Global categories
Kiedyś tu wrócę - rozmowa z Patrykiem Wolańskim
Łukasz Kolecki: Zamknijmy temat na zawsze: chciałeś odejść z Widzewa?
Patryk Wolański: Nie byłem osobą, która jako pierwsza zadeklarowała chęć odejścia z drużyny. Przeciwnie, chciałem zostać. Natomiast po rozmowach okazało się, że jest to możliwe tylko na warunkach właściciela. Z mojej strony byłem gotowy podpisać kontrakt na 2 lata, pan Cacek zaproponował mi 4-letni kontrakt, a jeśli nie, to na korytarzu miał czekać inny bramkarz. Wiem, że kibice mieli do mnie żal, ale nie mogłem odpuścić, pójść po łatwiźnie. Można prowadzić negocjacje, jeśli ktoś chce z tobą negocjować, tym razem tak nie było.
Szkoda tamtego zespołu, do utrzymania zabrakło niewiele.
- Dla mnie przełomowym momentem był mecz w Kielcach - prowadziliśmy 2:0, to musiało zakończyć się 3 punktami dla nas. Jestem przekonany, że po wygranej z Koroną, walka o utrzymanie byłaby skuteczna. Nie da się ukryć, że w tym sezonie spadkowym wszystko było przeciwko nam. Problemy w klubie, duża rotacja zawodników, drużynę prowadziło trzech trenerów. Osobiście uważam, że jeśli trener Skowronek przyszedłby wcześniej, mielibyśmy większe szanse na utrzymanie. Za jego kadencji coś się ruszyło, mieliśmy swój styl.
Trafiłeś do klubu, który wydaje się inny niż wszystkie. Obserwujesz to od środka. Czy faktycznie matematyczne wzory, naukowcy, analiza komputerowa to rzeczywistość w FC Midtjylland?
- Jako zawodnik nie wiem o wszystkim do końca, ale faktem jest, że mamy mnóstwo odpraw, analiz, obserwujemy rożnego rodzaju statystyki przedstawiane nam przez pracowników klubu. Muszę podkreślić, że w klubie panuje atmosfera wytężonej pracy, nieważne, że przegramy mecz, nikt nie ma do siebie pretensji. Po odpadnięciu z Ligi Mistrzów przychodzimy do klubu i nie ma stypy. Zarząd wyznacza nowe cele i wszyscy pracują, by je osiągnąć. Jeśli ktoś zapyta mnie czy czegoś w klubie brakuje, to nie mam nic do powiedzenia. Warunki są komfortowe, świetna akademia, boiska, kadra szkoleniowa, nie ma żadnych minusów.
Jesteś "dzieckiem" scoutingu opartego na specyficznych zasadach.
- Zdecydowanie klub opiera się na statystykach. W moim przypadku było tak, że miałem bardzo dużo interwencji na jeden mecz. Polega to na tym, że jeśli nawet puściłem dwie bramki, to miałem kilka interwencji, gdzie uchroniłem zespół od straty gola. Chodzi po porostu o procent skuteczności interwencji. Generalnie na tej zasadzie sprowadza się zawodników defensywnych. Przychodzi nowy zawodnik, na początku zastanawiam się skąd oni go wytrzasnęli, potem przychodzi trening i okazuje się, że to jakiś mega gość.
Ile dajesz sobie czasu na wywalczenie pozycji nr 1 w twoim obecnym klubie?
- Jeśli byłbym zdrowy, to podjąłbym walkę już od tego sezonu. Niestety mam problem z kolanem, który ciągnie się za mną już ponad dwa lata. Jestem tym mocno przygnębiony - kedy wydaje się, że to już za mną, że mogę zacząć walczyć na maksa, to znowu zaczyna pojawiać się ból. Nastawiałem się już tyle razy, że jest super, że mogę zacząć rywalizację, ale ten problem wraca. Przeszedłem operację w Danii, wiązałem z tym duże nadzieje, myślałem, że to już koniec moich problemów. Okazało się, że po operacji jest jeszcze gorzej, ból pojawił się w innym miejscu, ale lekarze tym też się zajęli. Pracowałem długo z fizjoterapeutą, co nie przynosiło efektów, teraz mam innego specjalistę, inny program terapii, od jakiegoś czasu jest lepiej. Jeśli chodzi o powrót, to może być miesiąc, dwa. Natomiast w klubie jest takie nastawienie, bym nie forsował tempa. Na spokojnie mam wejść w trening, tak, by dobrze przygotować się do nowej rundy.
Wydaje się, że jedyne czego może ci brakować to atmosfera z meczów Widzewa?
- Jasne, za tym tęsknie najbardziej. Na Widzewie mamy kibiców z najwyższej półki. W Danii ludzie są raczej stonowani, choć na meczu też jest grupa, która prowadzi doping. Cieszy to, że kibice znowu bawią się na meczu. Kiedy odchodziłem z klubu atmosfera była gęsta. Natomiast to normalna sprawa, wyniki były, jakie były. Pojawiały się konflikty a zespół przechodził kryzys, trudno wtedy o święto na trybunach, tak jak podczas meczu z Astorią.
Obserwowałeś sytuację w klubie po twoim odejściu?
- Trudno nie obserwować, kiedyś żyłem tym klubem na bieżąco. Jestem kibicem Widzewa, ciągle przeglądam wszystkie widzewskie strony w poszukiwaniu świeżych informacji. W klubie zostało też wielu moich znajomych. To normalne, że interesowałem się tym, co się z nimi dzieje. Generalnie brakuje mi trochę Polski, naszego klimatu. Trudno teraz o tym mówić, ale będę chciał kiedyś tu wrócić.
W drużynie jest twój dobry znajomy Princewill Okachi, jest Adrian Budka - niektórych dziwią takie nazwiska w IV lidze.
- Domyślam się. Powiedziałem Adrianowi, że szanuje go za pomoc temu zespołowi, spokojnie mógłby grać gdzieś wyżej, podobnie zresztą jak Okachi. Takich zawodników Widzew potrzebuje, na nich opiera się gra. Słyszę, że są takie ambicje, by drużyna awansowała z roku na rok do kolejnej klasy rozgrywkowej. Myślę, że posiadanie tych piłkarzy to klucz do sukcesów. Dopóki Adrian był na boisku, to prawą stroną ciągle szła akcja, ale generalnie zespół dobrze wygląda. Szkoda tylko nerwowej końcówki, choć w Rzgowie to Widzew wyciągnął wynik, taka już jest piłka.
W pucharach trafiliście na Legię, poza okazją do wizyty w kraju, będzie to dla ciebie jakiś dodatkowy smaczek?
- Na pewno pojawię się w Polsce na meczu, raczej usiądę na trybunach. Na stadionie Legii siedziałem tylko na ławce, oczywiście chciałbym się przyczynić do zwycięstwa nad legionistami, utrzeć im trochę nosa, ale nie zdążę się wykurować. Jedno jest pewne, jestem kibicem Widzewa i do Legii nigdy bym nie przeszedł.
Czekamy na twój powrót do bramki, możemy liczyć na mały smaczek dla kibiców np. w postaci hasła ''Widzew nigdy nie zginie" gdzieś na koszulce?
- Jeśli tylko będzie możliwość, żebym grał, to możecie na to liczyć. Obserwujcie Midtjylland uważnie.