Global categories
Marek Citko nie dzwonił - rozmowa z Maciejem Kazimierowiczem
Marcin Olczyk: Czy jesteś zadowolony z postawy Widzewa w rundzie wiosennej sezonu 2016/2017?
Maciej Kazimierowicz: Na pewno są aspekty, z których jestem zadowolony, ale jest też kilka rzeczy, które można było zrobić inaczej. Analizując cała rundę, bardzo mocno punktowaliśmy, żeby zaprzepaścić cały ten trud i wysiłek w półtora tygodnia. Fajne było to, że daliśmy kibicom nadzieję w sytuacji, gdy mało kto wierzył w nas w przerwie zimowej, a smuci to, że nie byliśmy maksymalnie skoncentrowani w kluczowym momencie. Generalnie próbuję odbierać tę rundę pozytywnie, ponieważ bardzo dużo doświadczyłem przez ostatnie pół roku.
Co masz na myśli mówiąc, że pewne rzeczy można było zrobić inaczej? Zabrakło doświadczenia w takich nietypowych i dynamicznych okolicznościach?
- Teraz można tylko i wyłącznie mówić teoretycznie. Myślę, że wpływ miało kilka składowych, w tym kontuzje, które zbiegły się akurat w jednym, najistotniejszym momencie. Ważne, żeby teraz przygotować się odpowiednio na wszystkie potencjalne ryzyka.
Do Widzewa do III ligi przyszedłeś w trakcie sezonu z II ligi. Czy duża przepaść dzieli te dwie klasy rozgrywkowe?
- Dla mnie wielkiej różnicy nie ma. Te ligi opierają się głównie na grze fizycznej i ciągłym kontakcie. Może w niektórych zespołach w II lidze, ale głównie od I ligi, pojawia się dyscyplina taktyczna, w ramach której przeciwnik nie atakuje na tzw. "dzika".
Czy to znaczy, że III ligę trudno będzie wygrać taktycznie? Swoje trzeba przede wszystkim wybiegać i wywalczyć?
- Tak. Myślę, że coś w tym jest. Często zdarzało się, że podczas analizy przeciwnika trudno było ustalić jego styl i charakter gry, ponieważ taka drużyna najczęściej grała tak, jak jej po prostu wyszło. Nie było wielkiej filozofii gry. Kopnij do przodu, wywalcz drugą piłkę i niech zawodnicy ofensywni coś stworzą - tak to najczęściej wygląda. Przede wszystkim trzeba więc wykazać się większym zaangażowaniem i wolą walki niż przeciwnik.
Widzew wygrał wiosną 9 z 11 meczów domowych. Na wyjazdach grał jednak znacznie poniżej oczekiwań, ale też na pewno poniżej możliwości. Zderzenie z rzeczywistością poza widzewskim stadionem okazało się dla was bolesne. Z czego to się brało?
- Myślę, że właśnie to zderzenie z brutalnym obrazem III ligi było najgorsze w skutkach. Mając taki stadion i kibiców - nie ma co ukrywać - jesteśmy trochę rozpieszczeni jak na realia tego poziomu rozgrywkowego... Wyjazdy były mało udane, bez dwóch zdań. Może od przyszłego sezonu, kiedy wszystko się unormuje i będziemy grali co dwa tygodnie na wyjeździe, przyzwyczaimy się i będziemy twardo stąpać po ziemi, wiedząc, że gramy w III lidze, a mecze u siebie będą dla nas nagrodą.
A 12 punktów straty z jesieni? Często zaprzątało to wasze myśli?
- Wiedzieliśmy, że czeka nas nie lada wyzwanie - odrobić 12 punktów. Oczywiście każdy w podświadomości liczył te punkty po każdej kolejce i w momencie, kiedy byliśmy coraz bliżej, to wszystko nas napędzało, aż do krytycznego momentu, czyli meczu w Ełku.
W którym ciebie akurat zabrakło… Zęby bolały oglądając ten mecz? To był chyba zdecydowanie najgorszy występ Widzewa w tym sezonie.
- Faktycznie, zęby bolały bardzo. Przez cały mecz byłem na telefonie z Mateuszem Michalskim, którego akurat też zabrakło w tym spotkaniu i pluliśmy sobie bardzo w brodę, że nie możemy tam być i pomóc chłopakom. Niestety, kontuzje to ryzyko wliczone w ten sport i nie mogliśmy wówczas nic zrobić, choć serca i głowy bardzo chciały.
