Global categories
Marek Bajor: Prezes Sobolewski przedstawił mi konkretną ofertę
Grając w zespole Widzewa w latach 1991-1997 Marek Bajor zdobył dwa mistrzostwa Polski, jeden Superpuchar Polski i zagrał w Lidze Mistrzów. Ponadto, jako widzewiak wywalczył z reprezentacją olimpijską trenera Janusza Wójcika srebrny medal w turnieju piłkarskim Igrzysk w Barcelonie w 1992 roku. Dzisiaj Bajor kończy 50 lat. Z tej okazji porozmawialiśmy z nim nie tylko o latach spędzonych w łódzkim klubie.
widzew.com: Czym obecnie zajmuje się Marek Bajor? Jeszcze w poprzednim sezonie pracował pan w Lechu Poznań...
Marek Bajor: Tak, jeszcze w 2018 roku byłem trenerem drugiej drużyny i asystentem trenera Ivana Djurdjevicia w Lechu. Potem po zmianach w kadrze szkoleniowej odszedłem z klubu i trochę czasu spędziłem na urlopie, ale też na wyjazdach i obserwacji piłkarzy grających w niższych ligach. Obecnie pracuję jako trener pierwszego zespołu Błękitnych Wronki, który gra w wielkopolskiej klasie okręgowej.
Nie ciągnie pana do pracy w wyższych ligach? Kiedyś prowadził pan między innymi Zagłębie Lubin w ekstraklasie.
- We Wronkach spędziłem wiele lat mojego życia podczas piłkarskiej kariery, a potem również, gdy pracowałem jako trener. Mam tu swój rodzinny dom, a poza tym cenię sobie możliwość pracy nie tylko z pierwszym zespołem Błękitnych, ale również z drużynami młodzieżowymi.
Znajduje pan czas na to, żeby na przykład czasami zerknąć, co dzieje się obecnie z Widzewem?
- Nie ukrywam, że cały czas obserwuję, jak obecnie radzi sobie mój były klub, w którym trochę pograłem. Widzę, że drużyna jest na czele II ligi, ale też nie jest jej łatwo w realiach tej klasy rozgrywkowej. Obecny zespół ma moim zdaniem większy potencjał niż to pokazują wyniki czy gra w poszczególnych meczach, ale rywale jej tego nie ułatwiają. Przeważnie grają z Widzewem cofnięci, czekając na okazję do strzelenia jednego gola, który ustawi im wynik. A to zmusza Widzew do gry w ataku pozycyjnym, co jest trudnym zadaniem dla każdego zespołu.
Ma Pan kontakt z kolegami z drużyny z lat 90-tych?
- Najlepszy mam ze Zdzisławem Ośmiałowskim, też byłym obrońcą Widzewa i moim rówieśnikiem. Znamy się nie tylko z boiska. Mamy dzieci w tym samym wieku, a nasze żony przyjaźniły się. Utrzymuję też kontakt ze Sławkiem Majakiem, a niedawno, po wielu latach, odnowiliśmy znajomość z Wojtkiem Małochą, również byłym piłkarzem Widzewa, którego może nie wszyscy kibice kojarzą.
Do Widzewa ściągał pana jeszcze prezes Ludwik Sobolewski...
- Tak, grałem wtedy w Igloopolu Dębica, który awansował z II ligi do ekstraklasy. Utrzymaliśmy się w niej, ale prezes Sobolewski umówił się ze mną na spotkanie i przedstawił konkretną ofertę. Miałem trochę obaw, bo byłem wtedy młodym piłkarzem, ale czas szybko pokazał, że podjąłem dobrą decyzję. W kolejnym sezonie z powodu zmiany właściciela klubu w Dębicy wszystko zaczęło iść ku spadkowi z ligi, a tymczasem z Widzewem walczyłem o czołowe lokaty.
To prawda, że wtedy to nie pan był głównym celem transferowym Widzewa w zespole Igloopolu?
- Tak było, bo prezes Sobolewski przyjechał do Dębicy przede wszystkim po Olka Kłaka, bramkarza reprezentacji olimpijskiej, który potem tak rewelacyjnie radził sobie na Igrzyskach w Barcelonie. To Kłak był celem transferowym numer jeden, a ja miałem dodatkowo przejść razem z nim. To on mnie do tego namawiał, bo już miał być dogadany z Widzewem. Stało się jednak inaczej. Ja przyjechałem do Łodzi, a Olek został w Dębicy. Dlaczego tak wyszło? Trzeba pytać o to Olka Kłaka.
W barwach Widzewa oprócz mistrzostw Polski, zdobył pan medal Igrzysk Olimpijskich oraz zagrał w Lidze Mistrzów. Który z tych sukcesów był najważniejszy?
- Zdecydowanie medal Igrzysk w Barcelonie jest najcenniejszy. Chyba każdy sportowiec marzy o występach w takiej imprezie, a mi dodatkowo udało się tam osiągnąć sukces wraz z kolegami z drużyny. Oczywiście Liga Mistrzów też ma swoją wartość, tym bardziej że byłem wtedy rezerwowym piłkarzem Widzewa, ale zagrałem w trzech z sześciu meczów. Po sezonie 1995/1996 chciałem odejść, ale w klubie dali mi odczuć, że chcą żebym został. To była dobra decyzja, bo już nigdy nie miałbym okazji zagrać w Champions League.
Będąc rezerwowym chyba nie było łatwo pogodzić się z taką rolą w ówczesnym zespole Widzewa?
- To jest trudny moment dla każdego piłkarza. Czasami było ciężko, gdy trenowałem na serio, a w meczu byłem pomijany przez trenerów kosztem piłkarza, który - powiedzmy - nie prowadził się dobrze. Chodzi mi oczywiście o Uliego Borowkę i decyzje trenera Smudy. Będę się powtarzał, ale jedno mi się podobało. Gdy już naprawdę chciałem odejść z Widzewa, to nikt nie robił mi przeszkód. Prezes Andrzej Grajewski powiedział mi, że jak ktoś grał tyle lat w klubie, to nie można mu blokować możliwości odejścia. Tym bardziej, że chciałem grać, a nie siedzieć na ławce.
Nową przystanią, i to na wiele lat, okazały się Wronki.
- Tak, Amica rosła wtedy w siłę, chcieli mnie i znowu to była dobra decyzja. Zdobyłem z tym klubem trzy Puchary Polski i nadal grałem w europejskich pucharach. Tutaj zostałem po zakończeniu sportowej kariery.
Gdy umawialiśmy się na wywiad, miał pan tylko jedno zastrzeżenie: żeby porozmawiać przed meczem reprezentacji siatkarek.
- Bardzo lubię oglądać nasze reprezentacje w drużynowych sportach, zwłaszcza w siatkówce kobiet i mężczyzn, ale też w piłce ręcznej. Dodatkowo, w reprezentacji siatkarek jest córka Zbyszka Pleśnierowicza, mojego kolegi z czasów gry w Amice. Po prostu nadal żyję sportem, nawet w wolnej chwili. Zwłaszcza latem, gdy mam więcej wolnego czasu i będąc na działce oglądam różne sportowe zawody.
Panie Marku, w imieniu klubu i kibiców Widzewa chcieliśmy złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji 50-tych urodzin.
- Bardzo za pamięć i serdecznie pozdrawiam wszystkich kibiców Widzewa.