłem na to gotowy. Chciałem przejść do Widzewa i tam się rozwijać. Fakt, było ciężko, ale sporo mnie to wszystko nauczyło.

Dla chłopaka z małych Błaszek twoja kariera jest chyba mimo wszystko spełnieniem marzeń? Czy z perspektywy czasu chciałbyś jednak coś zmienić?

- Podjętych decyzji raczej bym nie zmienił. Wydaje mi się, że w którymś momencie brakło mi takiego dłuższego osiedlenia się w jednym miejscu. Chciałbym pobyć gdzieś przynajmniej 2-3 lata, żeby zdążyć się zaaklimatyzować. Odkąd odpuściłem Widzew praktycznie co roku zmieniam otoczenie. Czasami przyczyną był brak perspektyw, a czasem było to spowodowane moimi dobrymi występami, a co za tym idzie - ofertami z lepszych klubów. Chciałem zostać dłużej w Ruchu Chorzów, pojawiła się jednak opcja kolejnego wyjazdu na Zachód i musiałem z niej skorzystać. Mam nadzieję, że teraz w Weronie uda mi się pobyć dłużej niż tylko do końca okresu wypożyczenia. Mimo wszystko już spełniłem marzenia, bo jako dzieciak nawet nie marzyłem o występach w Serie A czy grze przeciwko najlepszym drużynom w Europie.

Idąc tropem spełniania marzeń - jak to jest strzelić bramkę Milanowi?

- Na pewno miło siada się w domu po meczu myśląc o tym, że udało się strzelić bramkę słynnemu Milanowi. Z drugiej strony, przegraliśmy mecz, więc nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, po prostu zdobyłem gola. Jako drużyna walczymy o utrzymanie w lidze, więc musimy łapać punkty, żeby wyjść z tego obronną ręką.

W Weronie grasz wspólnie z Paweł Jaroszyńskim. Czy obecność rodaka pomogła ci w aklimatyzacji w nowym otoczeniu?

- Oczywiście, że zawsze jest łatwiej, gdy ma się w drużynie kogoś, z kim można porozmawiać po polsku, chociaż ja nigdy nie miałem z takim kwestiami większego problemu. Zawsze szybko się odnajdywałem w nowym środowisku.

Wracając do naszych łódzkich tematów - co czułeś, gdy Widzew w 2015 r. upadał?

- Czułem to, co każdy inny kibic Widzewa, czyli rozgoryczenie, choć po części byłem na to trochę przygotowany. Przez dłuższy czas byłem wewnątrz klubu i widziałem, co się dzieje. Przypominało to trochę sytuację człowieka po wypadku, którego przy życiu przytrzymują tylko maszyny. Na szczęście teraz wszystko wydaje się zmierzać we właściwym kierunku.

Jak oceniasz proces powrotu klubu na piłkarską mapę Polski?

- Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy jest możliwe, żeby Widzew z roku na rok awansował do wyższej klasy rozgrywkowej. Na pewno będzie to trudne, a Widzew na drodze do ekstraklasy może jeszcze gdzieś się zatrzymać. Trzeba wzmacniać skład, ale jednocześnie zgrywać drużynę i właśnie dlatego wszyscy musimy być cierpliwi - kibice, zarząd i piłkarze. Na pewno jednak prędzej czy później Widzew znajdzie się w ekstraklasie, bo tam jest jego miejsce.

Na meczach Chievo pojawia się średnio około 10 tys. kibiców. Czy łódzki szał karnetowy odbił się echem również we Włoszech?

- Nie ma co ukrywać, że upadek klubu zjednoczył wszystkich kibiców i pokazał siłę Widzewa. W tamtym momencie każdy poczuł w sobie obowiązek, by wspomóc klub i być częścią odbudowy Widzewa. Wszyscy udowodnili wtedy po raz kolejny, że Widzew to społeczność, której nie da się złamać.

Wiemy, że obserwujesz poczynania piłkarzy Widzewa, więc na pewno rzuciło ci się w oczy, że drużynie największy problem sprawiają nie potyczki z najsilniejszymi w lidze, tylko z tymi, którzy zajmują miejsca w dole tabeli. Czy jako piłkarz potrafisz to jakoś wytłumaczyć?

- Myślę, że to jest zupełnie normalna sprawa. W swojej karierze miałem okazję m.in. w pucharach mierzyć się z drużynami występującymi w niższych klasach rozgrywkowych i często wygrywaliśmy z nimi zaledwie o włos. W piłce każda drużyna, nawet ta teoretycznie najsłabsza, potrafi wspiąć na wyżyny swoich możliwości. Tak dzieje się z zespołami grającymi z Widzewem, ale nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Widzew ma obecnie bardzo dobry zespół i bardzo dobrego trenera, ale awans nie będzie łatwym zadaniem, bo na mecz z tak utytułowanym klubem każdy ostrzy sobie zęby.