Nikt głośno nie mówił zimą o walce o awans i każdy, kto wiązał się na przełomie roku z Widzewem miał świadomość, że do II ligi dostanie się dopiero za półtora roku. Tymczasem w pewnym momencie zbliżyliście się do lidera na dystans dwóch punktów… Co się wtedy z wami stało?
- Nie wiem, co myśleli inni wiążąc się z Widzewem w grudniu. Dla mnie było jasne, że walczymy o awans teraz. Faktycznie, w pewnym momencie mieliśmy lidera na 2 punkty i pamiętam, że pojawiła się spora ekscytacja, ale nikt nie spodziewał się, że przyjdzie te fatalne półtora tygodnia. Zabrakło tego, co charakteryzuje pojedynek bokserski. Zawodnik, który ma rywala zamroczonego, powinien go znokautować, a nie pozwolić oprzytomnieć. Teraz jednak czas już myśleć o nowym sezonie i jak najlepiej się do niego przygotować. Jesteśmy bogatsi w doświadczenia z poprzedniej rundy, które na pewno zaprocentują.
Kolejny sezon rozpoczniecie z czystym kontem. Dobry start może sprawić, że oglądać będziecie musieli się za, a nie przed siebie. Czy powinno być wam wtedy łatwiej niż z tym nieszczęsnym -12?
- Jak wspomniałem, mamy już to cenne doświadczenie z poprzedniej rundy, co powinno być dla nas handicapem. Zawsze lepiej zaczynać na równych prawach niż z nieszczęsnym -12. Nie możemy być zdekoncentrowani chociażby na moment, bo rywale nie śpią. Musimy mocno wejść w sezon i dać jasny sygnał, komu najbardziej zależy na awansie.
Wiosną opuściłeś tylko dwa mecze - z powodu urazu. W większości z pozostałych grałeś od początku do końca. Zmęczenie pod koniec sezonu dawało o sobie znać? Jak kondycyjnie wytrzymałeś tę intensywną rundę?
- Wydaje mi się, że kondycyjnie wytrzymałem dobrze. Mam to szczęście, że posiadam naturalne predyspozycje do biegania i adaptowania się do wysiłku. Być może bardziej czułem zmęczenie psychiczne, ponieważ w Widzewie jest ciągła presja. Tutaj nie można żyć długo poprzednim meczem. Współpracuję jednak z trenerem mentalnym, który bardzo mi pomaga w radzeniu sobie z takimi sytuacjami. Przy okazji pozdrawiam serdecznie Pawła.
Na czym polega ta współpraca? Rozmawiacie? Wykonujesz specjalne ćwiczenia lub zadania? Czy twoi koledzy korzystają z podobnych rozwiązań? Czy poleciłbyś im takie wsparcie?
- Wykonuję dużo ćwiczeń i zadań. Uczę się patrzeć na sprawy z różnej perspektywy i to pomaga często podjąć właściwą decyzję. Oglądam filmiki video z zachowaniem najlepszych sportowców na świecie i staram się wyciągać wnioski. Zastanawiam się wówczas, jakie przydatne zachowania mogę zamieścić w swoim życiu. Przede wszystkim jednak rozmawiamy. Poleciłbym taki trening i inwestowanie w rozwój osobisty każdemu, ponieważ tak naprawdę to nie w nogach czy rękach, a w głowie rozgrywa się najtrudniejsza walka.
Czy po pół roku gry w Widzewie możesz powiedzieć, że jesteś lepszym piłkarzem?
- Uważam, że transfer do Widzewa wiele mi dał, także właśnie w kontekście rozwoju. Myślę, że często zmiana otoczenia rozwija człowieka, szczególnie przy rzuceniu na głęboką wodę. Wtedy masz dwa wyjścia: poradzisz sobie albo nie. Wyciąganie wniosków rozwija człowieka.
Nie pytam bez powodu. Z naszych prywatnych rozmów wiem, że każdy swój mecz oglądasz na spokojnie w domu. Dużo jesteś w stanie w ten sposób wychwycić? Udaje się poprawiać poszczególne elementy gry?
