Mariusz Rybicki w Dogrywce RETROnsmisji
Ładowanie...

Global categories

27 April 2020 18:04

Mariusz Rybicki w Dogrywce RETROnsmisji

Były pomocnik Widzewa, który zagrał w finale Copa del Sol przeciwko Szachtarowi Donieck, podzielił się z oficjalną stroną Widzewa wspomnieniami z okresu swojego pobytu w klubie z al. Piłsudskiego 138.

Mariusz Rybicki reprezentował barwy Widzewa w latach 2011-2015, występując łącznie w 87 spotkaniach ligowych, w których strzelił 10 bramek. Przychodził do Widzewa jako 18-latek, by następnie spędzić w klubie cztery sezony. Piłkarz Warty Poznań, walczący dziś o awans do ekstraklasy, był gościem w studiu WidzewTV w trakcie sobotniej RETROnsmisji.

W trakcie programu kibice mogli przypomnieć sobie wystep "Dzieciaków Mroczkowskiego" na turnieju Copa del Sol w lutym 2013 roku. Łodzianie dotarli do finału, gdzie zmierzyli się z renomowanym Szachtarem Donieck. Rybicki miał okazję powspominać tamto spotkanie, a po zakończeniu re-transmiji udzielił wywiadu stronie widzew.com. Zapraszamy do czytania!

widzew.com: Miło było ponownie zobaczyć Widzew sprzed lat ze sobą w jednej z głównych ról na boisku?

Mariusz Rybicki: Oczywiście, że tak. RETROnsmisja to naprawdę fajny pomysł, a dla mnie to była ciekawa okazja, by przypomnieć sobie turniej Copa del Sol oraz ten mecz finałowy. Nazwiska piłkarzy, przeciwko którym mieliśmy okazję grać, naprawdę robią wrażenie. To było ciekawe przeżycie i miło było powspominać je razem z resztą chłopaków na wizji.

Opowiedz, jak wyglądały kulisy twojego przyjścia do Widzewa.

- Za mój transfer odpowiadał trener Radosław Mroczkowski, który znał mnie z czasów swojej pracy w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Grałem wtedy w pierwszym zespole SMS-u i nastrzelałem kilka bramek. Trener skontaktował się ze mną, zaproponował mi grę w Widzewie i dał szansę wystąpić w testowym meczu z drużyną z Ukrainy lub Litwy, nie pamiętam dokładnie. Pewne jest jednak to, że wypadłem chyba całkiem przyzwoicie, zanotowałem asystę, a trener postanowił włączyć mnie do pierwszej drużyny Widzewa.

Gdy trafiłeś do klubu, postaci w szatni robiły wrażenie?

- Zdecydowanie. Zawodnicy tacy jak Jarosław Bieniuk, Bruno Pinheiro, Mindaugas Panka, Ugo Ukah, Souheil Ben Radhia mieli naprawdę duże doświadczenie, umiejętności i było to widać na boisku. Dla mnie było to spore wyróżnienie, że mogę z nimi grać i trenować. Pamiętam, że szczególne wrażenie zrobił na mnie Piotr Grzelczak i jego uderzenie lewą nogą. Na treningach lub sparingach potrafił strzelać naprawdę efektowne bramki.

Wymieniłeś sporo nazwisk zagranicznych piłkarzy. Czy fakt, że tych zawodników spoza Polski było tak dużo nie powodował problemów komunikacyjnych?

- Myślę, że nawet jeśli ktoś średnio mówił po polsku czy angielsku, to bronił się językiem piłki nożnej. Rzeczywiście sporo tych narodowości było w ówczesnym Widzewie, ale nie przekładało się to na problemy w szatni. Wszyscy byli pomocni i mogłem z ich strony liczyć na wsparcie.

Brzmi to bardzo sielankowo. Starsi zawodnicy nie rozstawiali młodzieży po kątach?

- Oczywiście starszyzna wiodła prym w szatni, a ja i inni młodzi piłkarze musieliśmy wykonywać tradycyjne obowiązki, które zazwyczaj należą do zawodników wchodzących do dorosłej piłki. Początkowo trzymałem się z boku, kontakt utrzymywałem raczej z młodszymi zawodnikami, ale atmosfera w szatni była bardzo pozytywna. Nie było podziałów i młodzi piłkarze mogli liczyć na pomoc doświadczonych kolegów.

Dziś krąży wiele opinii na temat jakości niektórych transferów z tamtego okresu. Czy twoim zdaniem wszyscy zawodnicy z zagranicy dawali odpowiednią jakość zespołowi? Może słusznie postawiono później na młodzież?

- Trudno mi oceniać kolegów po fachu, ale muszę powiedzieć, że każdy z ówczesnych zawodników w Widzewie bronił się jakością gry na boisku. Oczywiście zdarzały się wahania formy, ale wielu z nich miało umiejętności. Może pewne trudności sprawiali piłkarze z Tunezji. Abbes i Ben Radhia w trakcie ramadanu mieli pewne restrykcje związane z treningami i żywieniem. Trochę się to odbijało na zajęciach czy w trakcie zgrupowań.

W kolejnych latach rosła twoja pozycja w zespole. Grałeś od deski do deski, pojawiły się też gole i asysty. To był bardzo dobry okres w twojej karierze?

- Nie powiedziałbym, że najlepszy, ale na pewno pożyteczny, bo bardzo wiele się przez ten czas nauczyłem. Uważam, że dużo z tamtego okresu wyniosłem i na pewno spokorniałem. Wtedy czasami rzeczywiście mi tej pokory czasami brakowało. To był dla mnie ważny czas, bo miałem okazję grać w takim klubie jak Widzew Łódź, co zawsze było moim marzeniem. Z biegiem czasu do naszego zespołu dołączył między innymi Alex Bruno, Emerson, chyba Bartłomiej Kasprzak i Krystian Nowak, a ligę udało nam się zacząć od kilku zwycięstw. Kadra jednak zdecydowanie się odmłodziła i momentami brakowało nam doświadczenia.

