Kosztowny błąd kapitana The Reds
Ładowanie...

Global categories

09 April 2020 21:04

Kosztowny błąd kapitana The Reds

Nie każdy 15-latek grający w piłkę w małym, lokalnym klubie w swojej okolicy może pomarzyć o tym, że nagle zgłasza się do niego jeden z najlepszych klubów w Anglii. A takie szczęście spotkało pod koniec lat 60. ubiegłego wieku młodego Graeme Sounessa.

Utalentowany Szkot właśnie w wieku 15 lat podpisał profesjonalny kontrakt z Tottenham Hotspur i zaczął grać w młodzieżowej drużynie Kogutów. Jego ambicje rosły, ale swoją grą nie potrafił przekonać Billa Nicholsona, menadżera drużyny z White Hart Lane, więc nastolatek coraz częściej wykłócał się o swoje, a na koniec skonfliktowany z trenerem zdecydował się opuścić Tottenham i wyjechać do... Kanady.

Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale właśnie tak do wielkiej kariery na boiskach Anglii i Europy startował Graeme Souness (na zdjęciu powyżej drugi z lewej), waleczny ofensywny pomocnik kojarzony przede wszystkim z grą w barwach Liverpoolu. Cóż, już wtedy młody Graeme pokazał charakterek, który pozostał mu do dzisiaj, chociaż na liczniku ma już 67 wiosen.

Nic nie dzieje się przypadkiem, więc krótki wyjazd do Kanady przyniósł Sounessowi wyróżnienie w postaci wyboru do jedenastki sezonu North American Soccer League i... szybki powrót na Wyspy Brytyjskie. Tam najpierw przez 6 lat budował swoją markę jako czołowy gracz Middlesbrough FC, by w styczniu 1978 roku podpisać kontrakt z Liverpoolem. Po Sounessa sięgnął słynny menadżer Bob Paisley, który mniej więcej w tym samym czasie wzmocnił skład również dwoma innymi Szkotami - obrońcą Alanem Hansenem i napastnikiem Kenny'm Dalglishem.

Z tym drugim Souness szybko stworzył skuteczny duet, który wygrał The Reds niejeden mecz i niejedno trofeum. Jak na przykład Puchar Mistrzów w 1978 roku, gdy w finale na stadionie Wembley Liverpool pokonał 1:0 belgijski Club Brugge po golu Dalglisha, przy którym asystę zaliczył właśnie Souness.

*Graeme Souness (z prawej) jako kapitan Liverpoolu wita się z Włodzimierzem Smolarkiem przed pierwszym meczem z Widzewem w Łodzi

Szkot z charakterystycznym wąsem szybko zbudował sobie mocną pozycję w zespole oraz zyskał uznanie trenerów. Bob Paisley właśnie Sounessa mianował w sezonie 1981-82 nowym kapitanem drużyny z Anfield i właśnie w takiej roli ten piłkarz wystąpił wiosną 1983 roku w ćwierćfinałowych meczach z Widzewem.

Było przywitanie z Włodzimierzem Smolarkiem, kapitanem drużyny Widzewa, rzut monetą, a potem niespodziewane zwycięstwo 2:0 drużyny RTS-u. Souness z resztą kolegów rozczarował w tym meczu, ale Wyspiarze wracali do siebie z przekonaniem, że za dwa tygodnie odrobią straty z nawiązką i to jednak oni awansują do półfinału Pucharu Mistrzów.

Z takim nastawieniem i dużą agresją w grze The Reds rozpoczęli rewanż z Widzewem i szybko odrobili jedną bramkę po rzucie karnym Phila Neala (zagranie ręką Marka Filipczaka). To była 16. minuta, a potem szybko mogło być już 2:0 dla Liverpoolu właśnie za sprawą Sounessa, który oddał mocny strzał z około 20 metrów, ale Józef Młynarczyk sparował uderzenie na rzut rożny. Gdy wydawało się, że mistrzowie Anglii strzelą kolejnego gola, doszło do sytuacji, która zaważyła na losach nie tylko tego spotkania, ale również całego dwumeczu.

- Przejąłem piłkę w środku pola i minąłem zawodnika, który mnie faulował. Zamiast domagać się wolnego, utrzymałem się na nogach, bo zobaczyłem Phila Neala idącego prawą stroną. Ale w czasie gdy odzyskiwałem równowagę, między mną a nim pojawił się obrońca, więc zacząłem szukać alternatywnego wyjścia. Poślizgnąłem się, straciłem piłkę i Bruce był zmuszony faulować ich zawodnika - wspominał Souness sytuację z 39. minuty meczu z Widzewem w swojej autobiografii. Tym obrońcą był Zdzisław Rozborski, który wykorzystał błąd Szkota, szybko zagrał do Smolarka, a ten wbiegając w pole karne został sfaulowany przez Bruce'a Grobbelaara. Rzut karny, celny strzał Mirosława Tłokińskiego na 1:1 i Liverpool musiał teraz strzelić trzy gole, żeby awansować. Skończyło się wynikiem 3:2 dla The Reds, ale do półfinału awansował Widzew.

*Graeme Souness i reszta drużyny The Reds nie mogli sobie poradzić z ambitnie grającymi widzewiakami. Tak było zarówno w meczu w Łodzi, jak i w rewanżu na Anfield

Bez wątpienia był to jeden z najgorszych momentów w piłkarskiej karierze Graeme Sounessa, o czym sam Szkot wspominał po latach. Mecze z Widzewem mu wybitnie nie wyszły, ale w kolejnych sezonach powetował sobie ten pechowy dwumecz z łodzianami. Dość powiedzieć, że Souness do dzisiaj dzierży rekord najbardziej utytułowanego kapitana w historii The Reds, bo w tej roli wznosił do góry trzy puchary za mistrzostwo Anglii, trzy Puchary Ligi Angielskiej i raz Puchar Mistrzów.

To pokazuje, że był jednym z najlepszych liderów w historii drużyny z Anfield. O swojej recepcie na przewodzenie kolegom z szatni opowiadał w książce "Liverpool Captains: A Journey of Leadership from the Pitch": - Kiedy zaczynałem, wysłuchiwałem krzyków innych zawodników czy nawet Joe Fagana, Ronnie Morana i Boba Paisleya. Kiedy zostałem kapitanem, robiłem dokładnie to samo. Kenny (Dalglish) i ja często doskakiwaliśmy sobie do czoła tak, że niemal musieli nas rozdzielać w przerwie. Młodsi gracze musieli sobie myśleć: co tu się dzieje? Ale wiedzieliśmy, że tak wygramy. (...) Byłem wtedy w najlepszym klubie na świecie. Wygrywaliśmy wszystko.

No, prawie wszystko... bo akurat w meczach z Widzewem te okrzyki walecznego Szkota nie podziałały na drużynę Liverpoolu.