Global categories
Król interwałów i forma na półtora meczu
To były piłkarz Widzewa w latach 1992-1997 oraz 2001 i 2003, który w czerwono-biało-czerwonych barwach wywalczył dwa mistrzostwa Polski oraz krajowy Superpuchar. Podczas gry w klubie z alei Piłsudskiego uchodził za piłkarza o żelaznych, potrójnych płucach, jak mawiali o jego formie koledzy z drużyny. - Trening biegowy to była dla mnie zawsze przyjemność. Po prostu trzeba trenować regularnie i byłem dobrze przygotowany. Przychodząc do Widzewa z Odry Opole miałem formę nie na jeden, ale na półtora meczu - wspomina były widzewiak.
Zdaniem Wyciszkiewicza ważny był też jeszcze jeden aspekt. - Poza tym trzeba dobrze prowadzić się nie tylko fizycznie. Chodzi również o dietę i używki. Do 21. roku życia byłem stuprocentowym abstynentem. Pierwsze piwo wypiłem jak już grałem w Widzewie. Na dole, w saunie, po jednym z meczów.
Były piłkarz przyznaje, że w pewnym sensie Widzew mu pomógł, jeśli chodzi o jego ustawienie na boisku. - W Odrze grałem na środku pomocy, ale nie miałem żadnych zadań defensywnych. Grałem do przodu, byłem jednym z najlepszych zawodników, a w sezonie przed przenosinami do Widzewa również drugim strzelcem w lidze. Wygrać pojedynek 1 na 1 nie było dla mnie problemem - opowiada Wyciszkiewicz.
W drużynie Widzewa wyglądało to już inaczej. Trener Władysław Żmuda zaczął wystawiać Zbigniewa Wyciszkiewicza na pozycji defensywnego pomocnika. - Dostawało się rywala do indywidualnego krycia i biegało się przy nim. W jednym z pierwszych meczów miałem kryć Leszka Pisza z Legii, który może przebiegł się trzy razy w trakcie gry. To był trucht w jego wykonaniu, a ja męczyłem się przy nim - mówi były piłkarz Widzewa.
Potem łódzką drużynę prowadzili trenerzy Leszek Jezierski, Władysław Stachurski i Franciszek Smuda. - Kiedyś trenowało się inaczej niż teraz. Wtedy w treningach chodziło przede wszystkim o siłę i wytrzymałość, a teraz o szybkość. Standardem podczas zimowych przygotowań były dwa obozy. Podczas pierwszego to były zajęcia praktycznie bez piłki. Tylko siłownia, ćwiczenia stacyjne, bieganie, a jak piłki to... jedynie ciężkie, lekarskie do treningów - opowiada Zbigniew Wyciszkiewicz.
Jego zdaniem najcięższe obozy były za czasów trenerów Jezierskiego i Smudy. - Trener Smuda lubował się w interwałach. Jak kiedyś na jednym obozie zaczął rozstawiać słupki do tych ćwiczeń, to zaczęliśmy żartować, że skończy je ustawiać już za stadionem. Po takich ćwiczeniach przełyk palił z powodu pragnienia, a nogi trudno było wyprostować w kolanach. Jak kiedyś kibice Widzewa wręczali trenerowi Smudzie koronę, to pomyślałem, że powinno być na niej napisane "król interwałów" - żartuje piłkarz, który był jednym z "ulubieńców" Smudy.
Ten szkoleniowiec miał jeszcze jedno "firmowe" ćwiczenie podczas przygotowań. - To była gra 1 na 1, ale na... całym boisku. Tak było między innymi podczas jednego z zimowych zgrupowań w ośrodku Buk w Rudach Raciborskich. Nie dość, że biegaliśmy w śniegu, to jeszcze pod nim były zamarznięte kałuże. To była piłkarska jazda na lodzie - wspomina Wyciszkiewicz.
Dzisiaj jest piłkarskim trenerem, ale z biegania nie zrezygnował. - Wróciłem do treningów biegowych kilka lat temu, po dłuższej przerwie. Po zakończeniu gry w piłkę, przez 10 lat wyłączyłem się od wszystkiego, zajmując się rodzinnym biznesem. W pewnym momencie ważyłem już 97 kg i trzeba było coś z tym zrobić. Zacząłem znowu regularnie biegać, a potem zaliczyłem starty w trzech maratonach. Teraz staram się biegać treningowo co dwa dni - mówi Zbigniew Wyciszkiewicz.