Kohei Kato: Przy takich trybunach można poczuć się piłkarzem
Ładowanie...

Global categories

11 March 2019 11:03

Kohei Kato: Przy takich trybunach można poczuć się piłkarzem

W Czarnogórze strzelił siedem goli i miał 10 asyst, w Japonii grał z Fernando Torresem, w Argentynie tylko trenował, ale nauczył się języka. Z Widzewem chce awansować ekstraklasy.

Andrzej Klemba: Jak to się stało, że trafiłeś do Widzewa?

Kohei Kato: Miałem kilka propozycji z innych klubów, ale nie udało się ich sfinalizować. Kiedy jednak pojawiła się oferta z Widzewa, pomyślałem, że Polska jest dobrym kierunkiem. Grałem tu przez sezon i miałem dobre wspomnienia. Poza tym znów mogłem wrócić do Europy. Nie znałem Widzewa, bo jak grałem w Podbeskidziu, to był w czwartej lidze. Szybko zajrzałem do internetu i przekonałem się, że to klub z wielkim tradycjami, który grał w Lidze Mistrzów i Pucharze Europy. Zorientowałem się, że teraz chce jak najszybciej wrócić do elity. Na YouTube przekonałem się, jak wspaniała jest atmosfera na stadionie. A w sobotę na własnej skórze przekonałem się jak jest na żywo. Było niesamowicie. To wszystko razem sprawiło, że zdecydowałem się przyjść do tej drużyny. Widzew mnie chciał, ja chcę grać, więc się dogadaliśmy.

Jesteś przygotowany?

- Tak, jestem gotowy od razu do gry. Nie ma obaw o moją kondycję. Każdego dnia trenowałem indywidualnie. Oczywiście nie grałem spotkań, ale to szybko nadrobię. W drużynie przyjęli mnie bardzo dobrze. Kilku piłkarzy mówi po angielsku, a ja sobie przypomniałem najważniejsze polskie słowa.

Czego mogą spodziewać się po tobie kibice?

- Dobrze radzę sobie w defensywie. Wierzę, że kibice szybko przekonają się, że potrafię odebrać piłkę, przerwać akcję i zacząć atak. Jestem pomocnikiem box to box, czyli walczącym od jednego pola karnego do drugiego. Najczęściej gram na pozycji nr 6, ale mogę też jako ósemka.

W Czarnogórze w jednym sezonie strzeliłeś siedem goli.

- Wtedy trener dał mi wolną rękę w ofensywie i miałem mniej zadań w obronie. Dwie bramki zdobyłem z rzutu wolnego, często wykonywałem stałe fragmenty. Miałem wtedy 10 asyst i część z nich była właśnie po dośrodkowaniach. Mam nadzieję, że w Widzewie przekonam wszystkich o moich mocnych stronach.

 

Kiedy zaczęła się twoja przygoda z piłką?

- W wieku 5-6 lat. Mój starszy brat zaczął grać w piłkę, a ja zawsze chodziłem za nim i chciałem robić to samo. Dlatego też rozpocząłem treningi. Mam dwóch braci i dwie siostry.

Próbowałeś sił w Argentynie.

- Moim marzeniem jest grać w piłkę w Hiszpanii. Wiedziałem, że to nie będzie takie proste, więc wymyśliłem, że najpierw polecę do Argentyny. Tam nauczę się języka hiszpańskiego. Liczyłem też na to, że wielu piłkarzy przechodzi z Ameryki Południowej do Hiszpanii i ja też podążę tą drogą. Spędziłem tam siedem miesięcy, ale to był dla mnie trudny czas. Nie miałem pozwolenia na pracę, nie mogłem więc grać, a jedynie trenować. Wróciłem więc do Japonii do II ligi. Byłem podstawowym zawodnikiem Machida Zelvia, ale po skończeniu kontraktu chciałem wyjechać do Europy. Przez pół roku nie mogłem znaleźć klubu aż w końcu trafiłem do Czarnogóry. W Rudar Pljevlja spędziłem dwa udane sezony. W drugim zostaliśmy mistrzami kraju, a ja trafiłem do jedenastki ligi. Futbol w Czarnogórze nie jest jednak na wysokim poziomie. Boiska i stadiony są słabej jakości, a mecze nie cieszą się dużym zainteresowaniem. To był dobry przystanek, ale szukałem ligi z wyższym poziomem i szerszymi horyzontami. Tak trafiłem do Podbeskidzia Bielsko-Biała.

I byliście blisko grupy mistrzowskiej, a na koniec sezonu spadliście z ekstraklasy.

- To był bardzo trudny moment. Awans do grupy mistrzowskiej zaprzepaściliśmy w ostatnim meczu sezonu zasadniczego. Trudno nam było odzyskać motywację. To rzeczywiście było straszne, graliśmy źle i z dziewiątego miejsca znaleźliśmy się w strefie spadkowej. Potem miałem kilka ofert z klubów ekstraklasy, ale propozycja z Bułgarii była ciekawsza, bo Beroe walczyło w kwalifikacjach Ligi Europy. Wcześniej tam nie grałem, więc chciałem spróbować sił, a także poznać nowy kraj i kulturę.

Znów jednak wróciłeś do Japonii.

- W 2017 roku zostałem powołany na zgrupowanie reprezentacji. Pomyślałem, że to jest szansa, by pojechać na mistrzostwa świata. Mieliśmy w kadrze kilku dobrych zawodników, jak Kagawa, Honda czy Nakatamo. Trudniej by mi było trafić do kadry z Bułgarii niż z J-League. Z jednej strony chciałem zostać w Europie, w drugiej pojechać na mundial. Niestety to się nie udało.

W ubiegłym roku w Sagan Tosu rozegrałeś tylko pięć spotkań.

- Rzeczywiście nie grałem dużo i to głównie moja wina. Gdybym był w formie, to pewnie miałbym więcej występów.

Byłeś w jednym klubie z Fernando Torresem.

- Wszyscy wiedzą, że to jeden z najlepszych napastników na świecie, który ma na koncie mnóstwo tytułów. To świetny i skromny kolega z drużyny. Ciężko pracował nad tym, by zaadaptować się do życia w Japonii, bo zderzył się z nową kulturą, nieznanym językiem, innymi zwyczajami żywieniowymi czy nawet odmiennym podejściem do piłki. Zresztą ja też sporo się od niego nauczyłem. Nawet teraz czasem ze sobą rozmawiamy.

 

To czym różni się piłka w Japonii od europejskiej?

- Gramy dużo bardziej technicznie, a mniej siłowo. W Czarnogórze problem był często taki, że boiska były w kiepskim stanie i piłka ciągle podskakiwała. Na dodatek jak tam pojechałem to jeszcze nie mówiłem po angielsku, więc było mi trudniej. Wszystko było inne niż w Japonii - ludzie, jedzenie, kultura. Było mi ciężko, ale cieszyłem się, że poznaję coś nowego. To mi pomogło rozwinąć się zarówno jako piłkarzowi, ale także jako człowiekowi. Dlatego dobrze wspominam Czarnogórę. W Polsce prawie każdy klub ma nowy stadion i na mecze przychodzi naprawdę wielu kibiców. W Czarnogórze było ich 300, może 500. W Polsce czasem jest i 20 tysięcy. To pozwala poczuć się piłkarzem.