Global categories
Łukasz Kosakiewicz: Teraz najważniejsze to być w rytmie fizycznym
widzew.com: Gdy do ciebie zadzwoniliśmy, odebrałeś telefon lekko zasapany i poinformowałeś, że właśnie... jedziesz na rowerze. Czyżbyś zaryzykował możliwość ukarania mandatem przez policję?
Łukasz Kosakiewicz: Nic z tych rzeczy, ale fakt, właśnie miałem trening na rowerku, tyle że jest to taki model stacjonarny, domowy. Gdy zaczęła się epidemia koronawirusa i musieliśmy pozostać w domach, zainwestowałem w taki rowerek spinningowy i przyznam, że jest to fajna sprawa i super dodatek do tych zajęć, które rozpisali nam trenerzy.
A tak na co dzień, jeszcze przed epidemią, korzystałeś z jazdy rowerem na świeżym powietrzu jako z formy treningu?
- Wcześniej bardzo lubiłem jeździć, ale te różne przeprowadzki w ostatnich miesiącach i szybkie przejście z Korony do Widzewa spowodowało, że jeszcze nie wszystko przywiozłem do Łodzi. W tym właśnie między innymi rower został jeszcze mi jeszcze do przywiezienia. Syn ma tutaj rower i lubi na nim jeździć, więc jeśli wszystko się uspokoi to z chęcią razem z nim pojeżdżę.
Udaje ci się realizować te wszystkie programy treningowe zaplanowane przez sztab szkoleniowy?
- Wiadomo, jakie są realia i warunki treningów na boisku czy świeżym powietrzu, a jakie w domu. Nie jest to łatwe zadanie, by zrobić dobry trening w domu, ale trenerzy nam to naprawdę bardzo dobrze rozpisali. Trener Kamil Migdał miał tego świadomość i dobrał nam takie zestawy ćwiczeń, które można samemu zrobić w warunkach domowych.
Jesteś znany z tego, że dbasz bardzo o sylwetkę i w tym celu wykonywałeś m.in. różne ćwiczenia na siłowni. Jak teraz sobie z tym radzisz?
- Mam jakiś własny sprzęt w domu do takich ćwiczeń, a ponadto dostaliśmy też różne przyrządy z klubu. Wiadomo, że w warunkach domowych nie ma mowy o stworzeniu sobie całej siłowni, ale w tym zakresie ćwiczeń realizuję 100 procent zaleceń.
Treningi biegowe też udaje ci się robić?
- Nie będę ukrywał, że też mi się przydarzyło to, co kilku innym piłkarzom Widzewa, czyli spotkanie z policją w parku gdy chciałem pobiegać. To było niedaleko ośrodka na Łodziance. Skończyło się na rozmowie i prośbie, żebym więcej na razie tutaj nie biegał, dopóki te zakazy nie zostaną odwołane. Wszystko odbyło się na spokojnie, bo trzeba mieć świadomość, że dla obu stron takie sytuacje nie są przyjemne, że trzeba z jednej strony z czegoś zrezygnować, a z drugiej kogoś upomnieć. Wracając do samych treningów, to znalazłem na to swój sposób. Akurat mam niedaleko domu fajny teren ze ścieżką rowerową, gdzie spotykam mało osób i tak robię treningi biegowe.
Jakieś zajęcia z piłką wchodzą w ogóle w rachubę w domowych warunkach?
- Na podwórko wyjść nie mogę, więc zajęcia z piłką na świeżym powietrzu na razie są niemożliwe. W domu mamy takie rozgrywki powiedzmy zabawowe z synem, który ma osiem lat i lubi różne gry z piłką. Ostatnio nasze gry przeniosły się na klatkę schodową w budynku gdzie mieszkamy, bo to jest taki większy hol. Póki co żaden sąsiad jeszcze do nas nie przyszedł z pretensjami.
Można teraz powiedzieć, że kiedyś to się w piłkę grało... Pamiętasz co się działo w twoim piłkarskim życiorysie pięć lat temu, mniej więcej o tej samej porze?
- Tego się nie zapomina. Razem z kolegami z zespołu Błękitnych Stargard dotarliśmy do półfinału Pucharu Polski, w którym zagraliśmy dwa mecze z Lechem Poznań. Pierwszy wygraliśmy 3:1. W rewanżu było 5:1 dla Lecha, ale to są czasy, gdy pisało się swoją historię. Przynajmniej ja mam takie odczucia i bardzo dobre wspomnienia. Wtedy jako piłkarz byłem młodszy o pięć lat i to była dla mnie wielka sprawa osiągnąć taki sukces dla klubu i miasta. Dla niektórych kolegów z drużyny to była jedyna taka wyjątkowa sytuacja w ich przygodzie z piłką, bo byliśmy naprawdę bardzo blisko sprawienia sensacji.
W tamtej drużynie grał również Bartłomiej Poczobut. Dlaczego taki mały klub potrafił wtedy zajść tak daleko w pucharowych rozgrywkach?
- To była bardzo zgrana drużyna, której większość piłkarzy grała ze sobą razem od kilku lat. Dużo osób mówiło, że to przypadek, jak wyeliminowaliśmy GKS Tychy czy Cracovię. Ale tak nie było. Jako zgrany zespół po prostu prezentowaliśmy się dobrze i każdy dawał z siebie wszystko na boisku.
Potem w twoim przypadku była gra w pierwszej lidze, ekstraklasie, a teraz znowu występujesz w drugiej lidze. Czy w Widzewie też można stworzyć z piłkarzy taki trzon drużyny, który będzie grał ze sobą razem przez kilka lat?
- Myślę, że pani prezes bardzo chce, żeby ta drużyna była budowana w podobny sposób jak wtedy Błękitni. Zawsze musi być ten mocny szkielet zespołu i to wszystko idzie właśnie ku temu, żeby to tak wyglądało. Ci zawodnicy, którzy pokazują jakość na boisku to będą w Widzewie na dłużej, a jakaś świeżość w drużynie, czyli nowi piłkarze, zawsze musi być, żeby to szło do przodu.
W twoim przypadku po zimowej przerwie zaprezentowałeś dobrą jakość, bo zarówno w meczu z Olimpią, jak i w Łęcznej, miałeś udział przy dwóch golach dla Widzewa.
- Jeśli mam mówić o sobie, to końcówkę jesieni miałem dobrą jeśli chodzi o grę i statystyki. Wiosnę też zacząłem obiecująco, ale cóż... Stało się coś, na co nie mamy wpływu i trzeba się z tym pogodzić oraz cierpliwie czekać na powrót na boiska. Teraz najważniejsze to być w rytmie fizycznym i dbać o siebie. Bo jeśli za jakiś czas wrócimy do grania, to natłok meczów może być bardzo duży i trzeba będzie wtedy uważać, żeby nie przytrafił się jakiś uraz lub kontuzja. Każdy z nas z niecierpliwością czeka, żeby wrócić do gry w lidze.
Z tego co wiemy, to również w życiu prywatnym przygotowujesz się do ważnego wydarzenia.
- Już jakiś czas temu zaplanowaliśmy z narzeczoną ślub na czerwiec tego roku i nadal liczymy, że uda się to zorganizować w tym terminie. Oczywiście obecnie jesteśmy w kropce i czekamy na rozwój wydarzeń, jak to wszystko się potoczy odnośnie epidemii i związanych z nią ograniczeń. Mamy też różne plany awaryjne na tą sytuację. Nie ukrywam, że zależałoby mi na udziale bliskich osób w tej bardzo szczególnej uroczystości.