Każdy z nas oddał serce - rozmowa z Mateuszem Michalskim
Ładowanie...

Global categories

18 October 2016 09:10

Każdy z nas oddał serce - rozmowa z Mateuszem Michalskim

W 62. minucie pomocnik Widzewa pokonał bramkarza ŁKS, dając czerwono-biało-czerwonym prowadzenie 2:1. Niestety, piłkarzom trenera Marcina Płuski nie udało się dowieźć zwycięstwa do końca.

Bartosz Koczorowicz: Drugi raz z rzędu Widzew traci bramkę w doliczonym czasie gry. Skutkuje to również po raz drugi stratą punktów.

Mateusz Michalski: Szczerze, to nie wiem, co mam powiedzieć po takim meczu. To jest nieprawdopodobne - w drugim spotkaniu z rzędu na minutę przed końcem tracimy gola. Zabrakło nam stuprocentowego skupienia, żeby wybić tę piłkę i dowieźć wynik. Zamiast sześciu punktów mamy dwa. Wyszliśmy na prowadzenie 2:1 i wówczas ŁKS się pogubił. Grali tak nerwowo, jak my w pierwszej połowie. W drugiej odsłonie jednak udało się stworzyć kilka sytuacji i trzeba było robić wszystko, żeby utrzymać wynik, jaki mieliśmy, do końca. Graliśmy potem jednak w "dziesiątkę" i musieliśmy się bronić. Nie potrafię zrozumieć tego, co się stało.

Udało wam się jednak to, co nie udało się aż jedenastu poprzednim drużynom łącznie - pokonaliście Michała Kołbę dwukrotnie, zwiększając jego dorobek straconych goli trzy razy w stosunku do stanu sprzed meczu. Wielu dziennikarzy traktowało gospodarzy jako faworyta niedzielnego meczu.

- Rozumiem, że ŁKS z racji pozycji lidera był traktowany jako faworyt, ale tak, jak wcześniej rozmawialiśmy przed tym meczem, przyjechaliśmy tu po trzy punkty i nic innego nas nie interesowało. Stąd ogromna złość, że wszystko skończyło się tylko wynikiem 2:2.

W drugiej połowie Widzew z drużyny broniącej się stał się zespołem raz po raz atakującym na bramkę gospodarzy. W szatni musiały paść ostre słowa.

- Pierwsza połowa jest do zapomnienia. Weszliśmy w przerwie do szatni i powiedzieliśmy sobie parę gorzkich słów. Musieliśmy zmienić nastawienie, jeśli chodzi o naszą grę. To przyniosło efekt w postaci dwóch bramek.

Przez pierwsze 45 minut nie oddaliście celnego strzału by zaledwie 180 sekund po wznowieniu gry w drugiej odsłonie trafić od razu do bramki, a potem, po naporze na bramkę ŁKS, wyjść na prowadzenie. Kluczowe okazały się długie piłki Michała Chorosia, które zaskakująco łatwo przeszły wszystkie linie przeciwnika.

- Powiem szczerze, że analizowaliśmy szczegółowo grę rywali. Trener przekazał nam informację, że obrona ŁKS wychodzi wysoko, co powoduje w ich szeregach problemy, kiedy piłka jest przebijana w środku pola. Ich przeciwnicy często dochodzili w takich momentach do sytuacji, ale ich nie wykorzystywali. Daniel zachował się bardzo dobrze i wyrównał. Później swoje trafienie dołożyłem ja, ale i tak na końcu jesteśmy źli.

Nie mieliście łatwo także ze względu na brak kibiców gości, którzy nie mogli wejść na obiekt przy al. Unii Lubelskiej.

- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jakiej rangi jest to spotkanie. Na pewno łatwiej byłoby nam, gdyby kibice byli na stadionie, ale graliśmy jednak dla nich. Każdy z nas oddał serce na boisku, ale niestety nie wystarczyło to do wywiezienia trzech punktów. Tak nie powinno być.

63. derby Łodzi to już historia, a punkty zdobywać trzeba nadal. Następny mecz już w kolejny weekend z Huraganem Morąg.

- Wiemy o co gramy. Cel jest cały czas ten sam - awans. Jedziemy do Morąga, żeby przywieźć stamtąd trzy punkty, bo o to walczymy w każdym meczu.