Global categories
Kibice ŁKS nie pomagali swoim zawodnikom - rozmowa z Sebastianem Zielenieckim
Adrian Somorowski: Derby Łodzi za nami. Emocje już opadły czy może wciąż w waszych głowach siedzi ten gol z ostatnich minut? Niektórzy zapewne mieli nieprzespaną noc.
Sebastian Zieleniecki: Do mnie nadal nie dociera to, co się stało. Byliśmy na siebie źli w Białymstoku, a teraz ponownie tracimy gola w ostatnich sekundach meczu i tracimy punkty. Jeżeli chcemy awansować do II ligi, to nie możemy sobie pozwolić na takie straty punktów.
Na szczególnego pech miał chyba prawo narzekać Michał Choroś. Najpierw, przy pierwszej bramce, ewidentna ręka Aleksandra Ślęzaka, a potem ten nieszczęsny rykoszet, który odbił się od twojej nogi. Popełniłeś błąd w kryciu Maksyma Kowala?
- W domu na spokojnie kilkukrotnie analizowałem tę sytuację bramkową. Nie zamierzam nikogo obwiniać. W tygodniu wraz z drużyną i trenerem przeanalizujemy tego straconego gola i pozostanie nam jedynie wyciągnąć wnioski.
Przed meczem przyjechaliście pożegnać się z kibicami. Czy to była dla was dodatkowa motywacja?
- Każdy z nas zdawał sobie sprawę, z czym wiąże się taki mecz jak derby Łodzi. Skłamałbym, mówiąc, że jest to mecz bez presji. Wiedzieliśmy też, jak bardzo nasi kibice na nas liczą. Pożegnanie tuż przed meczem z pewnością nas dodatkowo zmotywowało i czuliśmy, że mimo iż nie będzie naszych sympatyków na stadionie, to są z nami poza nim.
Wróćmy do meczu. Jak skomentujesz pierwszą połowę w waszym wykonaniu? O ile początek zapowiadał się dobrze, wyszliście wysokim pressingiem, to z minuty na minutę wyglądało to coraz gorzej. Świadczy o tym chociażby brak celnego strzału na bramkę rywala.
- Od początku mieliśmy ruszyć wysokim pressingiem, co od pierwszych minut było widać. Później zaś faktycznie wyglądało to z minuty na minutę gorzej. Przed spotkaniem zakładaliśmy sobie pewne cele na ten mecz, a - prawdę mówiąc - w pierwszych czterdziestu pięciu minutach nie zrealizowaliśmy żadnego z nich. Po przerwie zaś wyszła już całkowicie inna drużyna, którą dało się zauważyć.
Czy właśnie takiej gry ze strony ŁKS spodziewaliście się w tych pierwszych 45 minutach?
- Tak, analizowaliśmy ich i wiedzieliśmy, że ich gra przede wszystkich opiera się na Radionowie oraz na dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska i przed tym przestrzegał nasz trener. Zdawaliśmy sobie również sprawę, że w obronie rywale popełniają dużo prostych błędów.
W szatni musiało paść sporo gorzkich oraz motywacyjnych słów, gdyż na drugą połowę wybiegł całkowicie inny zespół.
- Zgadza się - tak, jak wcześniej wspomniałem, w drugiej połowie na plac gry wybiegł całkowicie inny Widzew.
Na boisku pojawili się Maciej Szewczyk i Krzysztof Możdżonek. Dodatkowo Daniel Mąka został przesunięty do przodu. Zaczęliście napierać na bramkę ŁKS.
- Po przerwie nasza gra zyskała o wiele więcej spokoju oraz jakości. Udało się zdobyć dwie bramki, a przy odrobinie szczęścia mogliśmy strzelić ich więcej. Trener ma na tyle doświadczenia, że z pewnością był świadomy tego, co robi, a my jako drużyna w to wierzyliśmy.
Po szybko zdobytej bramce poczuliście, że to jest wasz moment i ŁKS w tej chwili jest lekko zdezorientowany?
- Tak. Po utracie gola ŁKS trochę się pogubił. My szybko zdobyliśmy drugą bramkę i w zasadzie kontrolowaliśmy już przebieg spotkania.
Po golu Mateusza Michalskiego wydawało się, że gospodarze są na deskach. Trener zwracał wam wcześniej uwagę, aby próbować takich długich zagrań od bramki, czy było w tym wszystkim trochę szczęścia, że te piłki dwukrotnie minęły formację obronną ŁKS?
- Wiedzieliśmy, że obrona ŁKS stoi wysoko i za ich plecami jest sporo miejsca. Chcieliśmy to wykorzystać. Faktycznie szczęście trochę nam też pomogło i dzięki temu mogliśmy cieszyć się z dwóch zdobytych goli.
Atmosfera od początku była gorąca - czerwona kartka wisiała w powietrzu i sędzia wreszcie ją pokazał. W tym momencie pojawiła się myśl: "Bronimy się i ewentualnie atakujemy z kontry"?
- Uważam, że po otrzymaniu czerwonej kartki przez Kamila Tlagę zbyt głęboko się cofnęliśmy. Niewiele zabrakło, a dowieźlibyśmy prowadzenie do końca i moglibyśmy cieszyć się z trzech punktów w tak ważnym spotkaniu.
Czego zabrakło, by dowieźć ten wynik? To już drugi mecz, w którym tracicie bramkę w końcówce. Z pewnością sami jesteście na siebie zdenerwowani, gdyż gdyby nie te cztery stracone punkty to w tabeli stalibyście teraz na równi z rywalem zza miedzy.
- Możemy być źli jedynie na siebie i zdajemy sobie sprawę, jak głupio straciliśmy tak ważne punkty. Na pewno musimy wyciągnąć z tego wnioski. Nasza sytuacja byłaby zupełnie inna, a warto jeszcze pamiętać, że nadal mamy jeden mecz zaległy. Nie możemy jednak tego rozpamiętywać i musimy skupić się na najbliższych spotkaniach - one są obecnie najważniejsze.
Jak skomentujesz to, co działo się na trybunach? Możesz porównać kibiców Widzewa z fanami ŁKS? Oszczerstw pod waszym adresem nie brakowało. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że sympatycy ŁKS w większym stopniu skupili się na was, niż na wsparciu własnej drużyny.
- Szczerze mówiąc, to te oszczerstwa jeszcze bardziej nas motywowały i nakręcały na korzystny wynik. Myślę, że kibice ŁKS w tym meczu zupełnie nie pomagali swoim zawodnikom poprzez doping, a nawet momentami robili im "pod górkę". Chyba nie o to chodzi w dopingu. My z kolei zostaliśmy mocno zmotywowani przed derbami i pocieszeni zaraz po nich. Naszym kibicom kolejny raz należą się wielkie brawa.
Czy doświadczenia niedzielnego meczu mogą zaprocentować w rewanżu?
- Każdy z nas na pewno w domu przeanalizował sobie dobre i złe aspekty tego meczu. Każdy z nas uczy się na błędach. Po wywiezieniu punktu z Al. Unii Lubelskiej potwierdziliśmy, że jesteśmy kandydatem do awansu. Na naszym stadionie, przy takiej publiczności, nie wyobrażam sobie innego rezultatu jak trzy punkty.