Niestety, sytuacja w klubie była coraz gorsza, a pewnym punktem kulminacyjnym był mecz w strugach deszczu przeciwko Piastowi Gliwice. Mimo ogromnej ulewy, na trybunach zameldowało się sporo kibiców, którzy dalej was dopingowali. Jak to wyglądało z perspektywy murawy?

- Nie będę oryginalny, gdy powiem, że kibice Widzewa są naprawdę wyjątkowi i zawsze wspierają zawodników do samego końca. Nie inaczej było tamtego dnia, gdy nasz spadek był już pewny. Pamiętam, że kibice byli wtedy z nami i ogromne chapeau bas dla fanów, że do końca nas wspierali, bez względu na sytuację klubu. Takie przywiązanie robi duże wrażenie na piłkarzach.

Kibice Widzewa potrafią świetnie dopingować, ale są również bardzo wymagający. Czy tobie, młodemu wówczas zawodnikowi, taka presja nie sprawiała problemu?

- Początkowo mocno się tym przejmowałem, ale z czasem nauczyłem się oddzielać krytykę od bezmyślnego hejtu. W takim klubie jak Widzew presja będzie zawsze, bo kibice oczekują gry na najwyższym poziomie. Mi dostawało się czasami za całą drużynę i dało się to odczuć. Bywało trudno, gdy ktoś skupił się na mojej fryzurze czy tatuażu i łączył to z moją grą. Z czasem jednak dojrzałem i podchodzę do tego z dystansem. Staram się pamiętać z okresu gry w Widzewie same dobre chwile.

W rundzie wiosennej przed spadkiem z ekstraklasy pracowaliście z trenerem Arturem Skowronkiem, który teraz osiąga bardzo dobre wyniki z Wisłą Kraków. Jak wspominasz współpracę z tym szkoleniowcem?

- Z trenerem Skowronkiem miałem okazję pracować przez rundę w Widzewie, a następnie w Wigrach Suwałki, gdzie moim zdaniem rozwinął się jeszcze bardziej. Już wtedy w Łodzi było widać, że to trener posiadający bardzo dobry warsztat i umiejętności. Nie dziwi mnie, że wrócił do trenowania zespołów ekstraklasowych, bo jest osobą, która nigdy się nie poddawała, tak jak w okresie pracy w Widzewie, kiedy nie było łatwo dla nikogo w zespole.

W I lidze wystartowaliście pod wodzą trenera Włodzimierza Tylaka. W tamtym okresie kierunku tego trenera też padło wiele cierpkich słów. Twoim zdaniem zasłużenie?

- Nie. Warsztat trenera Tylaka nie odstawał od innych szkoleniowców, a treningi były ciekawe i wymagające. To raczej my z resztą zespołu graliśmy słabo i nie potrafiliśmy pokazać jakości na murawie. Wtedy ogólna sytuacja w klubie była bardzo zła i wszyscy mieli to z tyłu głowy.

Potem przyszedł trener Stawowy, który starał się uratować I ligę...

- Trener Stawowy starał się z całych sił nas zmotywować, pobudzić ducha walki. Na pewno nie było łatwo w tamtym okresie wlać w nas trochę optymizmu.

Po odejściu z Widzewa na dłużej zakotwiczyłeś w klubach z zaplecza ekstraklasy. Stałeś się etatowym pierwszoligowcem. Uważasz, że należała ci się tak długa pierwszoligowa pokuta?

- Chyba tak jak powiedziałeś, stałem się takim etatowym pierwszoligowcem. Czy mogło być inaczej? Chyba po prostu takie są koleje losu w pracy piłkarza. Przez ostatnie lata pojawiały się u mnie oferty gry w ekstraklasie, ale raczej nic konkretnego. Staram się podchodzić do mojego zawodu profesjonalnie i w każdym klubie daję z siebie sto procent. Teraz mam nadzieję, że moja praca będzie nagrodzona, bo razem z Wartą Poznań walczymy o awans i chcemy zagościć w ekstraklasie.

Pomimo problemów z koronawirusem wasz cel się nie zmienia?

- Nie, absolutnie. W klubie panuje bardzo dobra atmosfera, bo nie ma nic lepszego niż grać o najwyższe cele. Naszym jest awans i zrobimy wszystko, by go osiągnąć.

W ostatnich latach bywałeś w Sercu Łodzi. Jak ocenisz atmosferę na nowym stadionie Widzewa?

- Co tu dużo mówić, to coś niesamowitego, szczególnie, gdy patrzy się na te wypełnione trybuny. Kibice tworzą prawdziwe show, a naprawdę niesamowity pokaz dali jeszcze w III lidze, podczas starcia z rezerwami Legii Warszawa. Fani Widzewa i piłkarze robią naprawdę wiele, by ten klub wrócił na swoje miejsce w ekstraklasie i życzę im, by stało się to jak najszybciej. Mam swoje "dojścia" do biletów (śmiech), więc staram się bywać co jakiś czas na meczach domowych w Łodzi.

Czy chciałbyś, by w przyszłości twoja droga przecięła się jeszcze z Widzewem?

- Oczywiście, że tak. Dla mnie Widzew zawsze będzie klubem, który pozwolił mi zadebiutować w seniorskim futbolu i zawsze będzie bliski mojemu sercu.