- Zgadza się. Miedzy innymi właśnie analizowanie swojej gry, obserwowanie dobrych zagrań i wyciąganie wniosków z popełnionych błędów służy rozwojowi zawodnika. Mówisz sobie: słuchaj, musisz zacząć robić to i ograniczyć tamto. Próbujesz tego na treningu i albo są efekty, albo nie. Jeżeli są - to dobrze. Jeżeli nie ma - szukasz innej drogi. Życzyłbym sobie, żeby tych błędów było coraz mniej, ale z drugiej strony tylko ten, co nic nie robi, nie popełnia błędów.
W miniony wtorek zostałeś magistrem. Pracujesz więc nie tylko nad umiejętnościami piłkarskimi i formą fizyczną oraz mentalną. Ważna jest dla ciebie edukacja?
- Mam kilka osobistych celów i jednym z nich było zdobycie wykształcenia. Cieszy, że kolejny podpunkt na mojej liście mogę odhaczyć. To bardziej taka zadra z lat szkolnych, ponieważ często słuchałem tekstów typu "tępaki" czy "piłkarze są niewykształceni". Postawiłem sobie za punkt honoru, że pomimo tego, że gram w piłkę, uda mi się zdobyć wykształcenie i pokazać wielu, że mylili się ze swoimi osądami, a piłkarzom pokazać, że jak się chce, to można.
Nie jest to chyba powszechne wśród piłkarzy. Myślisz już o przyszłości po zakończeniu kariery zawodniczej?
- Mam w głowie jakieś wizje siebie po tym, jak skończę grać w piłkę, ale na razie to tylko luźne wyobrażenie. Na ten moment skupiam się tylko i wyłącznie na futbolu. Tym bardziej, że jest o czym myśleć i nad czym pracować.
Tematem twojej pracy magisterskiej była motywacja w życiu sportowca. Co dla ciebie jest największą motywacją?
- Mam wiele różnych motywacji. Wiadomo, tymi najważniejszymi są rodzina i dziewczyna, ale też kibice - w przypadku takiego klubu, jakim jest Widzew. Potrafię jednak rywalizować również całkiem poważnie z moim siostrzeńcem, grając w piłkę w ogródku o "czapkę gruszek". To kwestia charakteru. Ja mam taki, że lubię w życiu walczyć.
Praca powstała wcześniej czy może widzewskie doświadczenia zdążyły odcisnąć na niej swoje piętno?
- Trzon i główny zarys pracy powstały przed podpisaniem kontraktu z Widzewem, więc nie znalazło się w niej wiele z widzewskich doświadczeń, ale jakieś odniesienia na pewno. Nie zabrakło ich też w trakcie obrony. Aczkolwiek w głowie i w sercu jest ich już dużo więcej.
Jesteś zadowolony z przenosin do Widzewa? Chciałbyś związać swoją przyszłość z tym klubem?
- Przenosiny do Widzewa to jedna z lepszych moich decyzji na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wizja rozwoju klubu jest zbieżna z moimi oczekiwaniami, utożsamiam się z wartościami Widzewa, więc czemu by nie iść dalej razem?
Tematu zmiany klubu w twoim przypadku nie ma? Rozważyłbyś grę w klubie z wyższej klasy rozgrywkowej, gdyby do Widzewa wpłynęły jakieś oferty?
- Jest zainteresowanie klubu z wyższej ligi, ale mam cel do wykonania przy Piłsudskiego 138, więc nigdzie się nie ruszam. Czuję się tutaj dobrze i nie zamieniłbym Widzewa na żaden klub z II czy I ligi, bo przecież sami możemy być niebawem na tych szczeblach rozgrywkach i jeszcze wyżej.
W pamięci kibiców zdążyłeś się mocno zapisać na lata - oczywiście bramką zdobytą w Ostródzie. Dzwonił już Marek Citko z gratulacjami?
- Nie, pan Marek Citko nie dzwonił. Pewnie miał ważniejsze sprawy na głowie. Ja w sumie też do niego nie dzwoniłem po tym, jak pięknym strzałem pokonał bramkarza Atletico (śmiech). A tak już zupełnie poważnie - taka bramka na pewno daje dużo satysfakcji. Bardzo się cieszę, że dodałem jakąś małą cegiełkę do historii Widzewa. Oby było ich dużo więcej.